W ubiegłym roku w szpitalach ujawniono 678 ognisk epidemiologicznych. To o 27,4 proc. więcej niż rok wcześniej – wynika z danych Głównego Inspektoratu Sanitarnego
Sanepid wylicza, że w 2017 r. zakażeniu uległo 4170 osób. O ponad 100 więcej niż w 2016 r.
To, w którym szpitalu w Polsce są problemy z zakażeniami, można sprawdzić na stronie resortu zdrowia w opublikowanych na początku czerwca tego roku mapach potrzeb zdrowotnych. Na upublicznienie swoich danych zgodziło się niemal 70 proc. placówek. Szpitale zgodziły się podać nazwę. Ale większość z nich wykazuje, że problemów z zakażeniami nie ma. Jak wyliczył Instytut Zdrowia i Demokracji na podstawie ministerialnych map – tylko 30 proc. placówek przyznało się do problemu. Ale już na przykład w województwie lubelskim niemal wszystkie szpitale (97 proc.) upubliczniły swoje dane – tam tylko w 24 proc. doszło do zakażenia. Najgorzej sprawozdawczość wygląda wśród szpitali na Dolnym Śląsku – tylko 31 proc. przekazało dane. A i tak zaledwie 10 proc. z nich przyznało się do występowania zakażeń.
Zdaniem eksperta sanepidu podane liczby są zaniżone. Szpitale nie zgłaszają pojedynczych przypadków, bo nie mają takiego obowiązku. – Muszą zgłaszać ogniska epidemiologiczne. Ich likwidacja wiąże się z koniecznością przeprowadzenia ustawowej procedury odkażenia placówki, w której bierze udział sanepid – komentuje pracownik inspekcji.
O tym, że wiele placówek nie podaje rzetelnych danych o stanie zakażeń, jest też przekonana prof. Waleria Hryniewicz, która do początku czerwca tego roku pełniła funkcję konsultanta krajowego w dziedzinie mikrobiologii. – Szpitale powinny wiedzieć, że to się opłaca, że warto już w zarodku walczyć z zakażeniami. Ale wolą ukrywać informacje – mówi. W Wielkiej Brytanii – ze względu na bezpieczeństwo publiczne – każdy przypadek zakażenia jest upubliczniany. Na problem zakażeń w szpitalach zwracał też uwagę NIK, który pod koniec maja opublikował krytyczny raport na ten temat. Jak zauważyli kontrolerzy, wzrost liczby pacjentów zakażonych lekoopornymi szczepami bakterii Klebsiella pneumoniae NDM(+) w 2016 r. był niemal trzykrotnie wyższy niż w 2015 r.
Dziennik Gazeta Prawna
Główny Inspektorat Sanitarny wylicza, że w 2017 r. zgłoszono 84 ogniska epidemiologiczne wywołane przez pałeczkę Klebsiella pneumoniae NDM. Zakażeniu uległo 87 osób, natomiast na podstawie wykonanych badań przesiewowych u 391 osób stwierdzono kolonizację (zasiedlenie organizmu przez drobnoustroje, bez objawów klinicznych). Ogniska epidemiczne zgłosiły szpitale w województwach: mazowieckim, podlaskim, łódzkim, lubelskim, zachodniopomorskim, wielkopolskim, świętokrzyskim, warmińsko-mazurskim, dolnośląskim. Były to szpitale kliniczne, wojewódzkie i powiatowe. Zakażenia dotyczyły głównie układu moczowego, układu oddechowego, ran, łożyska naczyniowego.
Powody tego rodzaju zakażeń są proste do zdiagnozowania, bo źródłem przenoszenia bakterii, jak wskazał NIK, mogą być m.in. brudne ręce personelu medycznego, niejałowy sprzęt, skażone otoczenie chorego, przyjmowanie pacjentów wymagających szczególnych warunków hospitalizacji bez ich zapewnienia, zatrudnianie osób nieprzygotowanych do pracy w szpitalach. Jak podkreślił NIK, w wielu placówkach nie działa system przeciwdziałania zakażeniom wewnątrzszpitalnym.
Na nieskuteczny system przeciwdziałania zakażeniom wskazuje też prof. Hryniewicz. Podnosi, że na przykład nie ma obowiązku wykonywania badań przesiewowych (screening) przy przyjmowaniu pacjentów do szpitala. A powinny być prowadzane standardowo, a już na pewno w sytuacjach, gdy zachodzi obawa, że dany pacjent może być nosicielem jakiegoś groźnego gatunku. Kolejna rzecz: niby są rekomendacje robienia takich badań przesiewowych dla wielu rodzajów bakterii opornych na antybiotyki, ale to za mało. Nie ma rozporządzenia, które wprost nakazywałoby prowadzenie takich badań. To kwestia dobrych praktyk i dobrej woli dyrekcji placówek. Niektóre szpitale (w Warszawie utworzyły sieć) nie tylko wykonują na wejściu screening u każdego pacjenta, ale też przekazują między sobą informacje o zakażonych, jeżeli chory zmienia miejsce pobytu. Dzięki temu można umieścić go w izolatce, aby nie zagrażał innym. – Jeden nierozpoznany przypadek dziś może skutkować wieloma w kolejnych dniach i tak należy na to patrzeć – podkreśla prof. Hryniewicz.
Pod koniec roku resort zdrowia sporządził projekt rozporządzenia, które miało uregulować kwestie reagowania na problem zakażeń. Po przeprowadzeniu konsultacji prace nad przepisami stanęły w miejscu.
Kolejnym kłopotem, zdaniem prof. Hryniewicz, jest brak profesjonalnych zespołów zajmujących się w szpitalach zakażeniami. Szefem powinien być lekarz epidemiolog, mikrobiolog lub specjalista od zakażeń.
Obecnie raportowaniu o ogniskach i przypadkach zakażeń nie zawsze towarzyszy odpowiednia reakcja. Raporty trafiają do szuflad. Nikt nie pilnuje wdrożenia programu naprawczego.
Zdaniem ekspertów sanepidu na walkę z zakażeniami brakuje funduszy. Powodem jest też outsourcing usług badań mikrobiologicznych. Robi się ich mniej, co wpływa na poziom zakażeń. Zwłaszcza tych lekoopornych. Polska jest – jak podkreśla była konsultant – jednym z niewielu krajów wysokorozwiniętych, które nie wdrożyły narodowej strategii walki z antybiotykoopornością. Ta zaś jest bezpośrednio powiązana z zakażeniami (im więcej zakażeń, tym więcej antybiotyków jest podawanych i tym bardziej rośnie na nie oporność).
Eksperci sanepidu problemu upatrują też w niewystarczającej liczbie pielęgniarek. Te, które są, mają do wykonania tak wiele pracy, że dochodzi do łamania procedur sanitarnych, np. niemycie rąk po kontakcie z poszczególnym pacjentem.
– Nie można zapominać też o przestarzałej infrastrukturze polskich szpitali, która bywa źródłem wielu zakażeń. Przykładem mogą być stare, źle działające wentylatory – dodaje przedstawiciel sanepidu.
Resort zdrowia przekonuje, że rozwiązania prawne dotyczące przeciwdziałania zakażeniom szpitalnym są dobre, ale widzi konieczność lepszego przestrzegania przepisów, zwiększenia rzetelności gromadzonych danych czy stworzenia warunków umożliwiających zatrudnienie deficytowych kadr w szpitalach.