Ujemny wskaźnik cen możemy traktować jako zjawisko przejściowe. Inflacja do nas wróci - uważa Andrzej Raczko, członek zarządu NBP.
Wciąż potrzebujemy elastycznej linii kredytowej z Międzynarodowego Funduszu Walutowego?
To oceni Ministerstwo Finansów, do którego należy ta decyzja. Można jednak przypomnieć, że elastyczna linia kredytowa – FCL – została udostępniona nam w czasach mocnych zawirowań na rynkach finansowych, na samym początku kryzysu. FCL była potwierdzeniem, że dany kraj prowadzi dobrą i przewidywalną politykę makroekonomiczną i jest liderem swojego regionu. Była „nagrodą” dla kraju w postaci ubezpieczenia na wypadek gwałtownego odpływu kapitału zagranicznego spowodowanego zewnętrznymi czynnikami w okresie kryzysu. Jeżeli pójdziemy tą drogą rozumowania, to ustąpienie zjawisk kryzysowych powinno powodować stopniowe zamykanie tej linii. Strategia wyjścia powinna jednak być dostosowana do ewentualnej reakcji rynków finansowych.
Skoro sytuacja jest stabilna, to po co NBP taki instrument, jak możliwość skupowania obligacji skarbowych?
Zgodnie z obowiązującym prawem NBP może operować na rynku wtórnym obligacji choćby po to, żeby podtrzymać jego płynność. To standardowe narzędzie, którym posługują się banki centralne w przypadku gwałtownych zawirowań rynkowych, gdy płynność wysycha i powstaje ryzyko kształtowania się cen obligacji w oderwaniu od fundamentów gospodarki. W Polsce takiej konieczności nie ma – rynek jest płynny i świetnie sobie radzi. Oczywiście, NBP nie ma możliwości kupowania obligacji na rynku pierwotnym, czyli bezpośrednio od Ministerstwa Finansów.
Bank interweniował kiedyś na rynku wtórnym obligacji?
Tak, ale było to zdarzenie incydentalne, krótko po wybuchu kryzysu finansowego, kiedy na rynkach finansowych zabrakło wystarczającej płynności.
A co teraz dzieje się z polską gospodarką?
Ma pan na myśli perspektywy wzrostu?
Mamy całkiem niezły, większy od spodziewanego wzrost PKB w III kw., a jednocześnie deflację, która utrzymuje się już od kilku miesięcy.
To rzadkie zjawisko, ale da się je wyjaśnić. Tempo wzrostu PKB – choć zbliżone do potencjalnego – nie jest na historycznie wysokim poziomie. A za kształtowanie się indeksu cen na tak niskim poziomie odpowiada kilka czynników. Pierwszy to spadek cen nośników energii na rynkach światowych, zwłaszcza ropy, i niska dynamika cen żywności. Drugi to niewielki wzrost płac – historycznie rzecz biorąc presja inflacyjna pojawia się, gdy wynagrodzenia rosły trwale ponad 5 proc. w stosunku rocznym, teraz ten wzrost oscyluje wokół 3–4 proc. Kolejny powód: gospodarka jest coraz ściślej powiązana z gospodarką Unii i ceny towarów w Polsce są coraz bardziej „międzynarodowe”. Importujemy z krajów UE nie tylko towary, ale wraz z nimi niską inflację. Ostatni element: od dwóch lat mamy deflację cen wyrobów producentów. Trwa to już tak długo, że w końcu musiało się zacząć przekładać na ceny dóbr i usług konsumpcyjnych.
W części deflacja to efekt czynników zewnętrznych. Czy w takich warunkach polityka pieniężna może być skuteczna?
To, co się dzieje z cenami w Polsce, nie niesie ze sobą skutków deflacji, czyli zjawiska gwałtownego powstrzymania się od zakupów przez gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa, spowodowane przewidywanym spadkiem cen. Umiarkowanemu wzrostowi płac towarzyszy wzrost wydatków i nie widzę powodów, żeby radykalnie rosła stopa oszczędności gospodarstw domowych. Ujemny wskaźnik cen możemy traktować jako zjawisko przejściowe. Inflacja do nas wróci.
