W Turcji ustnie zlicytowano częstotliwości na LTE i po jednym dniu zebrano 3,4 mld euro. U nas aukcja ciągnie się od pół roku. MAiC w końcu postanowił zmienić reguły gry.
Apetyt Polaków na dane / Dziennik Gazeta Prawna
Gra toczy się o częstotliwości radiowe z zakresu 800 MHz i 2,6 GHz. Szczególnie to pierwsze jest atrakcyjne, gdyż pozwoli pokryć zasięgiem internetu spore, nawet trudno dostępne obszary. To pasmo jest na wagę złota, drugie raczej dodatkiem. Tym bardziej że rośnie apetyt Polaków na transmisję danych. W zeszłym roku średnio na użytkownika przypadło 6767 MB, dwukrotnie więcej niż w 2013 r.
A telekomy sypią złotem. Na stole leży ponad 6,8 mld zł – to stan po 104. dniu aukcji (zaczęła się w lutym i trwa z przerwami do dziś). Trzy razy więcej, niż prognozował UKE.
MAiC chce zmienić zasady i zaprosił graczy na szybkie siedmiodniowe konsultacje, które zakończyły się we wtorek. MAiC proponuje wprowadzenie „ostatniego dzwonka”. Jeśli po 115. dniu licytacji nie będzie rozstrzygnięcia, gracze mają przeprowadzić jedną finałową rundę. Operatorzy mieliby złożyć oferty nie elektronicznie, jak teraz, tylko w zalakowanych kopertach. Wcześniej resort próbował wprowadzić mechanizm ostatecznej kwoty (6,4 mld zł), która nie może zostać przekroczona. Pomysł nie wypalił.
Na ministerialnej ingerencji prawdopodobnie skorzystaliby klienci, bo w zasadzie wielką niewiadomą jest, czy albo jak bardzo podrożeje internet mobilny. – Nie zgadzam się z opinią prezes UKE, która mówi, że ceny częstotliwości nie mają wpływu na ceny końcowe – mówi Maciej Bębenek, ekspert rynku telekomunikacyjnego. – Już dziś jesteśmy przy kwotach wręcz abstrakcyjnych. Biorąc pod uwagę, że średni przychód na klienta jest w Polsce jednym z najniższych w Europie, operatorzy próbują na czymś zarobić – dodaje.
– Te kwoty są na rękę budżetowi państwa. Im drożej sprzedamy dobra, tym lepiej. Ale powoli stają się abstrakcyjne, za wysokie w stosunku do potencjalnych przychodów – uzupełnia Krzysztof Szubert z Business Center Club.
Niewiele z tych ministerialnych konsultacji wynikło. Polkomtel i P4 (Play) oprotestowały pomysł resortu. Padają takie określenia jak „nieuprawniona i bezprecedensowa próba ingerencji w procedurę selekcyjną” w interesy uczestników aukcji. Żądają zaniechania nowelizacji zasad. Pomysł pod kątem prawnym skrytykował też BCC. Wszystko można sprowadzić do jednego – nie zmienia się zasad gry w jej trakcie, tym bardziej jeśli zmiany stoją w sprzeczności z polskim prawem.
Krzysztof Szubert, choć podpisał się pod krytyką pomysłu ministerstwa, to chwali je za próbę uporządkowania bałaganu. Bo że jest bałagan, temu nikt nie przeczy. Od dawna krytykowano brak ustalenia terminu zakończenia aukcji. A także brak weryfikacji i niepilnowanie biorących udział w aukcji podmiotów, które zdają się grać na wyniszczenie konkurencji podbijając stawki.
Co zrobi minister – nie wiadomo, bo MAiC nie wydał w tej sprawie oświadczenia. Hipotetycznie, nawet jeśli się uprze i na siłę skończy aukcję, narazić się może na postępowania sądowe poszkodowanych telekomów, co tylko rozciągnie sprawę w czasie. Z drugiej strony, telekomy mogą grać jeszcze długo, blokując się nawzajem, bo składając ofertę, muszą złożyć zwrotny depozyt w wysokości 25 proc. ofert.
Jakby tego było mało, czasu nie mamy. Agenda Cyfrowa mówi jasno: do 2020 r. każdy Europejczyk ma mieć dostęp do łącza o przepustowości minimum 30 Mb/s, a połowa do 100 Mb/s. Już mnożą się opinie, że nie zdążymy, a internet mobilny, tańszy w utrzymaniu i modernizacji niż stacjonarny, miałby wydatnie się przyczynić do spełnienia wymogów. – W przypadku żadnej aukcji nie mieliśmy do czynienia z czymś takim. Nie wiadomo za bardzo, co z tą sytuacją zrobić – kwituje Krzysztof Szubert.