- Opóźnienia dotyczące wykorzystania funduszy występują nie tylko na poziomie samorządu, ale także krajowych programów operacyjnych - uważa Adam Struzik, marszałek województwa mazowieckiego.
Ministerstwo Rozwoju ma pretensje do strony samorządowej o niski poziom absorbcji środków unijnych z perspektywy 2014–2020. Co się stało, że jednostki lokalne mają z tym problem?
Pretensje ministerstwa, przynajmniej w odniesieniu do Mazowsza, są nieuzasadnione. Trzymamy się harmonogramów i nie ma żadnych opóźnień. Jedyne problemy, które się pojawiają, to np. brak spełnienia przez polski rząd unijnych warunków ex ante (np. wdrożenie prawa wodnego czy krajowego programu gospodarki odpadami – red.), a to przecież nie nasza rola. Do tego dochodzą zmiany w przepisach na poziomie rządowym. Przykładowo nasz niepokój budzą teraz zapowiadane zmiany w oświacie, czyli likwidacja gimnazjów. Nie wiemy, kto będzie beneficjentem pieniędzy, które miały trafić na te placówki.
Fakty są jednak nieubłagane. Jak dotąd w ramach krajowych programów operacyjnych zakontraktowano około 20 proc. dostępnej puli pieniędzy. Tymczasem w programach regionalnych jest to zaledwie ok. 8 proc. W poprzedniej perspektywie było wręcz odwrotnie.
Wydaje mi się, że dołek w środkach unijnych spowodowany jest też czynnikami obiektywnymi, spowodowanymi okresem przejściowym, gdy kumulują się sprawy rozliczeń poprzedniego programowania unijnego 2007–2013 i rozkręcają inwestycje w ramach nowej perspektywy 2014–2020. A ostatnie faktury za projekty z lat 2007–2013 mogły pochodzić jeszcze z 31 grudnia 2015 r. Zwracam również uwagę, że opóźnienia występują też na poziomie krajowych programów operacyjnych, np. jeśli chodzi o inwestycje kolejowe. Dlatego zamiast obarczać się wzajemnie odpowiedzialnością, lepiej byłoby zastanowić się nad ułatwianiem beneficjentom dostępu do środków i zwiększania ich skłonności do inwestowania.
Mam wrażenie, że marszałkowie sami dostarczają rządowi pretekst do tego, by odebrać im zarządzanie 40 proc. środków unijnych przyznanych Polsce i przekazać te kompetencje wojewodom. Nie obawia się pan tego scenariusza?
A ja mam wrażenie, że partia rządząca chętnie kładzie rękę na poszczególnych obszarach życia i bynajmniej robi to nie po to, by coś usprawnić, ale by przejąć stanowiska czasami przez ludzi, którzy kompletnie nie znają się na rzeczy. Tak więc jeśli pyta mnie pan o możliwość odebrania marszałkom kompetencji w zakresie zarządzania pieniędzmi unijnymi, odpowiem tak – jeżeli ktoś jest samobójcą, to na poziomie takiego kraju jak Polska może rzeczywiście do tego dążyć. Centralistyczny system zarządzania jest realizowany w mniejszych krajach UE. Ale jak się porówna poziom pieniędzy unijnych dla Węgrów oraz wielkość tego kraju, to można sobie wyobrazić, że o każdym euro decyduje rząd, a regionalne władze mają pozycję jedynie fasadową. Natomiast w Polsce, gdzie żyje ponad 38 mln ludzi i realizowane są ogromne projekty, centralizacja byłaby zabójcza. Nie ma mechanizmów czy systemów, które z poziomu rządu mogłyby realizować każdą najmniejszą drogę gminną, zmodernizować szkołę czy przeprowadzić projekt o charakterze społeczno-edukacyjnym. Już przerabialiśmy system, w którym wszystko zależało od władzy centralnej. Jak wyglądały wtedy nasze gminy i miasta? Wszędzie bryndza i obywatele, którzy czuli się zwolnieni z odpowiedzialności za swoje otoczenie.
Ale czy samorządy zdążą wydać unijne pieniądze przed zakończeniem perspektywy?
Pamiętam, że podobne obawy były w poprzedniej perspektywie finansowej 2007–2013. A dziś mamy zakontraktowane ponad 100 proc. ówczesnej alokacji dla Mazowsza. Tak będzie i tym razem, przy czym chciałbym podkreślić, że zgodnie z zasadą n+3 ostatnie faktury muszą wpłynąć przed grudniem 2023 r.
Pojawiły się informacje o rychłym podziale statystycznym woj. mazowieckiego. Dzięki temu Warszawa i okolice nie zawyżałyby sztucznie wskaźników ekonomicznych całego regionu, co oznacza, że mógłby on dalej liczyć na wsparcie z Brukseli. Czy już wiadomo, kiedy ma to nastąpić?
Z naszych informacji, niestety nieoficjalnych, wynika, że być może do podziału statystycznego regionu dojdzie już w tym roku. Jeśli nie, to na początku przyszłego. To byłby dobry moment, bo rok 2017 będzie okresem dyskusji o przyszłej unijnej polityce spójności. W kontekście Brexitu spodziewam się niestety trudnych rozmów.
Tymczasem w urzędach marszałkowskich trwają kontrole CBA, funkcjonariusze mają przyjrzeć się wydatkowaniu unijnych funduszy. Jak pan ocenia tego typu działania służb?
Faktycznie funkcjonariusze CBA demonstracyjnie weszli jednocześnie do wszystkich samorządów województw, a tuż za nimi, co warto podkreślić – telewizja publiczna. Nie da się ukryć, że na poziomie całego kraju wytworzyła się atmosfera poszukiwania olbrzymich nieprawidłowości, pieczołowicie są też sprawdzane nasze oświadczenia majątkowe. Oczywiście służby mają do tego prawo, mam natomiast nadzieję, że nie będą one wykorzystywane do walki politycznej. Jesteśmy gotowi przedstawiać wszelkie dokumenty, ale jeśli będzie dążenie do kreowania przeświadczenia, że samorząd to obszar zła i przestępczości, będzie to miało fatalny wydźwięk. Jeszcze raz powtórzę – służby są od sprawdzania, ale nie można doprowadzać do tego, by rządziły krajem i zastępowały demokratycznie wybrane struktury. W mojej ocenie ta granica jeszcze nie została przekroczona, ale napływające informacje są niepokojące. Tym bardziej że często mamy do czynienia z problemem odmiennej interpretacji przepisów. Bo według funkcjonariuszy służb coś może być niezgodne z prawem, a potem się okazuje, że jest na odwrót. Wierzę mimo wszystko, że kadencja samorządów nie będzie skrócona, ale i tak słyszę głosy w naszym środowisku, że trwa tzw. trałowanie, czyli poszukiwanie powodów do tego, by ocena samorządowców była negatywna. Niektórzy twierdzą wręcz, że po Trybunale Konstytucyjnym, mediach i wymiarze sprawiedliwości przychodzi pora na samorządy.