Dyskusja o Pakiecie Mobilności zatoczyła koło. Z rozmów kuluarowych wynika jednak, że skończy się na wyłączeniu kierowców spod delegowania na pięć dni - mówi w wywiadzie dla DGP Elżbieta Łukacijewska, europosłanka (PO), bezpośrednio zaangażowana w prace nad Pakietem Mobilności.
Komisja transportu w europarlamencie, której jest pani członkiem, zaproponowała, aby transport międzynarodowy był wyłączony spod reżimu delegowania pracowników. Dlaczego?
Oprócz nowego kształtu dyrektywy o pracownikach delegowanych Komisja Europejska zaproponowała przygotowanie specjalnych przepisów dla sektora transportu. Oznacza to, że reguły dotyczące delegowania kierowców w transporcie będą regulowane przez zapisy określone w Pakiecie Mobilności. Wątpliwości wyrażali dotychczas głównie Francuzi, którzy obawiając się konkurencji z krajów nowej Unii, zaczęli argumentować, że firmy te wyzyskują kierowców, źle im płacą i nie respektują ich praw socjalnych.
W pracach nad Pakietem Mobilności komisja transportu przyjęła stanowisko, by wyłączyć transport międzynarodowy i tranzyt spod reżimu dyrektywy o pracownikach delegowanych. Byliśmy w większości zgodni, że nonsensem jest, by kierowca, który przejeżdża przez kilka krajów, był na kilka godzin obejmowany wszystkimi warunkami zatrudnienia tych państw. Pamiętajmy, że polscy kierowcy zarabiają wyższe stawki niż płaca minimalna nawet z tych zamożniejszych krajów. Problemem jest ciężar administracyjny. Na 130 tys. polskich firm zajmujących się bezpośrednio transportem większość to małe i średnie przedsiębiorstwa rodzinne, które nie mają sztabu prawników, dlatego trudno im byłoby analizować przepisy i przygotowywać dokumenty. Mówimy o kilkunastu różnych systemach wynagrodzeń, zbiorowych układach pracy, niektórych bardzo skomplikowanych.
Inaczej wygląda sprawa kabotażu, czyli usług transportowych świadczonych w całości na terenie kraju, w którym firma nie ma swojej siedziby. Oznacza to, że kierowca faktycznie pracuje na terenie innego państwa. W ramach kompromisu zgodziliśmy się, aby przejazdy kabotażowe były objęte przepisami o delegowaniu od pierwszego dnia. Z polskiego punktu widzenia najważniejszy jest przewóz międzynarodowy, który stanowi ponad 90 proc. operacji transportowych.
Jak mają być uregulowane kwestie związane z odpoczynkiem i czasem pracy kierowców?
Wielu eurodeputowanych proponowało wprowadzenie zakazu spania w kabinie pojazdu i przymus korzystania z hoteli. Udowadniałam, że nie ma na dzisiaj infrastruktury, która pozwoliłaby kierowcom na bezpieczne pozostawienie ciężarówki z towarem przy drodze. Przy parkingach nie ma hoteli, których standard dorównywałby warunkom w nowoczesnych kabinach, poza tym kierowca nie zostawi towaru bez nadzoru, a więc taki zapis zmuszałby go do łamania prawa. W komisji transportu znaleźliśmy kompromis – kierowcy będą mogli spać w ciężarówkach na bezpiecznych parkingach certyfikowanych, z odpowiednią infrastrukturą.
Jednak 4 lipca wypracowany przez komisję mandat został odrzucony przez cały Parlament Europejski. Po wakacjach komisja transportu będzie musiała jeszcze raz zająć się Pakietem Mobilności. Czy uda się zakończyć nad nim prace do maja przyszłego roku, tj. przed końcem kadencji?
