Rozpoczynają się konsultacje przepisów realizujących porozumienie podpisane w lutym ze strajkującymi medykami.
Dziś minął termin, w którym minister zdrowia zobowiązał się przygotować rozwiązania, które zakończyły protest rezydentów. Lekarze narzekają, że ministerstwo zaprezentowało je w ostatniej chwili. Rezydenci – czyli lekarze podczas specjalizacji finansowanej z budżetu państwa – mają również za złe resortowi, że nie konsultował z nimi ostatecznej wersji projektu.
– Byliśmy gotowi do współpracy, ale na dzień przed publikacją nie wiedzieliśmy, co się znajdzie w projekcie – mówi Marcin Sobotka z Porozumienia Rezydentów OZZL, który brał udział w zimowych negocjacjach. Sobotka obawia się, czy na pewno zapisane w porozumieniu terminy zostaną dotrzymane. – Od 1 lipca część lekarzy, zarówno ci, którzy robią specjalizację, jak i specjaliści, powinna otrzymać już nowe wynagrodzenie. Oby minister zdążył – komentuje.
Ministerstwo przekonuje, że nie będzie opóźnień. Dowodem na to jest wpisanie lipcowej daty do projektu ustawy.
Jedną z podstawowych zmian przygotowanych przez resort jest wprowadzenie gwarantowanych 6 proc. PKB na zdrowie do roku 2024 r. Na ten cel w latach 2018–2024 ma być przeznaczone 833 mld zł. Obecnie wysokość nakładów jest uzależniona od wysokości składki zdrowotnej i wynosi ok. 4,6 proc. PKB. Pod koniec zeszłego roku poprzedni minister Konstanty Radziwiłł wprowadził ustawę, w której wpisał, że poziom 6 proc. PKB (niezależnie od składki) zostanie osiągnięty w 2025 r.
To nie uspokoiło protestujących lekarzy, którzy domagali się 6,8 proc. do 2021 r. Stopniowo jednak obniżali swoje oczekiwania i przystali na proponowane przez resort 6 proc., ale osiągnięte o rok wcześniej, niż pierwotnie planowało ministerstwo. Porozumienie zakładało, że wartość 6 proc. PKB osiągnięta zostanie nie później niż do 1 stycznia 2024 r. Dlatego już w tym roku zamiast 4,67 proc. PKB, zgodnie z lutowymi uzgodnieniami, finasowanie ma być na poziomie 4,78 proc. PKB.
Eksperci podkreślają, że nadal nie wiadomo, na co dokładnie zostaną przeznaczone dodatkowe środki. Zdaniem Krzysztofa Bestwiny, dyrektora szpitala w Gnieźnie, nie ma żadnej gwarancji, że podniesienie nakładów na zdrowie przełoży się na dobro pacjentów. – Większość może zostać zjedzona przez podwyżki dla kadr – komentuje. I wskazuje, że to był przecież jeden z głównym postulatów protestujących.
Minister zdrowia obiecał zmianę wynagrodzeń dla rezydentów. Część obniżył, jednak duża grupa otrzyma podwyżki. W sumie – jak wynika z projektu ustawy – w tym roku podwyżki będą dotyczyć niemal 18 tys. młodych lekarzy, a w 2024 r. ponad 21 tys. otrzyma wyższe wynagrodzenie. Są też zagwarantowane środki dla tych, którzy podpiszą tzw. lojalki. Rezydent, który zobowiąże się, że zostanie w Polsce co najmniej dwa lata w ciągu pięciu lat od otrzymania specjalizacji, może liczyć na dodatek od 600 do 700 zł miesięcznie w zależności od dziedziny, w której się specjalizuje. Deklaracje będą składane drogą elektroniczną.
Większe wynagrodzenie otrzymać mogą również specjaliści, którzy pracują w jednym publicznym szpitalu na etacie i zarabiają mniej niż 6,7 tys. zł. Różnicę w pensji będzie finansował resort zdrowia. Według szacunków w praktyce może to dotyczyć ok. 10 proc. lekarzy.
– Mamy nadzieję, że resortowi uda się wywiązać ze wszystkich zobowiązań – dodaje Łukasz Jankowski, jeden z liderów protestu, który brał udział w negocjacjach. Mniejszy entuzjazm wykazują dyrektorzy szpitali. Krzysztof Bestwina przekonuje, że u niego większość lekarzy jest zatrudniona na kontrakcie (prowadzą własną działalność gospodarczą), w związku z tym nie otrzymają podwyżek gwarantowanych przez MZ lekarzom pracującym na etat. Jednak jego zdaniem każda podwyżka wprowadzona centralnie (nawet jeżeli nie obciąża budżetu szpitala, który otrzymuje na to dodatkowe pieniądze z budżetu państwa) powoduje, że inni pracownicy, którzy nie wynegocjowali większych wynagrodzeń, czują się poszkodowani.

– W ten sposób resort zdrowia ingeruje w działalność szpitala, o pensjach przestaje decydować dyrektor szpitala, decyduje się o nich na poziomie centralnym – mówi Bestwina. Jak dodaje: Tak właśnie było w przypadku pielęgniarek, które otrzymały dodatkowe pieniądze z budżetu, co automatycznie wywołało żądania podwyżek przez innych pracowników szpitala. Jego zdaniem w trakcie negocjacji zabrakło dyrektorów szpitali.