- Chciałbym, żeby nowi gracze konkurowali z nami wedle tych samych reguł. Taki Netflix nie kupuje serialu tylko na polski rynek, ale dla 200 krajów, a do tego nie musi płacić na Polski Instytut Sztuki Filmowej - mówi Rougeron w rozmowie z DGP.
TVN sprzeda swoje 32 proc. udziałów w nc+? To ostatni dzwonek na decyzję.
Nie czuję się komfortowo, gdy muszę komentować plany akcjonariuszy. Sądzę, że lepiej ich samych o to zapytać.
Pytam, jaki scenariusz byłby najlepszy z waszego punktu widzenia.
Jesteśmy zadowoleni z partnerstwa z TVN. Ta współpraca ma dziś głęboki sens, zwłaszcza że walczymy w bardzo skomplikowanym otoczeniu, gdzie konkurują ze sobą nadawcy naziemnej telewizji cyfrowej, operatorzy telekomunikacyjni, satelitarni i kablowi, a rynek w tym samym czasie się konsoliduje oraz wkraczają na niego nowi gracze. Mamy obopólne korzyści ze współpracy. „Belfer” jest najlepszym dowodem na to, że obie firmy na tym zyskują.
Ale macie też innych partnerów. Orange na przykład, który ma do zaoferowania więcej, poza tym jest zainteresowany kupnem całego Canal Plus.
TVN to nie tylko kontent, ale najbardziej atrakcyjna telewizyjna stacja z wielkim sukcesem na koncie i o imponującym zasięgu. Co do Orange, to nie chcę komentować plotek.
To nie plotka. Prezes Orange Stephane Richard powiedział, że chętnie odkupi Canal Plus od Vivendi, waszej spółki matki. Firma jest na sprzedaż?
Nasza grupa ma wielopoziomową współpracę z Orange, nie tylko w Polsce, ale też m.in. we Francji czy w Afryce. Orange jest z naszego punktu widzenia świetnym partnerem, który zapewnia nam dystrybucję kontentu dzięki technologii mobilnej i światłowodowej. Dlatego rozwijamy współpracę i oferujemy kanały nc+ w Polsce w pakiecie ze światłowodem Orange. Ale jedno jest pewne, Canal Plus to strategiczna część biznesu grupy Vivendi. Poza tym nie powierzono mi zadania sprzedaży nc+. Moim celem jest rozwój i wzrost firmy.
W tradycyjnej części waszego biznesu notujecie spadki. Nc+ straciła 400 tys. klientów od połączenia Cyfry Plus z „n”.
Dużą cześć tych osób straciliśmy w wyniku połączenia obu platform. Ludzie nie rozumieli, co planujemy, poza tym wielu miało abonamenty w obu platformach. Ten rok możemy nawet zakończyć z niewielkimi wzrostami albo ze stabilnym portfolio, to duży sukces, bo działamy przecież na coraz bardziej konkurencyjnym rynku.
Na koniec trzeciego kwartału nc+ odnotowała wzrost liczby abonentów o 9 tys. (przed rokiem było ich 2,093 mln – red). To przełożyło się na większe przychody nc+, które w analizowanym okresie wyniosły 366 mln euro.
Samodzielnie możecie oferować tylko usługi satelitarne, a wasz największy konkurent, czyli Cyfrowy Polsat, ma telewizję – satelitarną oraz naziemną, telefonię komórkową i oferuje internet mobilny.
My też mamy telefonię komórkową. W kwietniu ruszył nasz operator wirtualny, bazujący na sieciach Play – nc+ Mobile z usługami głosowymi i internetem. Umowa Orange pozwala nam natomiast wejść do świata światłowodów. Dziś możemy tworzyć potrójne pakiety, sprzedawać klientom usługi głosowe, telewizyjne oraz internet.
Telewizja satelitarna ma przyszłość w dobie rosnącej popularności internetu i międzynarodowych platform VOD?
