Zarabiam w sumie około 20 tys. zł brutto. Obok etatu biorę udział w badaniach klinicznych, prowadzę szkolenia i wykłady. Pracuję 290–300 godzin miesięcznie – mówi lekarz z warszawskiego szpitala.



Pracuje pan od kilkunastu lat. Ma pan tytuły naukowe, dwie specjalizacje. Wypowiedział pan opt-out?
Nie, bo go nie podpisywałem. Dyżuruję na kontrakcie.
Ile pan zarabia?
Na etat? Około 5 tys. zł brutto. Czyli niewiele ponad 4 tys. zł do ręki.
Ale to goła pensja bez dyżurów.
To podstawowe wynagrodzenie za pracę pięć dni w tygodniu od 7.30 do 15.30.
Tyle wystarczy?
(Śmiech). W sumie pracuję w trzech placówkach i dorabiam kilka razy tyle. Dyżuruję u siebie i jeszcze w jednym szpitalu. Mam siedem-osiem dyżurów w miesiącu, takich 24-godzinnych.
Tak można?
U siebie jestem zatrudniony na etat. I po dyżurze nie mógłbym wrócić do pracy – więc, żeby to ominąć, zatrudniam się przez zewnętrzną agencję do mojego szpitala. Tym razem do pracy rozliczanej na godziny. Dzięki temu nie muszę schodzić z dyżuru do domu.
To omijanie prawa.
Tak.
Ile pan dostaje za taki dyżur?
Na dyżurach jestem na kontrakcie (od red. – na działalność), czyli zarabiam za godzinę 80–100 zł brutto w zależności od ośrodka. Jeżeli podczas dyżuru wykonam dodatkowe procedury, w części ośrodków otrzymam dodatkowe wynagrodzenie – kilkaset złotych. Też brutto. Oprócz tego raz w miesiącu jeżdżę na weekend do małej miejscowości pod Warszawą. Praca na kontrakcie ma swoje minusy – jeżeli zachoruję, nie pracuję, nie zarabiam. Nie mam płatnego urlopu. Nie odkładam składki emerytalnej (nie wierzę, że za 15 lat będą jakiekolwiek emerytury). Ponoszę odpowiedzialność cywilną za ewentualny błąd w sztuce całym swoim majątkiem, a nie tylko do wysokości trzech pensji, jak w przypadku umowy o pracę.
Na cały weekend pan wyjeżdża?
Tak. Wyjeżdżam zaraz po pracy i jestem tam o 18 wieczorem w piątek. Dyżuruję non stop do poniedziałku do 6 rano. Wyjeżdżam z dyżuru, tak żeby zdążyć do siebie do szpitala na 7.30. Wracam do domu ok. 16 w poniedziałek.
Ile się zarabia za taki weekend?
Około 5,2 tys. zł brutto.
Warto?
A jak pani myśli? Za pięć tysięcy brutto podstawowej pensji miałbym problem, żeby utrzymać w Warszawie rodzinę z dziećmi na poziomie, do którego zdążyli się przyzwyczaić. Oczywiście, mógłbym żyć skromniej niż obecnie. Ale nie po to uczę się całe życie, by nie móc pojechać w fajne miejsce na wakacje.
Taki styl pracy jest niebezpieczny i dla pana, i dla pacjentów.
Tak pani uważa? Pewnie lepiej, jak jesteśmy wypoczęci. Ale wiem, na co mnie stać. Ja i tak jeżdżę na taki weekend raz w miesiącu. Mam kolegów, którzy biorą połowę lub większość weekendów. Podczas dyżuru – jak nic się nie dzieje – można odpoczywać. Czytam książki. To nie jest ciągła praca. Najbardziej uciążliwy jest stres psychiczny przy trudnych zabiegach i rozłąka z rodziną. Minister zdrowia mówi oficjalnie, że woli lekarza zmęczonego niż żadnego. Słyszałem też wypowiedź wiceministra zdrowia, anestezjologa, który mówił, że potrafił być w ciągu dyżurowym przez kilkanaście dni.
Jakie są motywy życia w ciągu dyżurowym?
Różne. Niektórzy naprawdę potrzebują tych pieniędzy, bo mają liczne zobowiązania finansowe. Inni lubią żyć na wysokim poziomie. Niektórzy pracują od rana do nocy, bo są pracoholikami. Ale są i tacy, którzy wiedzą, że można dobrze zarobić i z tego korzystają.
A pan, ile w sumie zarabia?
Około 20 tys. zł (brutto). Biorę jeszcze udział w badaniach klinicznych, prowadzę szkolenia, mam wykłady, za co otrzymuję honoraria.
Ile godzin pan pracuje?
Hm... myślę, że około 290–300 godzin miesięcznie.
Do tego dochodzą dojazdy. To się dzieje kosztem rodziny?
Są tacy, którzy widują rodzinę trzy dni w tygodniu popołudniami: w środę, czwartek i poniedziałek. Ale u mnie nie jest tak źle – jestem nawet poniżej średniej. Nie ma mnie siedem-osiem nocy, w tym jeden weekend w miesiącu. No i czasem nie ma mnie, kiedy wyjeżdżam na konferencje naukowe. Ale w inne dni wożę i odbieram dzieci ze szkoły, mam czas odrobić z nimi lekcje. Prowadzę w miarę normalne życie. Dzisiaj byłem z nimi na piłce nożnej.
Dyrektor szpitala w Oleśnie mówi, że z przyjemnością zatrudni specjalistę u siebie, za 15 tys. zł. Wyjechałby pan? Mniej pracy, wysokie zarobki.
Aż tyle? Jak na polskie warunki to dużo. Ale nie. Nie wyjechałbym.
Dlaczego?
W Warszawie mogę robić badania naukowe, które bardzo lubię. Mam możliwość rozwoju. Do naszej placówki trafiają ciekawe przypadki, mogę je konsultować, rozmawiać z innymi specjalistami. To taka dodatkowa satysfakcja. Biorę udział w badaniach klinicznych nowych leków. Jest jeszcze jedna korzyść z bycia lekarzem w dużym wielospecjalistycznym szpitalu w stolicy – jestem w miejscu, w którym mogę załatwić pomoc lekarską dla całej mojej najbliższej rodziny. Jestem otoczony najlepszymi specjalistami.
A dlaczego nie wyjechał pan za granicę? Pewnie spokojnie mógłby pan to zrobić.
Pewnie tak, ale ja lubię mieszkać w Polsce. I podejrzewam, że siła nabywcza moich zarobków w innym kraju nie byłaby o wiele większa. Jedynie co, to może bym mniej pracował.
Jak pan odpoczywa?
Mam w roku trzy tygodnie wakacji – najczęściej na południu Europy. Zimą narty – jeden tydzień. Jak jest śnieg w Polsce, to Polska, jak nie, to Włochy. Dwa razy w tygodniu tenis. Na dyżurach czytam.
Lekarze walczą o większe pieniądze. A co z misją?
Filozof przy pustej misce po trzech dniach szybko przestanie filozofować, tylko będzie myślał o jedzeniu. O misji można rozmawiać, kiedy jest się wypoczętym. Ja też, jak zaczynam dyżur, czuję misję. Gdyby mnie pani spytała pod koniec 72-godzinnego dyżuru, to nie wiem, co bym odpowiedział. To musi być misja z dobrą pensją i trwająca ciągiem nie więcej niż 24 godziny.