Robert Raczyński: Partie polityczne chcą wyeliminować takich jak my, wyeliminować wybór, zawęzić go do kilku dużych ugrupowań
Skąd właściwie wzięła się potrzeba powołania do życia ruchu Bezpartyjnych Samorządowców?
Chcieliśmy ratować samorządy przed partyjnością, wzmocnić komitety obywatelskie w przekazie ogólnokrajowym. Proszę zauważyć, że mniejsze komitety – gminne, powiatowe, a nawet wojewódzkie – są niepartyjne, istnieją, organizują się, a w przekazie ogólnopolskim ich nie widać. Nie są nawet ujmowane w badaniach sondażowych. Ciągle przedstawia się w nich siły parlamentarne, włącznie z tymi, które mają wsparcie finansowe z budżetu państwa, a nie mają swoich reprezentantów w parlamencie.
Przytłaczająca większość polityków na szczeblu gminnym to formalnie osoby niezależne. Dlaczego mieliby dołączać teraz do Bezpartyjnych Samorządowców, zamiast startować pod własnym szyldem i w ten sposób podkreślać swoją niezależność?
System polityczny w Polsce jest taki, że jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW) już w wielu miejscach nie ma. Nowy kodeks wyborczy dopuszcza je tylko w gminach do 20 tys. mieszkańców. W związku z tym lokalne komitety nie mogą w praktyce zaistnieć i muszą się organizować. Gdyby były JOW-y, na pewno byśmy się nie organizowali pod szyldem o zasięgu szerszym niż pojedyncza gmina.
O coraz większym upolitycznianiu samorządów mówi się nie od dziś. Dlaczego Bezpartyjni Samorządowcy łączą siły dopiero teraz, a nie np. cztery lata temu? Co się zmieniło?
Dochodzi do coraz silniejszych prób upartyjnienia wszystkich struktur państwa. Partie polityczne próbują zdominować dyskusję publiczną i wykluczyć z niej siły społeczne. A spory partyjne w wymiarze lokalnym nie mają przecież znaczenia dla obywateli.
Czy nowy kodeks wyborczy, przyjęty w tym roku, wzmocnił te tendencje do upartyjnienia polityki lokalnej?
Tak i to bardzo mocno. Przepisy regulują dosyć precyzyjnie sytuację także po wyborach. Do tej pory było tak, że rady miejskie same się organizowały. W tej chwili rząd, poprzez kodeks wyborczy, wprowadził zasadę, że te rady już są zorganizowane na dzień po wyborach. Stworzono np. odrębną administrację dla przewodniczącego rady miejskiej czy sejmiku. Stworzono zupełnie nowe stanowiska, które wprowadzą niemały bałagan w urzędach samorządowych. To jakaś paranoja.
Ile osób na ten moment zamierza wystartować pod sztandarem Bezpartyjnych Samorządowców?
Trudno powiedzieć, chętni zgłaszają się na bieżąco, a wszystko będzie wiadomo dopiero po rejestracji. Trzeba też wspomnieć, że premier Mateusz Morawiecki skrócił de facto czas kampanii wyborczej, a to spowodowało, że mieliśmy zaledwie cztery dni na rejestrację komitetu wyborczego. Proszę sobie wyobrazić, że po raz pierwszy stało się tak, że sporo ludzi przebywających na wczasach, wróciło z nich i nie było w stanie się już zarejestrować. Nawet komitety lokalne, startujące w JOW-ach, miały obowiązek zarejestrować się do 27 sierpnia. To jeden z powodów, dla których zarejestrowaliśmy ruch Bezpartyjnych Samorządowców. Chcemy pomóc tym wszystkim ludziom, którzy nie mieli możliwości zarejestrowania się i w konsekwencji – możliwości kandydowania. Czegoś takiego jeszcze nie było.
Jakie są kryteria przyjęcia kandydata do Bezpartyjnych Samorządowców?
Na pewno poglądy nie mają żadnego znaczenia. Spór na gruncie poglądów w Polsce jest w dużej mierze sztuczny. Proszę zauważyć, że parlament od 25 lat obraduje nad tematem aborcji i jak dotąd nic się nie zmieniło ani w jedną, ani w drugą stronę. My wychodzimy z założenia, że samorząd to nie miejsce, gdzie te spory powinny być rozstrzygane. Chcemy pomóc ludziom zaistnieć w działaniach obywatelskich. Zapisać się do nas może każdy, byle nie należał do żadnej partii politycznej. Bo partie chcą wyeliminować takich jak my, wyeliminować wybór, a raczej zawęzić go do kilku dużych ugrupowań politycznych. Widać to już na poziomie zasad wskazywania kandydatów do komisji wyborczych wydających karty do głosowania i przeliczających głosy, w których począwszy od najbliższych wyborów, właściwie tylko dwie partie – PiS i PSL – będą miały zagwarantowane miejsca.
Co będzie dla państwa miarą sukcesu w tegorocznych wyborach lokalnych?