To zależy od rodzaju rynku i zasięgu łączy stacjonarnych. Tam, gdzie zasięg internetu jest większy, obserwowaliśmy odpływ do IP TV (Internet Protocol Television, czyli telewizji w internecie – red.), w tych krajach telewizja satelitarna może odgrywać mniej istotną rolę, ale nie w Polsce. Przez najbliższe 5–10 lat wciąż będziemy mieli tu 6–7 mln gospodarstw domowych niemających dostępu do żadnej sieci stacjonarnego internetu. Dlatego pozycja telewizji satelitarnej będzie wysoka. Uważamy jednak, że w dłuższej perspektywie główną rolę będzie odgrywał światłowód. To widać na całym świecie. Ludzie coraz chętniej i coraz częściej korzystają z usług audiowizualnych przez internet, a to oznacza, że potrzebują dużych przepustowości. My łączymy i walczymy o oba światy, ten w pełni korzystający z możliwości, jakie daje internet, i ten, który nie ma obecnie do niego pełnego dostępu. Nie jesteśmy już tylko operatorem satelitarnym. Dystrybuujemy kontent w ramach telewizji linearnej, ale udostępniamy go też w internecie. Nasza platforma nc+ GO ma już prawie 350 tys. zarejestrowanych subskrybentów, a od jej startu pod koniec 2015 r. widzowie obejrzeli 7 mln godzin programów i liczby te rosną szybciej, niż oczekiwaliśmy.
To pokazuje zmiany nawyków i sposobów korzystania z mediów. Wierzę, że internet nie będzie kanibalizował naszego biznesu, ale go uzupełniał, to po prostu inna platforma sprzedaży programu.
Co zmieniła naziemna telewizja cyfrowa na polskim rynku?
Od 2013 roku w Polsce zadebiutowały aż 22 kanały. To dużo. Klienci płatnych telewizji zaczęli się zastanawiać, dlaczego mają płacić, skoro oferta bezpłatnej telewizji tak się rozwinęła. Zwłaszcza że niektóre z tych kanałów są odpowiednikami płatnych stacji – filmowych czy muzycznych albo dziecięcych – jak w przypadku TVP ABC, wiernej kopii MiniMini+. To są bolączki płatnej telewizji. Ale na koniec wszystko rozbija się o jakość programu. Dlatego poszukujemy kontentu, który trudno znaleźć w naziemnych kanałach, na przykład wysokobudżetowych seriali, filmów, które niedawno weszły na ekrany i emocjonujących wydarzeń sportowych.
Poza tym nasi widzowie oglądają telewizję, w której emitowana jest ograniczona liczba reklam lub reklamy w ogóle się nie pojawiają, a to stanowi istotną różnicę.
Wszystkie cztery nowe kanały – WP, Zoom, Nova i Metro – pojawią się w ofercie nc+?
Zasadniczo nie podejmujemy takich decyzji w stosunku do kanałów, których nie znamy. Musimy też znaleźć odpowiedni model współpracy. Na przykład TVP ABC wszedł do oferty Cyfrowego Polsatu dopiero po trzech latach od startu. Nam udało się wypracować model współpracy z Grupą ZPR, właścicielem Nova TV, dlatego ich stacja już jest w nc+. A co do pozostałych kanałów – czas pokaże.
Będziecie mieli ofertę dla „cord cutterów”, czyli dla widzów, którzy nie chcą się wiązać stałą umową na telewizję, bo oglądają programy w internecie?
Plan jest taki, by w wakacje odpalić naszą własną platformę OTT (od „over-the-top” – to anglojęzyczne określenie serwisów z wideo w sieci niezależnych od tradycyjnych operatorów płatnej telewizji – red). To bardzo innowacyjny projekt, który połączy świat tak tradycyjnej, jak nielinearnej telewizji przyszłości. Oferta będzie złożona z kanałów i usług typu catch-up, udostępnimy ją poprzez aplikację mobilną oraz na dalszym etapie poprzez specjalny dekoder. Można będzie podłączyć go do telewizora, bo nadal nie ma lepszego ekranu do oglądania filmów czy sportu, ale też nie będzie przeszkód, by oglądać na smartfonie czy tablecie. I co ważne, będzie go można podłączyć do anteny odbierającej naziemną telewizję cyfrową. Nie chcemy robić produktu niszowego.
Nie będzie trzeba podpisywać umowy na dwa lata?
Najprawdopodobniej nie. To będzie sprzedawane raczej w modelu pre-paid. Widzowie będą mieli do wyboru elastyczne subskrypcje miesięczne, które w każdej chwili będą mogli anulować.
Ile będzie kosztował dekoder i subskrypcja?
Za wcześnie, by o tym mówić.
Czym chcecie się odróżnić od konkurencji – Netflixa czy Amazona?
Lokalną produkcją. Polskie filmy i seriale dają średnio o 20–30 proc. lepsze wyniki niż wszystkie produkcje, które kupujemy na zewnątrz.
Ostatni sukces, jaki odniósł „Belfer”, tylko utwierdził nas w przekonaniu, że to najlepsza strategia. Oglądalność serialu skoczyła nam do poziomu, jakiego Canal Plus nie notował od 20 lat. Rozgłos, jaki zdobył, też był niesamowity. Nawet Robert Lewandowski tweetował o „Belfrze”, mimo że nikt z nas go o to nie prosił.
