PKB nie wzrasta nam tak, jak powinien. Trzeba więc znaleźć tego przyczynę. I oto jest – mniejsze niż nawet przed rokiem zaangażowanie samorządów w unijne inwestycje. Rwą włosy z głowy premier i minister rozwoju. Komentatorzy, w zależności od tego, która opcja polityczna jest im bliższa, obwiniają za kiepski wynik rząd albo samorządy.
Prawda, przynajmniej taka, jaka wyłania się z zebranych przez TGP informacji, jest bardziej skomplikowana. Na gorszy tegoroczny rezultat złożyło się wiele win i zaniedbań. Począwszy od samej... Unii Europejskiej. Bo, po pierwsze, ostanie rozdanie zostało opóźnione już na starcie. A po drugie, pieniądze miały być wydawane efektywniej – czyli lepiej trzeba było je zabezpieczyć.
Sprawdza się więc to, co przed kilku laty mówili eksperci – obecnie trudniej jest sięgnąć po wsparcie niż w poprzedniej perspektywie. I nie chodzi tylko o wymagania wobec konkretnych projektów, lecz także wobec kraju czy regionów. Potrzebne są do tego plany, programy czy innego typu działania wstępne. Ot, chociażby słynne Zintegrowane Inwestycje Terytorialne. Dogadywanie się Gdańska z Gdynią czy Bydgoszczy z Toruniem wcale nie przebiegało tak różowo. A teraz, jak się okazuje, samorządom po pieniądze z ZIT się nie spieszy, bo niejako są one zagwarantowane.
Z kolei tworzenie planów, czy to krajowych czy wojewódzkich (np. ścieki, woda, odpady, transport), przebiega z opóźnieniami (co zrozumiałe przy dużej liczbie zainteresowanych stron) i po zależne od nich pieniądze sięgnąć wciąż nie można. Gorzej, że za kilka czy kilkanaście lat okaże się prawdopodobnie, iż te wszystkie z mozołem powstające zestawienia nie były funta kłaków warte. Bo robione były pod konkretną tezę – by udało się wyciągnąć wsparcie. Dotyczy to zresztą nie tylko polskich dokumentów.
Są jeszcze bariery dodatkowe. Zmiana rządu spowodowała, że projektom zaczęła się wnikliwie przyglądać nowa władza, co też pozyskiwania środków nie przyspieszyło. Dopiero w drugiej połowie 2016 r. zmieniły się przepisy o zamówieniach publicznych – też z kilkumiesięcznym opóźnieniem. A ponadto urzędnicy musieli również nauczyć się stosować nowe regulacje. Do tego dochodzą inne czynniki – zadłużenie poszczególnych gmin czy powiatów, niepewność co do zmian w PIT (dopiero gdy zamykaliśmy numer stało się jasne, że nie pogrążą one samorządów), a nawet zapowiadana reforma oświaty i konieczność przewidzenia funduszy na zmiany z tego wynikające.
W 2017 r. ma nas jednak czekać ostre przyspieszenie. Tak przynajmniej deklarują samorządy. Rady i włodarze planują nawet o 200-300 proc. wyższe wydatki na inwestycje. Chociaż są i takie miejscowości, które przewidują nieznaczny spadek. Resort rozwoju też przygotowuje nowelizacje zbyt trudnych przepisów. W przedstawianej dzisiaj w TGP rozmowie minister Jerzy Kwieciński zapowiada także zwrotne pożyczki, a nawet tworzenie banków regionalnych mających pomóc samorządom. Kiedy więc spadnie na nas deszcz unijnych pieniędzy? Zdaniem resortu rozwoju – na wiosnę lub lato przyszłego roku.
8 proc. tyle zaledwie środków udało się do listopada zakontraktować w ramach programów regionalnych, którymi zarządzają samorządy

Cały tekst przeczytasz na eDGP>>