Brzytwy zostały wyparte przez golarki z procesorami, noży się nie ostrzy, bo są ceramiczne, drzewa na opał nie rąbie, bo przyjeżdża pod kominek już pocięte na szczapy, ogniska nie trzeba rozpalać, bo jest grill gazowy, bronić wioski przed najazdem bandytów też nie, bo od tego jest alarm i firma ochraniarska. Palenie powoduje impotencję, alkohol skraca życie, polowanie na zwierzynę jest niehumanitarne, zaś broń palna cieszy się w społeczeństwie równie dużą sympatią co grzybica.
Land Rover Discovery V / Dziennik Gazeta Prawna
DGP
W ciągu kwadransa łysi mogą sobie sprawić bujną czuprynę u lekarza, a włochaci pozbyć się zbędnego opierzenia za pomocą depilacji laserowej. Brodacze dumni ze swojego drwalskiego atrybutu pielęgnują go u stylistów, a gładcy nie używają mydła. Szorują twarze hipoalergicznymi żelami, nacierają je naturalną oliwką, nawilżają kremami z morskich alg, wklepują, naciągają, masują. Żeby pory się nie zatykały, żeby skóra się nie wysuszała, nie marszczyła, żeby nie piekło, żeby policzki przypominały pupkę sześciomiesięcznego bobasa.
Coraz mniej jest męskich rzeczy, męskich zajęć, męskich ubrań, atrybutów. Nie musimy walczyć o terytorium, kobiety, dzieci, mięso na obiad. Nie wolno nam już nawet używać pięści w obronie własnych racji, interesów, dobrego imienia. Gdy mieliśmy po naście lat, tłukliśmy się w szkole praktycznie cały czas – ze wszystkimi i o wszystko. O dziewczynę, o piłkę, o to, kto od kogo ściągał, a także zupełnie bez powodu. A dzisiaj wmawiamy dzieciom, że to przemoc, którą należy się brzydzić. Męski pojedynek stał się czymś tak egzotycznym, że Polsat kasuje po 50 zł od łebka za kilkuminutową transmisję z ringu. A chętnych do jej oglądania jest tyle, że rwie się streaming.
Panowie, przykro mi to mówić, ale obecnie jesteśmy nic nie warci. Kiedyś byliśmy jedynymi żywicielami rodzin, gwarantami ich bezpieczeństwa – parasolem, bez którego nie przetrwałyby pięciu minut. Dzisiaj nasza rzeczywista przydatność sprowadza się tylko do jednego – dbamy o zastępowalność pokoleń. I to już wszystko. Kobiety prowadzą domy, firmy, samochody. Wbijają gwoździe, rozpalają ogień w kominkach, budują domy. Szybciej dojrzewają, lepiej się uczą, są rozsądniejsze i z natury mają pokojowe usposobienie. Gdyby Trump, Putin, Assad i Kim byli kobietami, w ciągu miesiąca wszystkie czołgi zostałyby przerobione na obcasy i wazony do kwiatów.
Obecnie mężczyźni tak bardzo nie są już mężczyznami, a kobiety odgrywają tak dużą rolę na każdym odcinku rodzaju ludzkiego, że nawet producenci samochodów przestali produkować męskie auta. Owszem, audi Q7 ma tak ostre rysy, że świetnie prezentowałoby się w mundurze oficera Wehrmachtu, ale cała reszta tego auta jest bardzo kobieca. A widzieliście nowego SUV-a Lamborghini – urusa? Będzie cholernie mocny i szybki. Sęk w tym, że wygląda jak depilator mojej żony. I założę się, że stanie się ulubionym wozem kochanek piłkarzy.
Obecnie w zasadzie jedynym naprawdę męskim dostępnym na rynku wozem jest mercedes G, którego stylistyka i walory użytkowe nie zmieniły się od niemal 40 lat. Solidny, twardy, mocny, niezłomny, kanciasty, nieogolony. Po prostu ociekające testosteronem 2,5 tony blachy. Niestety, jego dni też są już policzone. Za chwilę Niemcy poddadzą go operacji usuwania cojones. Wiem to, bo dosłownie przed chwilą zobaczyłem pierwsze szpiegowskie zdjęcia wnętrza nowej klasy G – przypomina ono połączony salon Gucciego, Rolexa i Komputornika. Córeczki rosyjskich oligarchów będą zachwycone.
