Akcja #metoo wdarła się na salony. Także te samochodowe. Efekt? Za rok Fiat zrezygnuje z targów w Genewie. I nikt jego nieobecności nawet nie zauważy.
Dopadło i mnie. Moje zatoki czują się, jakby ktoś umieścił w nich granat wielokrotnego użytku i detonował go co pięć sekund, a w gardle od kilku dni przechowuję garść pinezek. Według mnie to wszystko jest efektem odstawienia alkoholu. Serio. Dopóki piłem codziennie, wszystkie wirusy przynoszone przez dzieci z przedszkola i przez żonę z pracy trzymały się ode mnie z daleka. Ale gdy tylko odstawiłem dyżurny kieliszek do szafki nad chlebakiem, przypałętało się do mnie jakieś świństwo. Wyjąłem zatem kieliszek z powrotem (i rzecz jasna napełniłem), gdy tylko poczułem pierwsze niepokojące łaskotanie w nozdrzach, lecz nic to już nie dało. To dowód na prawdziwość powiedzenia, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Po tym doświadczeniu wziąłem je sobie bardzo głęboko do serca. Moja żona z pewnością będzie zachwycona...
Co gorsza, atak dziadostwa zbiegł się z chwilą, gdy przyszło mi przygotować coroczną relację z wizyty na salonie motoryzacyjnym w Genewie. Darujcie zatem, jeżeli w pewnych jej miejscach będę majaczył albo pomylę auta.
Tegoroczna Genewa była inna niż wszystkie poprzednie. Bardzo lubię te targi, bo są duże i kompaktowe jednocześnie. Wszystkie stoiska z samochodami znajdują się w zasadzie w jednej hali i od lat poukładane są identycznie. Zawsze wiadomo kogo, czego i gdzie szukać. Możecie sobie zatem wyobrazić moje zdumienie, gdy poszedłem do Infiniti wychylić tradycyjny kieliszeczek Belvedere z kolegą Radkiem na dobry początek dnia, a zastałem tam Tatę. Znaczy nie mojego, ani Radka, tylko ten indyjski koncern, który robi, przepraszam, który próbuje robić auta. Serio, w miejscu Infiniti pojawił się Tata. Postanowiłem więc skoczyć chociaż na poranne piwko do Opla, ale gdy tam dotarłem, okazało się, że w miejscu, gdzie zawsze stołowali mnie Niemcy, znajduje się teraz Aston Martin, i nie ma do zaserwowania niczego, co by mnie interesowało. Wniosek jest zatem prosty: winę za moją aktualną chorobę bez dwóch zdań ponoszą Infiniti i Opel, które na targach w ogóle się nie pojawiły.
Wraz z upływem dnia okazywało się, że zmian na salonie jest więcej. Tam, gdzie w ubiegłych latach stał Aston, pojawił się Polestar – nowa marka Volvo. Na stoisku Mini zastałem Citroëna, z kolei gdy poszedłem do Citroëna, spotkałem Range Rovera i Jaguara. Zaś w miejscu, w którym Brytyjczycy prezentowali się przez ostatnie 30 lat, znalazłem... bufet. I niestety nie podawano w nim ani Belvedere, ani napojów bazujących na chmielu.
Oprócz kilku marek zniknęło z Genewy coś jeszcze – dziewczyny. Dieter Zetsche, Sergio Marchionne i Carlos Ghosn najwyraźniej przestraszyli się, że podzielą los reżysera Harveya Weinsteina. Poprawność polityczna wzięła górę i aż dziwne, że zamiast haseł typu „Vorsprung durch Technik” albo „Das Auto” niektórzy producenci nie wywalili po prostu na swoich stoiskach napisów #metoo wielkości Australii. Mnie osobiście brak dziewczyn nie przeszkadzał, bo mam się czym zachwycać we własnym domu, ale znam takich, którzy przylecieli do Genewy o 9.00, a o 9.15 byli już w drodze powrotnej, twierdząc, że to najgorszy salon motoryzacyjny w historii.
Smutna prawda jest taka, że w przeszłości koncerny motoryzacyjne faktycznie wykorzystywały dziewczyny w niecnym celu: po prostu miały one odwracać uwagę od samych samochodów. Nieprzypadkowo zawsze najbardziej zjawiskowe panie stały przy fiatach – włoska marka od 10 lat co roku przedstawiała tego samego fiata 500, ale stawiała przy nim nową, atrakcyjniejszą modelkę. Im starsze było auto, tym modelka miała dłuższe nogi i krótszą spódniczkę. W tym roku Fiat z pięknych dziewczyn musiał zrezygnować, bo nie znalazł ani jednej z nogami kończącymi się na wysokości dachu, która zgodziłaby się w ogóle nie nosić spódnicy – tak stara jest „pięćsetka”. I przysięgam, że nie widziałem ani jednego dziennikarza, który robiłby jej zdjęcie. Spodziewam się zatem, że za rok włoskiej marki w ogóle na targach nie będzie. I nikt tego nie zauważy.
