Płoną szpitale psychiatryczne. To jeden ze skutków wprowadzenia ustawy antynikotynowej. Lekarze ostrzegali, że objęcie zakazem palenia placówek, gdzie przebywają pacjenci psychiatryczni (często wbrew własnej woli, bez możliwości opuszczenia budynku), będzie nie tylko askuteczne, niemożliwe do wyegzekwowania, lecz także szkodliwe w terapii.
Posłowie nie posłuchali. Dlatego w szpitalach psychiatrycznych ustawa albo jest fikcją, albo śmiertelnie niebezpieczną bombą ogniową, gdyż paląc w kątach czy nawet pod kołdrami mimowolnie zamieniają się w podpalaczy.
Ale to niejedyny absurd tej ustawy, która w założeniu miała poprawić komfort życia nas wszystkich i korzystnie wpłynąć na narodowe zdrowie.
Weźmy jako przykład zakaz palenia w lokalach gastronomiczno-rozrywkowych. Znam takie, gdzie mimo braku sal przeznaczonych wyłącznie dla palaczy, zwłaszcza wieczorami, dym idzie gęsto. I nie ma praktycznie na to metody. Zgodnie z przepisami można by ukarać właściciela lokalu, ale tylko wtedy, gdyby nie wywiesił informacji o obowiązującym tam zakazie palenia. Ale zakaz wisi, tylko goście go nie przestrzegają.
Albo przystanki komunikacji miejskiej. Dojeżdżam do pracy tramwajem, więc widzę tych przytupujących ludzi grzejących dłonie ogniem żarzących się papierosów. Ale nie widziałam jeszcze nigdy choćby jednego strażnika miejskiego, który starałby się wyegzekwować zakaz. Zresztą podobno strażnikom w działaniu przeszkadza brak definicji przystanku, więc mogliby interweniować tylko wtedy, gdyby ktoś palił bezpośrednio pod wiatą.
Nie, nie jestem za tym, aby palacze tyranizowali niepalącą większość, wysyłając jej prosto w twarz kłęby toksycznego dymu. Uważam tylko, że stanowienie nieegzekwowanego prawa jest równie szkodliwe jak nikotyna.