Właściciele obiektów oszczędzają na inwestycjach, biura nie potrafią negocjować korzystnych cen.
Wakacje / Shutterstock
Biura podróży każą sobie płacić coraz więcej za organizowane przez siebie wycieczki – wynika z zestawienia cen hoteli przygotowanego na zlecenie DGP przez Internetowe Centrum Podróży eSky.pl. Choć w ostatnich miesiącach zaobserwowano niewielkie spadki, to generalnie rzecz biorąc, w ciągu ostatnich czterech lat ich cena wzrosła nawet o 70 proc. Przykładem może być wyjazd na Majorkę czy na Kretę do trzygwiazdkowego hotelu. Za pobyt w pierwszym z nich, jak wynika z danych eSky.pl, w 2011 r. wykupując wyjazd w okresie przedsprzedaży, trzeba było zapłacić 1170 zł od osoby. W tym roku kwota ta wyniosła już 2006 zł od osoby. W przypadku drugiego obiektu cena w 2011 r. wynosiła 1170 zł od osoby, a w tym roku – 1940 zł.
Tymczasem standard tych obiektów jest coraz niższy. Hotele nie są remontowane tak często, jak być powinny. A jeśli już dochodzi do inwestycji, to zamiast gruntownych modernizacji są powierzchowne renowacje.

Gwiazdki na niebie

O tym, jaki standard oferują zagraniczne kurorty, przekonać się też można, czytając opinie w serwisach, których celem jest fachowe doradztwo przy wyborze oferty. Jednym z większych jest HolidayCheck, na którym ludzie nie szczędzą negatywnych komentarzy hotelom w Tunezji, ale i w Turcji, Hiszpanii czy Grecji. Zdaniem internautów w wielu przypadkach cztery gwiazdki, jakimi chwalą się obiekty, to marzenie dyrekcji. Standard w rzeczywistości jest dużo niższy – i to mając świadomość, że cztery tamtejsze gwiazdki oznaczają dwie nasze. Ubytki w tynku, zawilgocone ściany w otoczeniu klimatyzatorów, urwana deska sedesowa i niekompletny natrysk – jednym słowem budynek nadaje się do remontu. Nie mówiąc już o wyżywieniu. Klienci wybierający opcję all inclusive narzekają na monotonię. I na to, że wersja wszystko w cenie jest fikcją, gdyż w wielu hotelach za napoje i alkohole trzeba płacić.
Na niski standard obiektów ma wpływ brak inwestycji. Jak zauważa Andrzej Szafrański, ekspert rynku hotelowego, taki hotel, mocno wszak eksploatowany, powinien przechodzić gruntowny remont co 5 lat. Tylko wówczas jest w stanie utrzymać swój poziom. To oznacza, że wymianie powinno ulec całe wyposażenie, ściany powinny być odmalowane, kafelki w łazience zmienione na nowe, podobnie jak wykładzina.
– Jest to nawet niezbędne, bo moda i standardy w branży hotelowej cały czas ulegają zmianie. Hotelarze, by pozostać na topie, powinni się więc do nich dostosowywać – podkreśla Szafrański. Ale, jak zauważa, wiele zależy od otoczenia. Jeśli konkurencja jest niewielka albo wszyscy właściciele okolicznych obiektów postępują podobnie, to nie ma motywacji do inwestowania.
– Nie mówiąc już o tym, że to biura napędzają klientów takim hotelarzom. Dopóki będą to robić, ci nie będą zabiegać o to, by dogodzić klientom – podkreśla Szafrański.
Touroperatorzy tłumaczą z kolei, że nie są w stanie zrezygnować ze współpracy z tracącymi standard hotelami, bo w takich krajach jak Hiszpania czy Włochy nie ma nawet alternatywy. Poza tym posiadanie w ofercie wyłącznie nowych, luksusowych hoteli podrożyłoby znacznie ofertę. Takie obiekty żądają bowiem więcej za wynajem pokoju. Wyższe ceny obowiązują też zawsze na początku współpracy, zanim hotelarz przekona się, że touroperator jest w stanie dostarczyć zadeklarowaną liczbę klientów co sezon. Inna sprawa, że właściciele hoteli i tak starają się z roku na rok podnosić ceny – o jakieś 2-3 proc. – tłumacząc to chćby inflacją. W skrajnych przypadkach różnica względem roku poprzedniego sięga 10 proc.

