Złagodzone normy ochrony przed hałasem nie do końca się sprawdziły. W szybkim tempie przybywa skarg.
Cztery lata temu obniżone zostały dopuszczalne normy hałasu na drogach. W ten sposób udało się okiełznać ekranomanię i zredukować astronomiczne wydatki na zabezpieczenia przeciwhałasowe. Ale im więcej dróg jest budowanych według nowych zasad, tym częściej mieszkańcy buntują się z powodu hałasu.
Jak usłyszeliśmy w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, w Polsce jest co najmniej kilkadziesiąt miejsc, w których pojawiły się żądania dostawienia ekranów. A skarg jest wielokrotnie więcej. Np. 40-kilometrowy odcinek autostrady A1 ze Strykowa do Tuszyna został otwarty w lipcu br. Od tego czasu mieszkający w rejonie tej trasy skierowali do inwestora ponad 2,5 tys. skarg.
W odpowiedzi na ten kryzys GDDKiA zleciła wykonanie dodatkowych analiz. Inżynier kontraktu wyznaczył 45 punktów pomiarowych wzdłuż trzech odcinków budowanych przez Budimex, Strabag i firmę Mota Engil. W ośmiu z tych punktów skargi okazały się uzasadnione. Oznacza to, że zapewne pojawią się tam dodatkowe ekrany. Dyrekcja chce, żeby zapłacili za to wykonawcy.
– Wezwaliśmy ich do przedstawienia propozycji programu naprawczego – mówi Jan Krynicki, rzecznik GDDKiA.
Wojciech Trojanowski z zarządu Strabagu powiedział nam, że pomiary hałasu nie powinny być wykonywane teraz, ale po roku, kiedy ruch się ustabilizuje, co wynika wprost z zapisów kontraktu. – Poza tym koszt nie powinien być po stronie wykonawcy, bo bazowaliśmy na projekcie od inwestora – dodał Dariusz Blocher, prezes Budimeksu.
A1 na wschód od Łodzi to przykład szerszego zjawiska. Apele od mieszkańców i samorządów o dostawienie (albo podwyższenie) ekranów dotyczą też obwodnicy Marek, czyli budowanej przez spółki Astaldi i Salini wylotówki S8 z Warszawy w kierunku Białegostoku. Trasa zostanie otwarta latem przyszłego roku. Ale lokalne stowarzyszenia już domagają się dodatkowych ekranów. Wcześniej z części zabezpieczeń przed hałasem inwestor zrezygnował, kierując się nowymi, łagodniejszymi normami. Mieszkańcy przewidują, że będzie za głośno.
Taka sama sytuacja ma miejsce np. na terenie stołecznego Ursusa, czyli przy trasie S2 łączącej zachodnie rogatki Warszawy z Lotniskiem Chopina. Wnioski o dodatkowe zabezpieczenia pojawiły się w Rząskach pod Krakowem (przy trasie S52 – między Balicami a węzłem Radzikowskiego). Skarżą się też mieszkańcy m.in. Mierzęcic przy ekspresowej S1, okolic Wieliczki przy zmodernizowanej drodze krajowej 94 oraz Skoczowa i Mikołowa, czyli dwóch miejscowości przy przebudowanej przez GDDKiA krajówce nr 81.
Wszystkie te inwestycje były realizowane według nowszych, łagodniejszych zasad ochrony przed hałasem. Nawet jeśli inwestycja ruszała jeszcze, gdy obowiązywało stare, bardziej restrykcyjne rozporządzenie, ale była realizowana w trybie „projektuj i buduj”, to zazwyczaj ekrany ustawiano już według nowych zasad.
– Zwykle wykonawca odchudzał wykonywany przez siebie projekt, dostosowując go do aktualnych wymagań, a my proporcjonalnie zmniejszaliśmy jego wynagrodzenie. Wyjątkiem były sytuacje, w których zakupił już urządzenia przeciwhałasowe albo zbudował część infrastruktury, np. fundamenty pod ekrany – usłyszeliśmy w GDDKiA.
Najbardziej jaskrawy przykład ekranomanii, w którą wymierzone było rozporządzenie ministra środowiska z października 2012 r., to autostrada A2 Łódź–Warszawa. Jak wyliczyła Najwyższa Izba Kontroli, na tym 91-kilometrowym odcinku drogowcy zainstalowali po obu stronach w sumie 107 km ekranów. Podatnicy wydali na nie ponad 200 mln zł przy całkowitym koszcie inwestycji nieprzekraczającym 3 mld zł. NIK zwróciła uwagę, że ekrany chroniły nawet dom... niezamieszkany od 15 lat. Według izby w ramach inwestycji przed Euro 2012 niepotrzebne ekrany, które dziś by nie powstały, kosztowały prawie 2 mld zł.
Resort środowiska powiedział nam, że obecnie nie prowadzi prac legislacyjnych w sprawie dopuszczalnych norm hałasu. A GDDKiA podkreśla, że zdarzają się przypadki, gdy mieszkańcy nie chcą ekranów albo domagają się ich usunięcia. Tak dzieje się np. w rejonie Sękocina, w Dobrzejowie w okolicach Bełchatowa i w Limanowej przy trasie krajowej nr 28. Ekranów nie lubią najczęściej przedsiębiorcy, dla których oznaczają one odcięcie od ruchliwej arterii i zmniejszenie przychodów.