Trudno o lepszy dowód na to, co czujemy do naszych zachodnich sąsiadów, niż komentarze, wpisy i materiały, jakie pojawiły się w internecie po tym, gdy drużyna Joachima Loewa odpadła z mundialu. Radość po prawej stronie Odry z tego, że Niemcy wracają do domu, była nieporównywalnie większa niż smutek po przegranej Biało-Czerwonych. Na około 700 znajomych, jakich mam na Facebooku, mniej więcej 600 wysłało wświat jasny iklarowny sygnał, że są germanofobami. Wlatach 80. zbierali winogrona wNadrenii, dzięki czemu później kupili sobie mieszkanie, za kasę ze szparagów sprawili sobie telewizor Grundiga, dziś robią zakupy wLidlu ijeżdżą passatami, ale zcałego serca życzą Niemcom źle. Wszystkim. Bez wyjątku.
Porsche Panamera Turbo Executive / Dziennik Gazeta Prawna
Instytut SAMAR co miesiąc publikuje dane dotyczące importu aut używanych z zagranicy i listę dziesięciu najchętniej sprowadzanych modeli. Wiecie, ile z nich jest niemieckich? Dziesięć. Serio. Czyli gardzimy Niemcami, ale uwielbiamy ich samochody. I sklepy. I proszki do prania. I jedzenie. I piwo. Tak naprawdę wszystko, co niemieckie, jest lepsze! Tylko sami Niemcy, na czele z Donaldem Tuskiem, to chodzące zło!
Czy to jakaś paranoja? Schizofrenia? Znowu tłumaczyć będziemy to tym, co nam sąsiad zrobił podczas wojny? I właśnie dlatego kupujemy od niego, co się da? Przecież Francuzi byli po naszej stronie, ale jakoś tysięcy renówek na ulicach nie widzę. O co więc w tym wszystkim chodzi?
Już tłumaczę. Wcale nie chodzi o wojnę. Tak naprawdę wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po prostu jesteśmy Polakami – w naturze mamy nienawidzenie tych, którym żyje się lepiej. Odzywa się w nas wtedy podskórna zazdrość. A jak Polak zazdrości, to zaczyna kombinować, skąd tu wziąć butelkę z benzyną, kawałek szmaty i zapałki. Wieczorem chętnie rzuci tym w kierunku najbliższego Lidla, a rano pobiegnie do niego po klapki za pół ceny.
Jakby tego było mało, niedawno Niemcy dali nam jeszcze jeden powód do zazdrości. Otóż badania dowodzą, że tamtejsi mężczyźni mają dłuższe penisy niż Polacy. Serio. Ptaszek Hansa mierzy średnio 15 cm, podczas gdy Janka tylko 14,5 cm. Co lepsze, gdy jednego i drugiego najpierw zapytano o prywatne zdanie w kwestii rozmiaru, pierwszy zaniżył rzeczywisty wynik o 2 mm, a nasz rodak zawyżył o... 1,2 cm! Z kolei za ideał Niemiec uznał 16,5 cm, a Polak – 17,3 cm. Trudno o dobitniejszy dowód na to, że choć mamy mniej, to wydaje nam się, że jesteśmy lepsi, i w związku z tym zasługujemy na więcej. Najwięcej.
Co z tym wszystkim ma wspólnego Porsche Panamera Turbo Executive, którym jeździłem w minionym tygodniu? Otóż ma te magiczne 15 cm. W sensie dokładnie o tyle dłuższa jest od standardowej wersji auta. Jak do tego doszło?
Pewnego dnia jeden z członków zarządu koncernu wypił za dużo wina do kolacji i nie mógł usiąść za kółkiem swojej służbowej panamery. Zadzwonił więc po szofera i wsiadł na tylną kanapę. Z ciasnoty ścisnęło mu żołądek tak bardzo, że już po 15 sekundach jego zawartość znajdowała się na podsufitce z alcantary, garniturze szofera oraz na szybie czołowej auta. Następnego dnia wiceprezes zjawił się w firmie i kazał inżynierom natychmiast wziąć się do budowy wydłużonej wersji auta, w której mógłby podróżować z tyłu – na wypadek, gdyby jutro też chciał się napić nieco więcej wina. Tak powstała Panamera Executive – Porsche, które poczęstowano viagrą.