Reasumując, w tym roku w Genewie nie było dziewczyn i nie było alkoholu, więc, pomimo choroby, czuję się wyjątkowo dobrze przygotowany do tego, by przedstawić wam samochody, które najbardziej mnie zaskoczyły. W bardzo różny sposób.
Lexus UX / Dziennik Gazeta Prawna
Lexus UX. Pokaż kotku, co masz w środku
Niech zdjęcie was nie zwiedzie – na żywo ten samochód wygląda dużo, dużo lepiej. Jest przedstawicielem modnego ostatnio segmentu małych, luksusowych crossoverów. I może mocno w nim namieszać, przede wszystkich ze względu na to, jak został wykończony. Gdy wsiadłem za jego kierownicę, żeby trochę obmacać wnętrze, okazało się, że na tylnej kanapie siedział jakiś Niemiec o urodzie szorstkiej jak kostka pumeksu i ze znaczkiem Mercedesa wpiętym w klapę marynarki. Na zmianę cmokał, sapał i powtarzał pod nosem: „Verdammte Scheiße!”. A następnie chyba poszedł zwolnić cały dział odpowiedzialny za jakość w swoim koncernie. Jestem pewien, że nie znajdziecie w tej klasie niczego tak porządnie zmontowanego, w dodatku z tak doborowych materiałów. Do tego hybryda czwartej generacji albo dwulitrowy benzyniak. Kto zamierza kupić żonie fajny wózek na zakupy, powinien poczekać. Okazja nadarzy się w okolicach Gwiazdki.
Kia Ceed / Dziennik Gazeta Prawna
Kia Ceed. Skończyłam 18 lat i mogę napić się z Golfem
Do tej pory Koreańczycy uparcie trwali przy nazwie cee’d (koniecznie pisanej z małej litery). Najnowszy model jest już Ceedem. Zniknęły apostrof i mała litera, co ma być dowodem na to, że auto dojrzało i wydoroślało. Fakt – młodzieżowe ciuchy i fryzura a la Johnny Bravo zniknęły, auto założyło nienagannie skrojony elegancki garnitur i zrezygnowało z żelu. Prezentuje się poważniej i dostojniej niż poprzednik. Wnętrze zyskało na jakości, materiały i sposób ich spasowania są na poziomie aut niemieckich. Do tego mocniejsze i nowoczesne silniki benzynowe i Diesla, w nieodległych planach hybryda plug-in oraz zawieszenie i układ kierowniczy zestrojony przez Alberta Biermanna, który wcześniej pracował dla... BMW. Kia już nie próbuje usiąść do stołu, przy którym od dawna bawią się Golf, Astra i inni europejscy przedstawiciele segmentu kompaktów. Ona właśnie zajęła przy nim pełnoprawne miejsce. Zaczyna rozpychać się łokciami i polewać. Zobaczymy, kto ma silniejszą głowę.
Volvo V60 / Dziennik Gazeta Prawna
Volvo V60 i Polestar 1. Pieniądze to nie wszystko
Zastanawiałem się, który samochód wyróżnić w tym miejscu: nowe V60 czy Polestara, czyli nową markę wydzieloną przez Szwedów z Volvo. Ostatecznie zdecydowałem się na obie. Z prostego względu: trudno o większe zaskoczenie w świecie motoryzacji w ostatnich latach. Jeszcze pół dekady temu nawet ja – wielki miłośnik tych aut – gotów byłem skazać je na śmierć. Podczas gdy wszyscy ewoluowali, Volvo tylko wegetowało. Aż przyszli Chińczycy, sypnęli groszem i Szwedzi wzięli się do pracy. Najpierw pokazali przyzwoite XC90, potem dobre S90 i V90, następnie jeszcze lepsze XC60, a ostatnio XC40, które zostało Samochodem Roku. Przy takim tempie ewolucji V60 może się okazać najlepszym, czym jeździliście w życiu. A Polestar 1 – najpiękniejszym. Stałem przez 15 minut w miejscu i gapiłem się w to auto jak zaczarowany. Żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać tego, jak jest zjawiskowe. To jeden z tych samochodów, który rozkochuje was w sobie od pierwszego wejrzenia do tego stopnia, że nie macie ochoty czekać, aż spojrzycie na niego po raz drugi. Od razu chcecie się z nim ożenić i zobaczyć, co z tego wyjdzie. A jestem przekonany, że wyjdzie dobrze.
Peugeot 508 / Dziennik Gazeta Prawna
Peugeot 508. Lew czy tygrys szablozębny?
