Każda placówka ogólnospożywcza i stacja benzynowa, która sprzedaje medykamenty, będzie musiała je przechowywać w zamykanej na klucz szafie wyposażonej w sprzęt do pomiaru temperatury i wilgoci. Sprzedawca będzie musiał być przeszkolony przez farmaceutę. A osoba poniżej 16. roku życia poza apteką żadnych leków nie kupi. To wszystko pomysły samorządu aptekarskiego na zwiększenie bezpieczeństwa w obrocie pozaaptecznym. Na które przychylnie spogląda Ministerstwo Zdrowia, bo od dawna już deklaruje, że leków nie można traktować tak samo jak bułek czy batonów.
Przedstawiciele drobnego biznesu uważają jednak, że w pomyśle Naczelnej Izby Aptekarskiej nie chodzi wcale o bezpieczeństwo. Idzie o całkowite zmonopolizowanie rynku, które odbije się na przeciętnym obywatelu.
– Zakładam, że samorząd aptekarski zdaje sobie sprawę z tego, że wprowadzenie tak restrykcyjnych wymogów, jakie proponuje, doprowadzi nie tyle do zwiększenia poziomu bezpieczeństwa, ile do wycofania się drobnych przedsiębiorców ze sprzedaży leków. A gorsza dostępność medykamentów uznawanych za najbezpieczniejsze, dopuszczonych do obrotu pozaaptecznego, to zła informacja dla pacjentów – twierdzi Kaja Kwaśniewska, ekspertka ds. sektora MŚP BCC.
Obecnie leki może – poza 14 tys. aptek – sprzedawać blisko 360 tys. placówek. Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej, przekonuje, że taka ich liczba uniemożliwia sprawowanie nad nimi jakiejkolwiek kontroli. Samorząd aptekarski policzył, że przy obecnej wydajności na sprawdzenie wszystkich miejsc potrzeba by ok. 1200 lat. A gdyby chciano przyjąć do inspekcji farmaceutycznej nowych urzędników, okazałoby się, że nie ma na polskim rynku nawet tylu farmaceutów.
Stąd pomysł wprowadzenia nowych zasad sprzedaży. Zamykane szafy zapewnią, że leki będą przechowywane w dobrych warunkach i nie zażyje ich na miejscu żadne dziecko. Przeszkolony personel udzieli zaś podstawowych informacji o regułach przyjmowania produktu i nie będzie zachęcał do przyjmowania leków ponad potrzeby. Co Polacy robią z przyjemnością, o czym świadczy, że jesteśmy czołowymi lekomanami w Europie.
– Argumentacja, że Polacy nadużywają leków i dlatego należy ograniczyć do nich dostęp, jest niewłaściwa. Na tej zasadzie ze wszystkiego moglibyśmy zrobić narzędzie krzywdy i zabronić sprzedaży. Sądzę, że lepiej ludzi obdarzać zaufaniem – przekonuje Kaja Kwaśniewska.
Dorota Wolicka, wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, z wykształcenia lekarz weterynarii, wskazuje z kolei, że nie ma żadnego powodu, aby produkty lecznicze zamykać w szafach. – Farmaceuci uwielbiają posiłkować się przykładem, że dziecko pod nieuwagę dorosłych wypiło płyn do udrożniania rur. I wyprowadzają z tego wniosek, że jeśli nie pozamykamy leków, to najmłodsi mogą po nie sięgnąć. Ale dlaczego w takim razie aptekarze nie chcą zamykać w szafach całej chemii gospodarczej? – wykpiwa pomysł Wolicka. I przypomina, że najgorszy dostęp do medykamentów jest w niewielkich miejscowościach, gdzie dominują małe sklepy. W praktyce – jej zdaniem – to stamtąd by zniknęły w pierwszej kolejności leki. Trudno bowiem sobie wyobrazić, że jeden sprzedawca będzie i obsługiwał klientów w kolejce, i chodził otwierać szafę, by wyjąć z niej tabletki na ból głowy.
– Sądzę, że większe zagrożenie dla bezpieczeństwa niesie ze sobą to, że kierowca z bólem głowy będzie prowadził samochód, szukając najbliższej apteki, niż to, że teoretycznie dziecko mogłoby chwycić opakowanie leku – zaznacza wiceprezes ZPP.
W ocenie farmaceutów zamykane szafy miałyby służyć jednak nie tylko ograniczeniu dostępu, lecz także zapewnieniu odpowiednich warunków przechowywania. Obecnie bowiem zdarza się choćby, że opakowania z tabletkami leżą przy grzejniku.
Doroty Wolickiej jednak ten argument nie przekonuje. Uważa bowiem, że przecież właśnie jedną z przesłanek umieszczenia produktu w wykazie tych dostępnych w obrocie pozaaptecznym jest to, by jego przechowywanie było możliwie proste. – Oczywiście należy z bezwzględnością traktować przypadki, gdy leki są źle przechowywane. Ale to nie znaczy, że powinno się uderzać nadmierną regulacją w ogół przedsiębiorców. Wychodząc z tego założenia, równie dobrze można by przecież nałożyć ogrom nowych obowiązków na właścicieli aptek – uważa ekspertka.
Czyje poglądy przekonają Ministerstwo Zdrowia? Dowiemy się już niebawem. Resort obiecuje od ponad roku, że w najbliższym czasie zostanie przekazany do konsultacji kompleksowy projekt nowelizacji prawa farmaceutycznego.
Bezpieczeństwo lekowe zagrożone
Krajowi producenci medykamentów apelują o niewprowadzanie w ustawie refundacyjnej zmian, które wzmocnią pozycje międzynarodowych korporacji kosztem niewielkich polskich firm.
– Zachwieje to kondycją krajowego przemysłu farmaceutycznego, uniemożliwiając mu uczciwe konkurowanie z wytwórcami zagranicznymi – twierdzi w swym stanowisku Polski Związek Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego. Chodzi o pomysł Ministerstwa Zdrowia, by wprowadzić możliwość tworzenia jednolekowych grup limitowych. Zasadą jest, że produkty mające zbliżone właściwości terapeutyczne umieszcza się w jednej grupie, a najtańszy wyznacza limit będący podstawą wysokości refundacji leku przez NFZ. Dzięki temu ceny niektórych leków spadają nawet o kilkadziesiąt procent. Jeśli zaś będą przypadki grup jednolekowych, w której znajdą się leki oryginalne, oferujący produkt, który się w takiej znajdzie, będzie mógł w zasadzie dyktować cenę. Z uwagi na specyfikę branży w uprzywilejowanej pozycji znaleźliby się przede wszystkim przedsiębiorcy zagraniczni.