Obecność Bezpartyjnych w sejmikach, a także w gminach i powiatach. To będzie gwarancją nowej jakości dyskusji na tych szczeblach samorządu.
Już kiedyś próbował pan, wspólnie z prezydentem Wrocławia Rafałem Dutkiewiczem, zaktywizować społeczeństwo obywatelskie, inicjując akcję „Obywatele do Senatu”. Skończyło się zaledwie na jednym mandacie.
Myślę, że lęki ze strony Rafała Dutkiewicza spowodowały, że skończyło się tylko na obecności w Senacie i tylko w postaci jednego senatora. Ja proponowałem, by była to lista ogólnokrajowa do Sejmu. W ok. 80 okręgach jednomandatowych mieliśmy trzeci wynik. Bylibyśmy trzecią siłą w parlamencie, ale Rafał Dutkiewicz się wystraszył konfrontacji politycznej. Niestety większość naszych działaczy zgodziła się z nim, a ja musiałem przyjąć ten wyrok większości.
Największe partie polityczne, mimo odgórnych limitów, mogą i tak wydać po kilkadziesiąt milionów złotych na prowadzenie kampanii wyborczej. Jak wyglądają finanse Bezpartyjnych Samorządowców?
My mamy wyłącznie wpłaty od naszych członków, którzy kandydują. Prawo wyborcze zabrania nam korzystania z innych środków, w przeciwieństwie do partii politycznych, które mogą promować swoich kandydatów w inny sposób. W Warszawie prekampania wyborcza rozkręciła się już pół roku temu, natomiast Bezpartyjni nie mogli zaistnieć, dopóki się nie zarejestrowali w PKW. Tym samym zostaliśmy wykluczeni z tej dyskusji publicznej.
Wasi kandydaci będą wpierw wpłacać pieniądze do wspólnej kasy, a następnie środki te będą pomiędzy nich rozdzielane z przeznaczeniem na wykup billboardów, ogłoszenia w prasie itd.?
Tak. Uznaliśmy, że „centrala” będzie pobierać 5 proc. kwoty z przeznaczeniem na budowanie poparcia całej marki Bezpartyjnych Samorządowców, a 95 proc. będzie wracać do kandydata.
Na razie ograniczacie się do wyborów samorządowych, czy bierzecie pod uwagę start w kolejnych elekcjach, np. do parlamentu?
Wszystko zależy od nastrojów społecznych. Jeśli obywatele uznają, że oferta Bezpartyjnych, odrzucająca to, co dzieje się w obecnej dyskusji politycznej w Polsce, jest atrakcyjna, że warto podejmować nowe tematy, a ruchy polityczne nie mają w nich nic nowego do zaoferowania, to być może tak – wystartujemy w kolejnych elekcjach.
Skąd przekonanie, że dużą część Polaków przekona walor bezpartyjności? Dla wielu wyborców poparcie danego kandydata przez znaczące ugrupowanie polityczne może stanowić atut. Część może zagłosowałaby na niezależnego kandydata, ale obawia się, że to będzie zmarnowany głos. Dlatego woli zagłosować na kandydata partii X tylko po to, by mandatu nie otrzymał kandydat partii Y.
Dużo zależy od mediów. Bo my często nie jesteśmy do mediów dopuszczani, nie mamy jak przekazywać dalej swoich idei. Dla mediów wygodny jest chaos i bałagan polityczny, gdzie dwóch gości się kłóci i jest show. Odrzućmy ten model, w którym spór dotyczy tylko PO i PiS. A jeśli to się stanie, ruchy takie jak nasz, miałyby naprawdę spore szanse. Dziś jest tak, że spora część dziennikarzy nie przyjeżdża na nasze konferencje prasowe. Oczywiście, dziennikarze mogą nam też zarzucić, że to nasz problem, że nie potrafimy się przebić. Ale proszę uwierzyć, że trudno zaistnieć, gdy jest się właściwie niewidocznym.
Jak pan ocenia dotychczasowy przebieg kampanii wyborczej?
Przekaz PiS dotyczy m.in. narodowego programu budowy chodników w każdej gminie. A ja odpowiadam na to: niech rząd wreszcie kupi jakiś nowy śmigłowiec do obrony Polski. Niech zajmie się tym, za co odpowiada. Spór, który podgrzewa także Grzegorz Schetyna, jest w dalszym ciągu sporem niedotyczącym problemów gmin, ale jego relacji z rządem i PiS-em. To nie rozwiązuje przecież żadnych problemów. Niech rząd zajmie się swoimi zadaniami – niech kupuje te helikoptery, a Grzegorz Schetyna ocenia, czy te śmigłowce będą w stanie obronić Polskę przed ewentualną napaścią. A jak rząd zajmie się chodnikami, to dyskusja będzie dotyczyć za chwilę tego, czy beton użyty do budowy tych chodników jest pochodzenia rosyjskiego czy niemieckiego. Niech partie polityczne zajmują się sobą i problemami rangi ogólnokrajowej. A Polskę lokalną niech najlepiej zostawią w spokoju.