W piątek w rano do Polski przyleci nowy, większy Boeing 787. Jeszcze w marcu ma wystartować z pasażerami do Toronto. Przewoźnik zapowiada uruchomienie kolejnych połączeń dalekiego zasięgu. Tymczasem związkowcy w LOT po raz kolejny rozważają organizację strajku.

W fabryce Boeinga w Everett koło Seattle w czwartek odbyła się ceremonia przekazania przewoźnikowi pierwszego z czterech zamówionych przez LOT, znacznie większych Dreamlinerów. Może on zabrać na pokład 294 pasażerów – o 42 więcej niż Boeing 787-8, który barwach LOT-u lata od ponad pięciu lat (przewoźnik ma ich teraz osiem). W nowej maszynie wzrasta liczba miejsc w najlepszej, biznesowej klasie – z 18 do 24 a także w ekonomicznej – z 213 do 249. Więcej podróżnych uda się pomieścić m.in. dzięki większym rozmiarom - kadłub nowej maszyny jest o ponad sześć metrów dłuższy. Ponad 50 proc. masy większego Dreamlinera to lekkie kompozyty, czyli tworzywa sztuczne wzmocnione włóknem węglowym. To oznacza nieco mniejsze spalanie paliwa.

- W przyszłym tygodniu większy Dreamliner zacznie latać do Toronto. Od kwietnia rozpocznie zaś regularne loty do Chicago a potem do Nowego Jorku i Seulu – mówi Rafał Milczarski, prezes LOT-u.

Kolejne dwa Boeingi 787-9 przylecą w tym roku a czwarty na początku przyszłego. Dostawy pozwolą uruchomić nowe połączenia. W maju LOT zacznie latać do Singapuru – najpierw trzy a potem cztery razy w tygodniu. Nasz narodowy przewoźnik wystartuje też z Budapesztu do Chicago i Nowego Jorku.

W planach są też nowe połączenia do Azji. Są spore szanse, że pod koniec roku będzie można polecieć z Warszawy do Delhi. LOT przyznaje, ze rozważane są także inne kierunki.
Prezes Milczarski już nie wyklucza zakupów kolejnych Dreamlinerów w wersji 787 – 9.

LOT od dwóch lat chwali się dodatnimi wynikami finansowymi, ale jednocześnie po kilku miesiącach znowu powraca temat niezadowolenia z płac. Związki zawodowe zapowiedziały, że rozpoczynają referendum strajkowe w tej sprawie. Jego wyniki mają odpowiedzieć na pytanie, czy załoga chce przerwać pracę, by walczyć o lepsze warunki pracy. Konflikt w tej sprawie zaczął się jeszcze w 2009 roku, gdy ówczesny szef Sebastian Mikosz, wypowiedział Zakładowy Układ Zbiorowy Pracy. W LOT narzekają, że wtedy płace stały się niższe. Ostateczne wynagrodzenie zależy od wielu czynników. Dodatkowo związkowcy narzekają, że sporo osób – zwłaszcza piloci i stewardess nie mają etatu. Przewoźnik podpisał w tym przypadku umowy z jednoosobowymi spółkami. - Mamy już dość propagandy sukcesu. W pracy musi być bezpiecznie, warunki personelu i pilotów muszą być na wysokim poziomie. Wtedy, i tylko wtedy, też bezpieczni będą pasażerowie, a na tym najbardziej nam zależy – powiedziała portalowi money.pl Monika Żelazik, przewodnicząca Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego.

Władze LOT-u uznały jednak, że referendum strajkowe jest nielegalne. W liście do pracowników przekonują, że zarząd prowadzi ze związkami dialog społeczny w sprawie płac. Na spotkaniu, które odbyło się w marcu, zgłosiły różne propozycje – m.in. wprowadzenie nowych zasad premiowania czy uzależnienie systemu zaszeregowania od liczby godzin nalotu.
Związki zawodowe po raz ostatni do strajku przymierzały się we wrześniu zeszłego roku, ale wtedy nic z tego nie wyszło.