Nie mamy pieniędzy – informuje chorych na raka Ministerstwo Zdrowia. I wycofuje się z propozycji ułatwień w finansowaniu leków stosowanych na ostatnim etapie choroby.
Ułatwienia byłyby nieracjonalnym wykorzystywaniem i tak ograniczonych środków finansowych – tłumaczy ministerstwo. Pół roku temu wiceszef resortu zajmujący się polityką lekową obiecał pacjentom onkologicznym, że zmieni sposób dopuszczania do refundacji tzw. leków ostatniego rzutu. Chodzi o preparaty stosowane na ostatnim etapie choroby. Często wydłużają one życie o kilka miesięcy. Tylko albo aż.
Obiecanki cacanki
Lek, który przedłuża życie o trzy miesiące, powinien być inaczej traktowany u chorego, który ma jeszcze dwa miesiące przed sobą, niż u pacjenta, który może z chorobą przetrwać jeszcze kilkadziesiąt lat – tłumaczył wówczas minister. Jak podkreślał, chodzi o „sprawiedliwość społeczną”. Tak działa np. brytyjski system ochrony zdrowia. Dla terapii „end of life treatment” stosuje się inny wskaźnik oceny przy dopuszczeniu do refundacji. Zamierzeniem wiceministra było zwiększenie progu efektywności kosztów – do którego są dopuszczane leki do refundacji – dla takich preparatów od 1,5 do 2,5 razy. Większe szanse miałyby mieć te technologie, które również oferowałyby dobrą jakość ostatnich dni życia.
Obietnice te składał wiceminister Krzysztof Łanda. Jak mówił pacjentom, odpowiednia poprawka mogłaby być dopisana do nowelizacji ustawy refundacyjnej podczas prac nad ostatecznym kształtem przepisów. Później do tych obietnic odwołali się przedstawiciele 15 organizacji reprezentujących pacjentów onkologicznych podczas spotkania z nowym wiceministrem, który zastąpił Łandę po jego odejściu z resortu.
„Ministerstwo Zdrowia nie widzi zasadności dla podwyższania progu efektywności kosztowej dla terapii onkologicznych »ostatniego rzutu« – napisano w odpowiedzi na pytanie DGP. – Priorytetem jest sukcesywny wzrost finansowania leczenia w ramach pierwszej linii, a nie zwiększanie wydatków na leczenie paliatywne” – czytamy dalej.
Pacjenci są rozczarowani. O nowym podejściu dowiedzieli się podczas spotkania z wiceministrem Markiem Tombarkiewiczem, któremu przedstawiono raport „Dostępność do leków onkologicznych w Polsce na tle aktualnej wiedzy medycznej” opublikowany w marcu tego roku. Z dokumentu wynika, że dostępność leczenia dla chorych onkologicznie jest niezbyt rozpowszechniona: z 19 przeanalizowanych chorób onkologicznych tylko w jednej (rak jajnika) dostępna jest terapia zgodna z wytycznymi Europejskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej oraz standardami rekomendowanymi przez towarzystwa amerykańskie.
Ponad połowa leków dopuszczonych od 2004 r. do obrotu nie jest refundowana, a kolejne 20–30 proc. jest dostępne tylko dla ograniczonej grupy pacjentów.
– Podczas spotkania wiceminister Marek Tombarkiewicz stwierdził, że brak dostępności leków onkologicznych wynika z niskich nakładów na farmakoterapię – mówi Wojciech Wiśniewski z fundacji Alivia.
– Bez zwiększenia środków na refundację chorzy nie będą mogli liczyć na dostęp do bezpiecznej i skutecznej farmakoterapii – dodaje. Według Tadeusza Włodarczyka ze Stowarzyszenia Mężczyzn z Chorobami Prostaty „Gladiator” po raz kolejny dano chorym do zrozumienia, że sytuacja się nie zmieni, a na leczenie stać będzie tylko tych, którzy mają pieniądze.
Pełna improwizacja
Jak wynika z raportu mówiącego o dostępności, nawet jeżeli pacjentom uda się uzbierać przez fundację czy z jednego procentu na potrzebne leki – nie mogą z nich korzystać w szpitalu. – Ani prywatna, ani publiczna placówka nie chce wziąć odpowiedzialności za leki, które przyniósł pacjent – tłumaczy Marta Szklarczuk z Fundacji Rak’n’Roll. W efekcie aby je podać, trzeba improwizować. Na przykład fundacja przekazuje darowiznę szpitalowi na rzecz leczenia konkretnego pacjenta. Następnie apteka szpitalna za te pieniądze kupuje lek, który wydawany jest na oddział.
To jedna ze spraw, którą wiceminister zdrowia obiecał, że załatwi. A przynajmniej, że pochyli się nad nią i doprowadzi do systemowych rozwiązań.