O 15 cm wydłużono i rozstaw osi, i karoserię samochodu. Mierzy 5,2 m i ledwie mieści się w przeciętnym garażu. Szczerze? To auto kompletnie nie w moim stylu. Wielkie i ciężkie – gotowe do drogi waży prawie 2,5 tony. Ale jestem pełen uznania i podziwu dla ludzi, którzy je zaprojektowali. I pod ogromnym wrażeniem efektów, jakie udało się im osiągnąć.
Zacznijmy od tego, że w normalnym codziennym użytkowaniu wydłużona panamera jest szalenie komfortowym wozem, porównywalnym z limuzynami pokroju mercedesa klasy S czy BMW serii 7. Miejsca na tylnych fotelach jest mnóstwo, można je elektrycznie regulować, mają funkcję masażu, wentylacji oraz niezależne tablety (umożliwiają sterowanie funkcjami auta i oglądanie multimediów). Do tego stoliki chowane w podłokietniku, żaluzje w oknach, odrębny system audio ze słuchawkami etc. A wszystko to w otoczeniu naturalnej skóry, prawdziwego drewna i aluminium. Innymi słowy, Panamera Executive jest jeżdżącym odpowiednikiem pierwszej klasy w Airbusie A380 Luft hansy.
Tyle że A380 nie ma pokrętła z trybem „Sport”, który w ułamku sekundy jest w stanie zmienić go w maszynę do akrobacji. A panamera owszem. Po aktywowaniu trybu zawieszenie wyraźnie sztywnieje, układ kierowniczy zaczyna ciężej i bardziej bezpośrednio pracować, skrzynia szybciej zmienia biegi, reakcje silnika na gaz stają się bardziej spontaniczne, a z wydechu zaczynają wydobywać się złowrogie grzmoty. Owszem, w innych autach też spotkacie takie bajery, ale w porsche one naprawdę działają.
Panamera Executive ze świecącym się na napisem „Sport” na desce rozdzielczej to zupełnie inny samochód. Przez kilka dni nie mogłem domknąć ust z wrażenia, gdy doświadczyłem, jak może jeździć prawie dwuipółtonowa, ponad pięciometrowa limuzyna. Osiem cylindrów, 550 koni, 3,7 sekundy do setki, mniej więcej 11 sekund do dwustu i maksymalnie ponad 300 km/h. W ciasnych zakrętach składa się jakby była kompaktem, a na długich szybkich łukach trzyma się drogi, jak guma do żucia wdeptana w dywan typu shaggy. Podczas gdy w innych samochodach w zakręcie musicie w pewnym momencie odpuścić gaz, żeby nie wylądować w krzakach, to tutaj nadal możecie (a nawet powinniście!) wbić go głębiej w podłogę – bo wtedy niewidzialne moce wyprowadzają auto na prostą, nierzadko w efektownym poślizgu. Napęd na cztery koła porsche to arcydzieło! Podobnie jak ośmiobiegowa skrzynia PDK, która w normalnym użytkowaniu płynnie i niezauważalnie zmienia przełożenia, zaś na torze ciągle okłada was kijem po plecach.
Magazyn 6.07.2018 / GazetaPrawna.pl
Porsche tak naprawdę zbudowało dwa skrajnie różne samochody i umieściło je w jednym. Możecie pojechać nim na kolację, upić się, kazać odwieźć szoferowi do domu i nie uronicie nawet krztyny z tego, co przed chwilą zjedliście. A następnego dnia sami usiądziecie za kierownicą, pojedziecie na tor i dla odmiany wyrzucicie z siebie wszystkie posiłki z ostatniego tygodnia. I to wszystko za jedyne 65 160 zł. Znaczy się, to jest cena tych dodatkowych 15 cm. Za całe auto zapłacić trzeba… Przepraszam, ale nie wiem. Kiepsko mi idzie zapamiętywanie siedmiocyfrowych sum.
Jeżeli jesteście człowiekiem, który od 9 do 17 kieruje jakąś dużą spółką, a po godzinach kocha się w motoryzacji, to koniecznie powinniście sprawić sobie panamerę. Tylko błagam, nie zamawiajcie jej w szarym kolorze. Polecam Wam jakąś krwistą czerwień albo przynajmniej biel walącą po oczach jak śnieg na alpejskich szczytach w słoneczny majowy dzień. Nie tylko dowiedziecie w ten sposób, że macie jaja, ale przede wszystkim, że powiodło się wam w życiu. Potem pozostanie wam już tylko wyprowadzić się za Odrę…