Samochodem taniej

Tłumaczeń na rosnące ceny przy coraz gorszej obsłudze, touroperatoprzy mają więcej. – Od 40 do 50 proc. ceny wycieczki pochłania koszt przelotu. Kolejne 40 proc. generują koszty wynajęcia hotelu – tłumaczy Marek Andryszak, prezes TUI Poland. To oznacza, że dla touroperatora zostaje 10–20 proc. z tego, co zapłaci klient.
– Z kwoty tej pokrywamy utrzymanie biur sprzedaży, płacimy też wynagrodzenie pośrednikom. W rezultacie dla touroperatora zostaje może 5 proc. – podkreśla Andryszak.
Według firmy doradczej TravelData w zeszłym roku pojedynczy klient dał touroperatorom około 60 zł zysku. I będzie dalej płacił. Gdyż, jak wynika z analizy przeprowadzonej przez portal turystyczny TravelPlanet.pl, tylko w pięciu na 20 przypadków samodzielne przygotowanie sobie wakacji, na które polecimy samolotem, okazało się bardziej korzystne finansowo niż kupno gotowej wycieczki. Taniej niż z biurem możemy wypocząć w Bułgarii w czerwcu, oszczędzając tygodniowo ok. 70 zł od osoby. W przypadku Hiszpanii różnica dojdzie do 190 zł, przy wyjeździe do Turcji 240–360 zł. Ale już chcąc na własną rękę pojechać do Grecji, poniesiemy finansową porażkę. Samodzielny wyjazd wiąże się z kosztem o 400 do 700 zł od większym. No, ale możemy tam pojechać samochodem, wtedy już będzie taniej.

Ci, co przetrwali, zarobili miliony. W tym roku będzie trudniej uzyskać tak dobry wynik

Ubiegły rok był dla polskiej branży turystycznej rekordowy pod względem osiągniętych zysków. Trzydziestu największych touroperatorów, odpowiadających łącznie za 85 proc. rynku, wypracowało wynik na poziomie 80 mln zł. Poprzedni rekord padł w 2008 r. (78 mln zł). W porównaniu z 2012 r. biura zwiększyły zyski o prawie 75 mln zł. Wśród firm, w których widać było największy skok wyników, znalazły się Itaka, Rainbow Tours i Grecos Holiday. Stabilne finanse mają też biura specjalizujące się w wycieczkach egzotycznych, jak Logo Travel, Logos Tours i CT Poland.

Andrzej Betlej, analityk firmy doradczej TravelData, zwraca uwagę, że kilkumilionowy zysk branży w 2012 r. dotyczy tylko firm, które przetrwały na rynku. – Gdyby doliczyć straty wygenerowane przez podmioty, które zbankrutowały, to wówczas wynik sektora byłby na minusie. Strata branży w takiej sytuacji oscylowała w okolicy 20 mln zł – komentuje Betlej.

Obroty największych graczy w ubiegłym roku wyniosły łącznie 3,77 mld zł. Były o 1,5 proc. wyższe w porównaniu z 2012 r.

Dobry wynik w roku ubiegłym touroperatorzy osiągnęli mimo 5,5-proc. spadku liczby klientów w najważniejszym dla turystyki wyjazdowej segmencie – wycieczek czarterowych. W sumie w 2013 r. z takich wyjazdów skorzystało 1,5 mln Polaków.

Zdaniem specjalistów dla kondycji finansowej biur podróży kluczowa jest równowaga między podażą a popytem. Jeśli jest utrzymana, nie ma konieczności sprzedawania ofert w opcji last minute, czyli po kosztach, a tym samym bez zarobku. W ubiegłym roku to się udało, w tym mogą być z tym problemy. Powód? Wprawdzie spodziewany jest 15-proc. przyrost liczby klientów, ale równocześnie touroperatorzy rozbudowali swoje programy imprez o prawie 30 proc. Do tego ciągle na rynku pojawiają się nowi gracze. W ubiegłym roku według Centralnej Ewidencji i Wykazów w Turystyce Ministerstwa Sportu i Turystyki przybyło ponad 430 podmiotów. W tym roku, jak szacują eksperci, wynik może być podobny. W sumie w tej branży działa już 3,6 tys. firm.

Już pojawiają się pierwsze oznaki tego, że ten rok będzie trudniejszy dla wszystkich. Sygnałem są spadające ceny zagranicznych wycieczek. – W zasadzie już od połowy marca kształtują się poniżej zeszłorocznej średniej – mówi Andrzej Betlej.

Nie zanosi się na to, by ten trend miał się odwrócić w kolejnych miesiącach. Szczególnie że sprzedaż wycieczek na majówkę idzie gorzej niż przed rokiem. Wielu klientów zdecydowało się w tym czasie zorganizować sobie zagraniczny wyjazd na własną rękę (czego efektem są wysokie ceny biletów lotniczych: trzeba za nie zapłacić dwa razy więcej niż w ubiegłym roku w tym czasie).

By branża mogła powtórzyć wynik finansowy z roku ubiegłego, ceny po długim weekendzie majowym musiałyby wzrosnąć o 180 zł na wycieczce i utrzymać się na wysokim poziomie w zasadzie do września. To jednak jest mało realne. Eksperci oceniają, że nawet jeśli wzrost nie przekroczy 100 zł, branża i tak powinna być zadowolona.