Biznes miejskich jednośladów pojechał w kierunku sprawdzonym za Wielkim Murem – w Warszawie można zostawiać bicykla, gdzie się chce.
Na ulicach stolicy pod koniec ubiegłego roku pojawiły się gęsto rozstawione czerwono-czarne rowery. To całkiem nowy system jednośladów publicznych Acro Bike. Od popularnego Veturilo czy przedsięwzięć tego typu w innych miastach Polski i Europy odróżnia go przede wszystkim jedno: jednośladów nie trzeba zostawiać w przeznaczonych do tego stacjach dokujących.
To całkiem prywatna inicjatywa, do której miasto nie dopłaca. Rowery wypożycza się i oddaje przy pomocy smartfona. Wystarczy ściągnąć odpowiednią aplikację, założyć w niej konto, wpłacić pieniądze (w tym 99 zł kaucji – to druga różnica w porównaniu z Veturilo). Przycisk „unlock” w aplikacji otwiera obejmę blokującą koło. Za 30-minutową przejażdżkę trzeba zapłacić 1 zł.
Magdalena Gromniak, dyrektor generalna Acro Bike, mówi, że za przedsięwzięciem stoi polski kapitał, ale przyznaje, że jest ono wzorowane na podobnych, działających w Chinach.
To właśnie tam takie systemy rozrosły się na niespotykaną skalę. Na ulicach tamtejszych miast można spotkać tysiące rowerów i... góry zepsutych pojazdów. Przy niskich opłatach rowery nie są szanowane, a operatorzy nie nadążają z naprawami. Koszty jednośladów są jednak niewielkie i operatorzy liczą się z tym, że dużą część trzeba spisać na straty.
Za Wielkim Murem taki rowerowy biznes rozkręciły przede wszystkim dwa szybko rozwijające się start-upy – firmy MoBike i Ofo. To giganty, które w ponad stu chińskich miastach mają łącznie kilkanaście milionów rowerów. Jak twierdzi „The Economist”, oba wyceniane są na blisko 4 mld dol. Niedawno starcia z tymi potęgami nie przetrwała inna chińska firma BluGogo, która ogłosiła upadłość.
Od kilku miesięcy MoBike i Ofo prowadzą ofensywę w Europie i w Stanach Zjednoczonych. Systemy chińskich rowerów działają już m.in. Manchesterze, Londynie, Adelajdzie czy Seattle. Niektóre miasta, np. San Francisco, bronią się przed wpuszczaniem takich tanich systemów.
Czy polskim aglomeracjom też grozi rowerowa inwazja? Giganci z Chin nie wykluczają, że wejdą do tej części Europy, ale konkretów na razie nie ma.
Polska firma Acro Bike zapowiada natomiast ekspansję do innych miast i rozwój w Warszawie. Wystawiła tu na razie 400 rowerów, ale w tym roku ich liczba ma wzrosnąć do 2 tys. Zdarza się, że niektóre leżą przewrócone, a w innych ukradziono siodełka. – Staramy się, by pojazdy były szybko serwisowane i nie leżały gdzie popadnie. Nasi pracownicy jeżdżą po mieście i w razie potrzeby interweniują – zapewnia Magdalena Gromniak. Liczy też, że kaucja, którą trzeba wpłacić przed wypożyczeniem, zmusi użytkowników do szanowania jednośladów. Dodaje, że po pierwszych tygodniach działania systemu jest zadowolona, bo rowery mimo chłodu cieszą się zainteresowaniem. Nie chce podawać wyników, ale jak dodaje, przedsięwzięcie będzie opłacalne, jeśli każdy rower będzie wynajmowany przynajmniej cztery razy dziennie.
Łukasz Puchalski, szef Zarządu Dróg Miejskich w Warszawie, który uważany jest za ojca sukcesu rowerów Veturilo, podchodzi sceptycznie do tego przedsięwzięcia. – Wątpię, że te rowery staną się popularne. Nie widzę przewag nad systemem, który działa na nasze zlecenie – mówi. Nie widzi też powodów, by ingerować w działanie systemu Acro Bike. Dodaje, że reakcja byłaby konieczna, gdyby rzeczywiście pojawił się problem dużej liczby zepsutych rowerów albo gdyby na jednośladach pojawiły się reklamy, co byłoby nielegalne.