Odwołanie prezesa NFZ to działanie typowo polityczne. Poświęcenie jednej głowy ma uratować inną – ministra Arłukowicza.
Mimo że funkcję pełni już pół roku, widać, że nie czuje się z nią najlepiej i pewniej niż w momencie, gdy obejmował stanowisko. Odwołanie szefa funduszu ma więc z jednej strony zminimalizować błędy resortu zdrowia. Z drugiej – usunąć przeszkodę do zmian, jakie czekają NFZ. Dlatego minister potrzebuje tam „swojego” człowieka. Stąd też pojawienie się na giełdzie potencjalnych kandydatów do fotela szefa funduszu nazwiska Agnieszki Pachciarz, obecnej wiceminister zdrowia.
Zanim jednak fundusz przejdzie ewolucję, musi działać. Zwłaszcza że przed jego urzędnikami gorący okres – kontraktowanie programów lekowych, podpisywanie umów z lekarzami. A to wymaga szefa. Z przepisów wynika, że jeżeli prezes jest odwołany albo z jakichś innych powodów nie może pełnić funkcji, zastępuje go jego zastępca. Problem w tym, że tych również brakuje. W kwietniu z urzędu odszedł wiceszef NFZ ds. medycznych. Pozostaje tylko do spraw mundurowych. Do tej pory raczej ceniący spokój i anonimowość. Nie wiem, czy taka sytuacja oznacza paraliż decyzyjny, ale na pewno nie pomaga rozwiązać chociażby konfliktu z lekarzami, którzy powołują sztab kryzysowy.
Dzisiaj Rada NFZ ma opiniować wniosek o odwołanie Jacka Paszkiewicza. Okaże się również, czy poznamy nazwiska kandydatów na jego następców. Raczej nie, bo po raz pierwszy prezes zostanie powołany w ramach konkursu, a nie po prostu wskazaniem. Swoją drogą może to być ciekawe. O obsadzeniu politycznego stanowiska ma zdecydować konkurencja (specjalny zespół wybiera 3 kandydatów na prezesa funduszu). Za kilka dni wszystko będzie jasne. Przekonamy się, na ile wyniki były przewidywalne.