Firmy z Państwa Środka coraz bardziej rozpychają się na rynkach zachodnich. Ale ich marki ciągle mocne są tylko w jednym miejscu. Na własnym podwórku.
Chińczycy z Great Wall Motors (GWM) kupią Jeepa od grupy Fiat Chrysler Automobiles. Taka wiadomość – później zdementowana – poszła w świat w ubiegłym tygodniu. Pierwszy podał ją branżowy „Automotive News”, który rozmawiał z Wang Fengying, szefową GWM. Stwierdziła ona, że ambicją chińskiej firmy jest zostać największym producentem SUV-ów, a legendarna marka miałaby być jej perłą w koronie. Informację potwierdził Reuters.
W sieci zawrzało. FCA to siódmy największy producent samochodów na świecie. Wartość grupy jest wyceniana na 20 mld dol. W jej firmowym portfolio, oprócz Jeepa, znajdują się takie marki, jak Abarth (mało popularny w Polsce samochód rajdowy), Alfa Romeo, Chrysler, Dodge, Fiat, Lancia czy Maserati. Co ciekawe, GWM na liście producentów aut zajmuje miejsce dopiero na początku trzeciej dziesiątki, czyli daleko za FCA. Niemniej wartość chińskiej spółki jest niewiele mniejsza od wyceny włosko-amerykańskiej grupy i wynosi 16 mld dol.
Wiadomość o możliwym przejęciu brzmiała o tyle wiarygodnie, że FCA poszukuje inwestycyjnego partnera bądź po prostu kupca. Grupa nie radzi sobie z rosnącymi kosztami związanymi z wymaganiami co do emisji zanieczyszczeń oraz projektem własnego samochodu elektrycznego. Ale dzień później w świat poszło chińskie dementi. GWM stwierdziło, że nie było żadnych rozmów z FCA, choć jednocześnie Chińczycy przekonywali, że grupa jest przez nich obserwowana. Deal na razie nie dojdzie więc do skutku.
Gdyby do transakcji doszło, byłoby to kolejne wejście Chińczyków na zachodni rynek motoryzacyjny. Być może w Państwie Środka nie wiedzą, jak produkować dobre samochody, ale wiedzą, jak je kupować. Siedem lat temu łupem koncernu Geely padło szwedzkie Volvo, za które Chińczycy zapłacili 1,5 mld dol. Podobny los spotkał bankrutującego Saaba oraz brytyjskiego producenta samochodów sportowych MG. A w zeszłym tygodniu memorandum w sprawie utworzenia spółki joint venture z chińskim Zotye Auto podpisał Ford. Obie strony chcą produkować samochód elektryczny na chiński rynek, który jest największym odbiorcą tego typu aut (do 2020 r. jedna piąta sprzedawanych w Chinach samochodów ma mieć napęd na prąd). Apetyt Chińczyków nie ogranicza się zresztą do pojazdów. W ich rękach jest także słynny producent opon Pirelli.
Same Chiny już od prawie dekady są największym rynkiem motoryzacyjnym na świecie. W zeszłym roku w tym kraju wyprodukowano ponad 28 mln aut (dane Międzynarodowej Organizacji Producentów Pojazdów Samochodowych). To ponad dwa razy więcej niż w USA. Blisko 10 mln (44 proc. rynku) sprzedanych samochodów było rodzimej, chińskiej produkcji. Wartość czterech największych państwowych producentów aut przekracza 67 mld dol. Mimo to chińskie pojazdy są mało znane na świecie. Nawet w Azji chińska ekspansja idzie jak po grudzie. Najczęściej Chińczycy przegrywają z Japończykami. W Tajlandii japońskie marki zgarniają 88 proc. rynku, w Indonezji – aż 98 proc.
Co więcej, wygląda na to, że Pekin na razie darował sobie wydzieranie rynku i konkurencję z japońskimi autami. Nie pierwszy raz w swojej historii Chińczycy wybierają inną taktykę, czyli cierpliwe czekanie. Szansę upatrują w rozwoju segmentu samochodów przyjaznych środowisku. Sprzedaż pojazdów hybrydowych i elektrycznych w Chinach przekroczyła w 2016 r. 400 tys. Dzięki rządowemu wsparciu cena najtańszych elektryków nie przekracza 10 tys. dol. A to dopiero początek. Kraje azjatyckie mają sporo do nadrobienia, zwłaszcza w infrastrukturze, ale kiedy tak się stanie, na ich granicach już będą czekać tanie chińskie auta. Niemożliwe? Jeszcze niedawno miłośnicy telefonów czy laptopów nie słyszeli o takich firmach, jak Huawei, Xiaomi czy Lenovo. A dziś w swoich segmentach to czołowe marki.