To jedno z niewielu prawdziwych zaskoczeń tegorocznego salonu. Ukrywany niemal do ostatniej chwili sedan spod znaku lwa wygląda obłędnie. Zanim wsiadłem do środka, okrążyłem go kilka razy, fotografując z różnych perspektyw, zachwycając się linią boczną, tylnymi światłami, które „tańczą”, gdy np. zamyka się samochód, i przednimi światłami LED do jazdy dziennej przypominającymi kły tygrysa szablozębnego (albo jeśli ktoś woli – lwa morskiego). Jest trochę jak opera w Sydney – nie da się pojechać do Australii, zobaczyć jej i nie zrobić zdjęcia. Tak zjawiskowe jest to auto. Tyle że w operze jest mnóstwo miejsca, a w nowym 508 czułem się jak w pralce. Choć materiały wykończeniowe i projekt deski rozdzielczej także zachwycają, to przestronność samochodu nie tyle rozczarowuje, co wręcz przeraża. Możliwe jednak, że Peugeot zaprojektował go z myślą o Chińczykach. Bo w Europie może czekać go los tygrysa szablozębnego – szybko wyginie. Przynajmniej jako auto segmentu D.
Range Rover SV Coupe / Dziennik Gazeta Prawna
Range Rover SV Coupe. Patrz, jaki rozmiar!
1,5 mln zł – mniej więcej tyle w przeliczeniu z funtów brytyjskich i po dołożeniu podatków kosztował będzie każdy z 999 egzemplarzy tego auta. Co za to dostaniemy? 565 koni z pięciolitrowego silnika V8, 700 Nm, lakier o strukturze ciekłego metalu (cokolwiek to znaczy), egzotyczne drewno i skórę najwyższej jakości we wnętrzu, technologię z górnej półki (reflektory mają zasięg pół kilometra), cztery ultrakomfortowe fotele i... tylko dwoje drzwi. Rozumiem, że ktoś może za podobne pieniądze kupić ferrari czy lamborghini, bo lubi kosmicznie szybkie auta. Staram się też zrozumieć tych, którzy taką kwotę przeznaczają na rolls-royce’a, bo lubią być wożeni jak król czy car. Ale w kategorii „zobaczcie, jak obrzydliwie bogaty jestem” zwycięża SV coupe. Żeby kupić pięciometrowego SUV-a z tylko jedną parą drzwi za 1,5 mln zł trzeba mieć bardzo gruby portfel oraz nierówno pod sufitem. Oklaski za samą odwagę. Zarówno dla tych, którzy to zrobili, jak i tych, którzy to kupią.
BMW M8 / Dziennik Gazeta Prawna
BMW M8. Nic się nie stało, BMW, nic się nie stało...
Wokół żadnego auta nie było tyle szumu i domysłów, co w stosunku do M8. Przynajmniej wśród naprawdę wielkich fanów motoryzacji. To miała być petarda, zaskoczenie, hit, przełom, powrót do przeszłości w wydaniu futurologicznym. I co? I nic. Niemcy pokazali zielony samochód. Projekt. Pomysł, z którego może coś tam się kiedyś zrodzi. Nic poza tym. Trzy razy przechodziłem przez stoisko BMW i go nie zauważyłem. A kiedy go zobaczyłem, to zrobiłem zdjęcie i sobie od razu poszedłem. Nawet nie miałem ochoty zaglądać do środka. A nawet gdybym miał, to bym go nie zobaczył. Bo to auto środka zwyczajnie nie miało.
Audi A6 / Dziennik Gazeta Prawna
Audi A6 i A7. Technokraci
Dawniej te samochody były nijakie, pozbawione ikry. Jak niedoprawiony schabowy z nieposolonym jajkiem sadzonym – pożywne, poprawne, ale zupełnie bez smaku. Nie było się czym zachwycać, ale też nie było czego specjalnie krytykować. Najnowsze auta spod znaku czterech pierścieni mają w sobie znacznie więcej charakteru. Jest to charakter robota, który ma własną inteligencję i obezwładnia technologicznymi wodotryskami. Nowe A7 i A6 nie są pod tym względem wyjątkiem. Przenoszą nas do przyszłości. Problem w tym, że coraz mniej tutaj auta w aucie, a coraz więcej elektroniki. Jeśli ktoś ze swojego iPhone’a już nie tylko dzwoni, lecz także prowadzi w nim kalendarz, odpisuje z niego na e-maile, prowadzi za jego pośrednictwem życie towarzyskie oraz z nim sypia, to nowym A6 i A7 będzie zachwycony. Powiem więcej – te modele zaczną rządzić jego życiem.
Toyota Auris. / Dziennik Gazeta Prawna
Toyota Auris. Ooo, Japończycy się obudzili!
Nawet nie wiedziałem, że Toyota pokaże w Genewie następcę Aurisa. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim wprowadza nowe modele do oferty i jak szybko one ewoluują, spodziewałem się, że premierę nowej generacji swojego kompaktowego modelu zaplanowała gdzieś na rok 2035. A tu proszę, Japończycy pokazali ją już teraz. I naprawdę świetnie wygląda! Niestety nie mogę napisać na jej temat nic więcej, bo drzwi pozostały zamknięte, szyby pokryto smołą, a szczegółów technicznych na temat auta nie poznał jeszcze nikt, chyba nawet sam prezes Toyoty. Niemniej widać wyraźnie, że po długiej drzemce, podczas której Toyota przespała wiele zmian na rynku, ktoś tam wreszcie się obudził. Oby tylko znowu nie przysnął, gdy trzeba będzie zaprojektować wnętrze, napędy, zawieszenie etc.