Jeszcze większe nieszczęście spotkało legendarnego Land Rovera Defendera – jego Brytyjczycy po prostu uśmiercili. Doszli do wniosku, że jest zbyt ordynarny i surowy na dzisiejsze czasy. Czy to nie najlepszy dowód na to, że męskie rzeczy nie pasują do współczesnego świata? Zresztą Land Rover jest o tym przekonany tak bardzo, że przeprowadził operację zniewieścienia innego swojego legendarnego modelu – discovery.
Discovery to była terenówka, która wyryła się w pamięci milionów kierowców na świecie dzięki temu, jak radziła sobie w arcytrudnych warunkach rajdu Camel Trophy. Nie było błota, rzeki, góry, łąki czy dżungli, których by nie pokonała. Z drugiej strony jednak całkiem nieźle sprawdzała się w roli samochodu na co dzień – dużego, przestronnego, dość komfortowego. Innymi słowy, rano można było zawieźć nią dzieci do przedszkola, w południe topić w błocie i ocierać o drzewa, a wieczorem odwiedzić teatr. A teraz spójrzcie na zdjęcie przedstawiające nowy model. Czy serio widzicie tę damę na szpilkach Louboutina i w sukni od Prady gdzieś na górskich bezdrożach? Czy wyobrażacie sobie, jak ta wymuskana piękność przedziera się przez chaszcze, podjeżdża pod strome wzniesienia, przeskakuje nad głazami i pokonuje głębokie na 90 cm brody? Nie? No to lepiej sobie wyobraźcie, bo ten samochód wszystko to robi z palcem w tłumiku.
Tak, na początku bardzo się bałem, że go zarysuję, pobrudzę, coś zepsuję albo co gorsza – utknę na zawsze w miejscu, do którego nikt jeszcze nigdy nie dotarł i gdzie nie ma zasięgu. Co więcej, nie znam się kompletnie na off-roadzie i nie wiem, jak działają te wszystkie blokady, dyferencjały etc. Ale gdy w końcu zdecydowałem się zabrać discovery poza asfalt, autentycznie zrozumiałem ludzi, którzy w ten sposób spędzają każdą wolną chwilę życia. Przejeżdżanie z prędkością 30 km/h przez staw powstały po porządnych opadach deszczu potrafi dać więcej frajdy niż 300 km/h na torze w jakimś porsche. Tam myślicie tylko o tym, kiedy przyhamować i po jakiej linii wejść w zakręt, a tutaj musicie pamiętać nawet o tym, żeby zmienić sobie pieluchę. Bo nie wiedząc, co czai się w kałuży, albo co kryje się za górką, łatwo można się... sami wiecie co.
Pod damską powierzchownością discovery V kryją się serce, dusza i charakter prawdziwego faceta. Jest ciężki, silny, zdecydowany, pewny siebie, a w wersji z sześciocylindrowym 340-konnym benzyniakiem pod maską brzmi, jakby jarał paczkę fajek dziennie od 20 lat i każdą popijał butelką burbona. To, że nie zna umiaru w piciu, potwierdza spalanie – minimum to 13–14 litrów, ale jak go sprowokujecie, to chętnie łyknie też 20–25.
W codziennym użytkowaniu discovery będzie was wkurzał nieporęcznością (parkowanie przypomina próby wykręcenia tankowcem w porcie w Mikołajkach) i miękkim zawieszeniem (na zakrętach przechyla się jak kuter rybacki podczas sztormu). Za to pod względem komfortu, jakości wykonania, przestronności i prowadzenia nie można zarzucić mu niczego poważnego. Jest po prostu ogromnym wielozadaniowym wozem. Kupienie go w żadnym wypadku nie będzie największym błędem waszego życia. Popełnicie go jednak, gdy będziecie użytkowali go tylko na asfalcie, jak zwykłego SUV-a. Ja dzięki niemu odkryłem, że istnieje jeszcze rzecz, w której faceci są ciągle lepsi od kobiet – to taplanie się w błocie.
PS: Właśnie przypomniałem sobie o istnieniu wranglera. Już dzwonię do Jeepa...