Rząd zamierza nałożyć na samorządy opłaty za spływającą wodę deszczową. Niestety wszystko wskazuje na to, że odbije się to na rachunkach właścicieli nieruchomości.
W rządzie trwają intensywne prace nad nowym prawem wodnym. Uregulowanie tej dziedziny to jeden z 29 warunków wstępnych, jakie Polska musi spełnić, by móc korzystać z miliardów euro np. na inwestycje przeciwpowodziowe.
Kontrowersyjna zachęta
Jednym z pomysłów rządu PiS jest wprowadzenie opłat za odprowadzaną deszczówkę i wodę roztopową (maksymalnie kilka złotych rocznie za metr sześcienny wody). Na razie opłata ma dotyczyć terenów zurbanizowanych, tj. o gęstości zaludnienia powyżej 1 tys. osób na kilometr kwadratowy. Niewykluczone jednak, że w przyszłości kryterium się zmieni i obejmie kolejne obszary.
Opłaty będą nałożone na gminy. Ma to zachęcić samorządy i inwestorów do inwestowania w systemy retencyjne (im większa inwestycja, tym niższe opłaty), by nie dochodziło do lokalnych podtopień. Jak słyszymy w resorcie środowiska, to od gminy zależy, skąd weźmie pieniądze na nowe opłaty. I tu pojawia się problem.
Każda gmina ma własną politykę / Dziennik Gazeta Prawna
Większość samorządów nie chce oficjalnie z nami rozmawiać o tym, skąd wezmą dodatkowe fundusze. – Trudno obecnie mówić o wprowadzeniu takich opłat, jeśli brak jeszcze dodatkowego rozporządzenia ministra, które będzie szczegółowo określało stawki. Dopiero wtedy będzie można wyliczyć, jak bardzo wzrosną obciążenia z tego tytułu – ucina Jan Machowski z urzędu miasta w Krakowie.
W nieoficjalnych rozmowach lokalni włodarze są już bardziej wylewni. – Najbardziej prawdopodobne jest to, że gminy przerzucą te koszty na swoich mieszkańców. Przy obecnej mizerii budżetowej trudno zakładać, że jeszcze będziemy się do nowego prawa wodnego dokładać – twierdzi, prosząc o anonimowość, jeden z samorządowców.
Część gmin już jakiś czas temu wprowadziła opłaty za deszczówkę – jest to bowiem autonomiczna decyzja każdego samorządu. Przykładowo we Wrocławiu obowiązuje ona już od kilku lat i wynosi 1,59 zł brutto za metr sześcienny ścieków opadowych i roztopowych, odprowadzonych do kanalizacji deszczowej. Tak więc w takich przypadkach opłaty musiałyby być transferowane do Skarbu Państwa (a konkretnie do Państwowego Gospodarstwa Wodnego „Wody Polskie”), zamiast być przeznaczane np. na utrzymanie lokalnej infrastruktury wodociągowej. Idąc tym tropem, można się spodziewać, że opłata deszczówkowa z fakultatywnej szybko stanie się powszechną, by gminy miały z czego pokryć nowe wydatki.
Ale nie wszyscy są przekonani, że dodatkowe koszty tak łatwo będzie przerzucić na mieszkańców. – Na obecnym etapie oceny prawnej obawiam się, że transferowanie zysków lub wliczania opłat retencyjnych w opłaty za wody i ścieki nie będzie możliwe. W obecnym systemie funkcjonowania systemu gminy nie będą miały wyjścia i będą musiały ponosić koszty z budżetu własnego – przewiduje Maciej Lorek, dyrektor wydziału środowiska w gdańskim urzędzie miasta.
Ponadto, jak wskazuje, gminom planuje się odebranie istotnych pieniędzy i jednocześnie oczekuje, że będą inwestować. – Niewątpliwie wprowadzenie opłat z będzie bodźcem do inicjowania inwestycji proretencyjnych, niemniej jednak będzie brakować funduszy finansowych na rozpoczęcie takich inwestycji na szczeblu lokalnym – wskazuje.
Zdaniem wiceministra Mariusza Gajdy dla gmin nie powinien to być jakiś szczególny problem finansowy. Jego zdaniem pieniądze na opłaty mogą pochodzić z nadwyżek operacyjnych wypracowanych przez spółki wodociągowe. – Niekiedy zyski te są bardzo duże. Wtedy już nie będzie potrzeby nakładania dodatkowych opłat na mieszkańców – przekonywał wiceminister w wywiadzie dla DGP.
Rzeczywiście, wyniki niektórych spółek wodociągowych robią wrażenie. Jak podaje „Gazeta Wrocławska”, spośród 16 miejskich spółek wziętych przez nią pod lupę to właśnie tamtejsza miejska spółka wodociągowa (MPWiK) zamknęła ubiegły rok z największym zyskiem wynoszącym ok. 24 mln zł. Ponadto w 2015 r. MPWiK wypłaciło Wrocławiowi solidną dywidendę w wysokości 9,5 mln zł.
Przedstawiciele spółek wodociągowych przekonują, że ich sytuacja finansowa nie wszędzie jest różowa. – Wiele wodociągów w kraju ma ponad 100 lat. Pozaciągaliśmy kredyty na modernizację – wskazuje jeden z naszych rozmówców.
Zyskają Wisła i Odra
Gminy przekonują, że nałożenie opłat za deszczówkę to niejedyne obciążenie finansowe, z jakim będą musiały sobie poradzić. – Całe zarządzanie priorytetów inwestycyjnych będzie na szczeblu centralnym i skupi się tylko na Odrze i Wiśle. A szkoda, gdyż doświadczenia wskazują, że zagrożenie powodzi zachodzi głównie na poziomie lokalnym, także ze strony małych potoków. Szkoda, że obecne środki finansowe, jakie zgromadziły gminy i powiaty, pochodzące z opłat środowiskowych, będą zlikwidowane i przekazane na szczebel centralny – ubolewa Maciej Lorek. I zauważa, że to zapewne nie będzie bodźcem do finansowania małej retencji. A to z tych właśnie środków miasto współfinansowało inwestycje budowy zbiorników retencyjnych.