Na polskie produkcje wydajemy 70–80 mln rocznie, włącznie ze składką na Polski Instytut Sztuki Filmowej. A chcemy inwestować jeszcze więcej. Zamierzamy wypuszczać co najmniej dwa seriale rocznie i 5–10 filmowych koprodukcji.
Dziś na rynku telewizyjnym największa walka rozgrywa się o prawa do kontentu. Musimy się ścierać z globalnymi konkurentami, którzy są na uprzywilejowanej pozycji. Taki Netflix nie kupuje serialu tylko na polski rynek, ale dla 200 krajów, a do tego nie musi płacić, jak polscy gracze, na Polski Instytut Sztuki Filmowej. Takich przykładów dysproporcji jest więcej. Chciałbym, żeby nowi gracze, zarejestrowani w różnych krajach, konkurowali z nami na polskim rynku wedle tych samych reguł.
To tylko polska specyfika, że lubimy swojskie filmy i seriale?
To trend, który obserwujemy wszędzie. nc+ oprócz filmów i seriali produkuje ok. 100 godzin polskich dokumentów rocznie dla kanału Canal+ Discovery oraz 100 godzin programów przeznaczonych dla naszych kanałów tematycznych. Canal+ Discovery zawsze wskazywany jest przez widzów na pierwszym miejscu, gdy pytamy o poziom satysfakcji. Za powstaniem tej stacji stała idea pokazania widzom, że warto być dumnym z Polski. Zawsze łatwiej patrzeć na ciemną stronę świata, z szukaniem jasnych stron mamy problemy. A w tym kanale pokazujemy Polaków z pasją, którzy osiągają sukcesy na świecie. Promujemy lokalnych bohaterów, często mało znanych, mimo tego, że mają wielkie sukcesy na koncie. Dobrym tego przykładem jest Andrzej Bargiel, narciarz wysokogórski (skialpinista), biegacz górski i himalaista. Kiedy zaczęliśmy kręcić program „Andrzej Bargiel – Śnieżna Pantera” z jego udziałem, nikt poza małą grupą pasjonatów o nim nie słyszał.
Ile osób obejrzało „Belfra” w internecie?
Do tej pory średnio ponad 600 tys. osób widziało jeden odcinek – zarówno w telewizji, jak i w internecie. Generalnie proporcje są takie same dla większości programów. Około 10 proc. telewizyjnej widowni danego tytułu ogląda go potem w internecie. Jeśli chodzi o naszą ofertę catch-up, to „Belfer” jest numerem jeden, drugie w kolejności są mecze Ligi Mistrzów.
Do tego pewnie trzeba doliczyć kolejne dziesiątki tysięcy internautów, którzy oglądali serial na pirackich serwisach.
„Belfer” był bardzo dobrze zabezpieczony, ale to kosztowało nas mnóstwo pieniędzy. Piractwo to niestety w Polsce wielki kłopot. Zawsze podaję ten przykład, bo on ilustruje skalę problemu. Drugi odcinek drugiego sezonu „House of Cards” był najczęściej piratowany w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, a u nas mieszka przecież 38 mln, a nie 320 mln ludzi. Polska zajęła w tym niechlubnym światowym rankingu drugie miejsce na świecie!
Wszyscy na rynku się z tym borykamy. My mamy specjalny departament do walki z piractwem, współpracujemy z policją i jesteśmy aktywnym członkiem stowarzyszenia „Sygnał”. Dziś jesteśmy w stanie śledzić przepływ pieniędzy i czasem udaje się uciąć finansowanie nielegalnych stron. Ale to za mało. Potrzebujemy ochrony prawnej i wsparcia państwa.
Pokażecie „Belfra” zagranicznym widzom?
Tak, na tym polega piękno bycia częścią dużej grupy. Studio Canal, największy dystrybutor filmowy w Europie, zakupiło prawa do dystrybucji serialu na rynkach międzynarodowych, a w najbliższym czasie zamierzamy lepiej wykorzystać potencjał współpracy z siostrzanymi spółkami. Vivendi, czyli nasza firma matka, ma w portfolio takie giganty, jak Dailymotion, Universal Music czy Studio Canal. Marzy mi się, że singiel promujący drugi sezon „Belfra” wyprodukuje właśnie Universal Music. Widzę przestrzeń do ściślejszej współpracy w ramach grupy.
Oferujemy widzom programy z ograniczoną liczbą reklam.