Co do skuteczności polityki pieniężnej: staje się ona mało skuteczna w warunkach depresji gospodarczej, wtedy rośnie niechęć do podejmowania ryzyka – u przedsiębiorców, którzy wstrzymują się z inwestycjami w obawie o brak popytu, jak też w bankach, które boją się, że udzielony kredyt może nie zostać spłacony. W takich warunkach nawet bardzo niskie stopy procentowe nie zwiększają akcji kredytowej i nie powodują wzrostu popytu inwestycyjnego. To właśnie teraz obserwujemy w Europie Zachodniej. U nas mamy dynamikę PKB na poziomie 3 proc., co nie jest sygnałem dla przedsiębiorców, żeby się powstrzymywać od inwestycji, a dla banków, żeby hamować akcję kredytową. Dlatego szybkie i skumulowane obniżki stóp procentowych mogły i mogą przynieść efekt.
Czy pożądanym efektem jest utrzymywanie tempa wzrostu cen na określonym poziomie? A może warto zacząć dyskusję, czy cel inflacyjny w tych warunkach to jest to, na co powinno być ukierunkowane działanie banku centralnego.
Zapis ustawowy, który czyni stabilność cen głównym celem działania banku centralnego, jest właściwy w przypadku Polski. I do tej pory się sprawdzał. Prowadzenie od kilkunastu lat polityki pieniężnej zgodnie ze strategią bezpośredniego celu inflacyjnego pozwoliło najpierw obniżyć inflację do jednocyfrowego poziomu i ustabilizować ją tak, że po wejściu do Unii niewiele odchylała się od górnego krańca przedziału wahań ustalonego w 2004 r. celu inflacyjnego 2,5 proc. plus 1 pkt proc. Ale, o ile dobrze rozumiem pytanie, chodzi o to, czy teraz, w okresie postkryzysowym, w czasach niskiej inflacji, możemy oczekiwać czegoś więcej od polityki pieniężnej niż zapobieganie inflacji. Ustawa pozwala w takiej sytuacji na wspieranie wzrostu. Moim zdaniem czas po temu jest właściwy, bo mamy aktywność gospodarczą, która zapewnia jeszcze efektywne reagowanie przedsiębiorstw na obniżki stóp procentowych.
Jakie jest ryzyko, że nasza polityka pieniężna będzie musiała korzystać z niekonwencjonalnych środków, np. zwiększania emisji pieniądza?
Niewielkie. Do zerowego poziomu stóp procentowych mamy jeszcze 200 pkt bazowych. To bardzo dużo.
Mówi pan, że polityka pieniężna jest skuteczna. Gdzie ta skuteczność jest widoczna?
To mechanizm transmisji poprzez stopę procentową. Chodzi o to, że obniżka stóp NBP szybko przekłada się na wielkość oprocentowania większości kredytów. Wynika to z naszego systemu indeksacji: wielkość oprocentowania tych kredytów równa jest stopie rynkowej WIBOR powiększonej o marżę. A każda zmiana stóp banku centralnego wpływa na wielkość WIBOR-u. W przypadku kredytów konsumpcyjnych duże znaczenie ma wysokość stopy lombardowej NBP, bo jej czterokrotność wyznacza pułap dla maksymalnej wysokości odsetek od tych kredytów. Każda obniżka stopy lombardowej zmniejsza ten pułap.
Czy ten kanał kredytowy działa równomiernie? Banki bardziej się chyba skupiły na udzielaniu kredytów konsumpcyjnych, akcja kredytowa dla firm wygląda gorzej.
Model bankowości bardzo się zmienił w ostatnich latach. Banki chętnie pożyczają gospodarstwom domowym, przedsiębiorstwom – już mniej. Duże firmy i spółki z kapitałem zagranicznym same nie garną się do polskich banków, bo mają dostęp do innych źródeł finansowania, np. emisji papierów dłużnych czy kredytu handlowego od spółek matek. A finansowanie mikroprzedsiębiorstw dla banków jest ryzykowne i ogranicza się zwykle do finansowania bieżącej działalności. Tylko firmy średnie są przyszłościowym klientem banków. Dla tych firm duże znaczenie ma koszt kredytowania. Dlatego można oczekiwać, że niskie stopy procentowe będą impulsem do zwiększania popytu na kredyt przez te przedsiębiorstwa.
Jak długo będziemy mieli tak niskie stopy procentowe?
To zależy od tego, jak długo będzie się utrzymywała niska inflacja. Według naszych prognoz indeks cen będzie się utrzymywał poniżej celu inflacyjnego przez najbliższe 2 lata. Inflacja jednak powinna stopniowo rosnąć przy założeniu, że gospodarka będzie się dalej rozwijać w obecnym tempie, a czynniki zewnętrzne, takie jak spadek cen ropy, ustąpią. Gdyby było inaczej, to jest ryzyko, że z niskim indeksem wzrostu cen zostaniemy na dłużej.