Parlament zaraz po wakacjach wraca do pracy, a ponieważ już raz udało się członkom komisji znaleźć kompromis, teraz też nie powinno być z tym problemu. Znamy już linie brzegowe i oczekiwania poszczególnych delegacji krajowych i grup politycznych. Pracy też nie będziemy zaczynać od zera, ale będziemy bazować na tym, co przegłosował europarlament. Nie udało się nam uzyskać mandatu do dalszych negocjacji z Komisją Europejską i Radą UE, ale naszym wielkim osiągnięciem było zablokowanie niekorzystnych dla przewoźników poprawek. Przegłosowano zapis, że transport będzie objęty zasadami delegowania po dziesięciu dniach spędzonych przez kierowcę w danym kraju w miesiącu. Teraz w komisji transportu będziemy bronić tego rozwiązania. Gdyby jednak w tej kadencji nie udało się przyjąć Pakietu, byłaby to porażka także KE, bo przecież to ona wyszła z inicjatywą legislacyjną.
Aby prace ruszyły dalej w ramach negocjacji trójstronnych, potrzebne jest także porozumienie krajów członkowskich, a w Radzie UE na razie przełomu nie ma.
Tu większą aktywność musi wykazać nasz rząd. Powinien szukać koalicjantów i próbować przekonać przeciwników. Może udałoby się coś wynegocjować z Francuzami czy Niemcami. Ale działań ze strony rządu brakuje. Ministerstwo Infrastruktury odwołało wiceminister Justynę Skrzydło, która była odpowiedzialna za Pakiet Mobilności. Teraz nie ma nikogo, kto byłby wdrożony w prace, miał kontakty robocze i mógł skutecznie negocjować tę kwestię.
Z kim możemy wejść w koalicję?
Gdy szukałam poparcia dla moich poprawek, oprócz posłów z krajów Europy Środkowej, udało mi się także zdobyć głosy Irlandczyków, Portugalczyków, Hiszpanów czy Finów. To kwestia po prostu ciężkiej pracy i wielu godzin spotkań i rozmów. Ale w Brukseli trzeba być, bo nieobecni głosu nie mają.
Jaki jest najczarniejszy scenariusz?
Taki, że nie uda nam się znaleźć porozumienia i nie powstanie lex specialis. W takim przypadku transport, tak jak inne sektory, będzie podlegać zapisom dyrektywy o delegowaniu pracowników, która wejdzie w życie w połowie 2020 r. Będzie to miało bardzo złe konsekwencje dla konsumentów, którzy będą musieli zapłacić nawet 10 proc. więcej za towar przez podniesienie kosztów usług. Według badań stowarzyszeń przewoźników międzynarodowych 84 proc. firm z Europy obawia się Pakietu. O wyłączenie kierowców spod przepisów o delegowaniu prosili również przedsiębiorcy z krajów zachodnich, także z Niemiec i Francji. Po drugiej stronie barykady stoją jednak związki zawodowe (również polskie), których naciski doprowadziły do tego, że kompromis wynegocjowany w komisji transportu został odrzucony. Rozumiemy, że związkowcy chcą, by kierowcy lepiej zarabiali, ale obejmowanie ich przepisami o delegowaniu stworzy przede wszystkim bezsensowny chaos biurokratyczny. Mam dużą wyobraźnię, ale trudno mi sobie wyobrazić, jak można policzyć wynagrodzenie, uwzględniając przepisy wielu krajów, przez które kierowca przejeżdża kilkanaście razy w miesiącu, prowadząc dwuosobową firmę w Sanoku. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Jaki jest ten możliwy kompromis?
Z rozmów kuluarowych wynika, że skończy się na wyłączeniu kierowców spod delegowania na pięć dni, co jest akceptowalne przez firmy. Jeżeli chodzi o kabotaż, to pewnie też możemy liczyć na pięć dni. Będę walczyła o więcej, ale jestem realistką. Gdy zaproponowaliśmy dziesięć dni, to mandat upadł. Trzeba będzie więc poszukać takiego rozwiązania, które może poprzeć większość parlamentarna.