Prawo i Sprawiedliwość zabroni in vitro? Jeszcze w trakcie posiedzenia komisji zdrowia były minister Bartosz Arłukowicz wypuścił dramatyczny tweet na temat przygotowywanych przez swój były resort przepisów dotyczących m.in. programów zdrowotnych. „Rząd dostaje w ustawie możliwość karania samorządów za wprowadzanie regionalnych programów in vitro #StrajkKobiet”. W pierwszym momencie uznałam to za daleko posuniętą manipulację. Ale w drugim...
O co chodzi? PiS wprowadziło nową zasadę. Żeby samorząd mógł sfinansować projekt zdrowotny, musi mieć zgodę Agencji Oceny Technologii Medycznej i Taryfikacji, która ocenia, czy projekt ma ręce i nogi, czyli podstawy naukowe, i czy na pewno jest przydatny w danym regionie. Do tej pory – choć trzeba było poprosić o opinię – najczęściej chodziło o czystą formalność. Bo nawet jeśli AOTMiT mówiła, że pomysł samorządu to wyrzucanie pieniędzy w błoto, ten i tak mógł wprowadzać swój program. Od dawna trwały dyskusje – również za czasów rządów Platformy Obywatelskiej – że taka forma jest absurdalna. Bo Agencja wydaje pieniądze na ekspertów, a samorząd robi, co chce.
Skąd więc nagła interpretacja, że minister zdrowia kręci bat na in vitro? Owszem, wsparcie dla tej metody to jeden z programów samorządowych. O tyle ważny, że po tym, jak nowe kierownictwo resortu zdrowia wycofało się z finansowania tego rodzaju leczenia niepłodności, to jedyna szansa na chociażby częściowy zwrot kosztów za in vitro, dla wielu niedostępnego z powodu cen. Ale uwaga – do tej pory samorządowe programy in vitro otrzymywały zielone światło od ekspertów agencji. Dziś jednak zapaliła mi się czerwona lampka.
Zaniepokoiła mnie wypowiedź jednego z posłów PiS (wiceprzewodniczącego komisji zdrowia), który pytany, czy proponowane zmiany nie będą uniemożliwiać samorządom finansowania in vitro, odparł: „No, mam nadzieję, że nie”. Zastrzegł jednak, że nie chce się wypowiadać w tej sprawie za ministra zdrowia. A później dodał, że są ważniejsi chorzy. To nie brzmi dobrze. Ważniejsze problemy niż niepłodność to choroby serca czy onkologiczne? A może choroby dzieci? Fakt faktem, że AOTMiT to agencja podległa ministrowi. I to ministrowi, który za in vitro – delikatnie mówiąc – nie przepada. Przypomniałam sobie akcję w Gdańsku. Tutaj pisowski wojewoda pomorski zablokował inicjatywę władz miasta, które chciały wprowadzić in vitro. Powód? Chciały przyjąć program przed wysłaniem projektu po opinię do AOTMiT.
Prawda jest jednak taka, że gdyby obecnie ustawa weszła w życie, to pierwszym programem, który znalazłby się na celowniku, byłaby... promowana przez wielu polityków PiS naprotechnologia. Program ten (tak, tak) zyskał negatywną opinię agencji. I pomimo że eksperci AOTMiT uznali, iż „brakuje podstaw merytorycznych przemawiających za jej finansowaniem”, wojewoda mazowiecki przeznaczył 300 tys. zł dla 120 par, które będą chciały z tego programu skorzystać. Gdyby ustawa dziś weszła w życie – zgodnie z pomysłem PiS – wojewoda mazowiecki za swoją naprotechnologię mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych.