Ten tekst, Drogi Czytelniku, ma Ci unaocznić, jak wiele zawdzięczasz władzy samorządowej. Ma Ci też pokazać, jak bardzo lokalni gospodarze dbają o zasobność Twojego portfela. Zasłonią go własną piersią, byś nie musiał dopłacać: do śmieci, komunikacji i czystego powietrza. Nawet jeżeli przyjdzie Ci za to zapłacić dużo większy rachunek. Po wyborach.



Jest takie chińskie przysłowie, że trudne czasy rodzą wielkich bohaterów. Przenosząc na polskie realia, trzeba by je sparafrazować, że wielkich bohaterów rodzi... czas przedwyborczy. Niewątpliwie też trudny. Bo heroiczna walka o utrzymanie finansowego status quo kosztuje wiele wysiłku.
Przekonali się o tym w Słupsku. Tamtejsi radni zaciekle spierają się o 1,5 zł, które mieliby dodatkowo zapłacić mieszkańcy segregujący odpady. Zamiast 10 zł uiszczaliby 11,50 zł miesięcznie. Zdecydowanie gorzej mieliby ci, którzy nie segregują. Dla nich przewidziano bowiem podwyżkę z 16 zł do 26 zł. Cel jest słuszny. Skoro bowiem wyrzucają do kosza byle co i byle jak, to niech dorzucą do tego jeszcze 10 zł – mógłby powiedzieć jakiś odważny radny.
Czy takie zdanie padło na którejkolwiek sesji? Szczerze wątpię. Większość radnych nie chce bowiem podwyżek. Rzecz w tym, że w przyrodzie – jak to z odpadami – nic nie ginie. Decyzyjny impas radnych kosztuje miasto 190 tys. zł miesięcznie. Przy 88 tysiącach mieszkańców wychodzi więc na to, że przepychanki o 1,5 zł kosztują każdego... 2,15 zł.
Idźmy, a właściwie to jedźmy dalej. Na ostatniej sesji radni Opola wrzucili ulgi w komunikacji miejskiej na wyższy bieg. Uchwalili, że kierowcy samochodów wraz z osobami towarzyszącymi będą mogli podróżować miejskim transportem za darmo. Ma to m.in. zachęcić rodziców, by wozili swoje pociechy do szkół komunikacją. Poza kosztami benzyny mogą dzięki temu rozwiązaniu zaoszczędzić co najmniej... 3,90 zł, czyli równowartość biletu normalnego (2,60 zł) i ulgowego (1,30 zł).
Kto sprzeciwiał się tym regulacjom? Prezydent miasta. Ocenił, że „przyjęta uchwała to najkosztowniejsza kampania wyborcza w Polsce”. Jak odpowiadają na to radni? Przekonują, że jeśli pieniędzy dla MZK zabraknie, to miasto spółkę wspomoże. Nie rozstrzygam, kto ma rację. Pytam tylko, skąd miasto weźmie na to pieniądze? Bo przecież nie z budżetu i pieniędzy mieszkańców, prawda?
Trzeba jednak podkreślić, że nie tylko władza lokalna boi się podwyżek jak ognia. Pod presją medialnej wrzawy i oskarżeń o zamach na portfele mieszkańców ugina się – od czasu do czasu – również administracja centralna. Przynajmniej na chwilę, bo szybko wraca do pionu.
Widać to na przykładzie opłat za wjazd do stref czystego transportu. To novum w polskim prawie, które wprowadzono przy okazji ustawy o elektromobilności. Na początku za przekroczenie granic strefy kierowcy (z wyjątkiem tych z aut elektrycznych i hybrydowych) mieli płacić do 30 zł dziennie. Ale tylko wtedy, gdyby zgodziła się na to rada miasta, która mogłaby też określić dużo niższe stawki.
To już przeszłość, bo na ostatniej prostej ministerstwo energii wycofało się z tego pomysłu. Jak przekonywało – „w duchu konsensusu społecznego”. Domyślam się, że medialna wrzawa, jakoby rozwiązanie to dyskryminowało 99 proc. kierowców, i spekulacje, że samorządy zaczną masowo łatać dziury w swoich budżetach, inkasując te opłaty, nie miały na to żadnego wpływu.
Teraz z kolei, przy okazji nowelizacji tej – obowiązującej niespełna dwa miesiące – ustawy rządzący chcą do pomysłu opłat za wjazd do centrów powrócić. Spuścili przy tym nieco z tonu: zamiast 30 zł proponują teraz maksymalnie 25 zł dziennie lub... 2,5 zł za godzinę. Niewątpliwie oszczędności tego rzędu skłonią wielu, by kupili warte kilkadziesiąt tysięcy auto elektryczne.
Na szczęście wcale nie zanosi się na to, by samorządy masowo uprzywilejowały tak hojnymi ulgami najbogatszych kierowców. – Wprowadzenie strefy będzie wymagało wielomiesięcznych konsultacji i dokładnego planowania, by uwzględnić interesy wielu grup – słyszę w co drugim magistracie, gdy o to pytam. Właściciele kilkunastoletnich diesli mogą więc spać spokojnie. Przynajmniej do czasu, aż nie zbudzi ich wielomilionowa kara za łamanie norm czystości powietrza, którą zasądzi nam TSUE. Ale to też będzie później. Po wyborach.