Zmiany w kodeksie wyborczym traktuję jako wyraz braku zaufania rządu do samorządowców. Dlaczego zatem mam traktować nowy mechanizm wyborczy jak coś mi bliskiego? - zastanawia się w wywiadzie dla DGP Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli.
Do wyborów samorządowych zostało około dziewięciu miesięcy. Jako jeden z pierwszych zadeklarował pan, że wystartuje w nich z własnego komitetu wyborczego. Czy pana zdaniem, z organizacyjnego punktu widzenia przeprowadzenie wyborów pójdzie sprawnie?
Obawiam się, że nie. Wytwarzając psychozę związaną z tym, że poprzednie wybory lokalne zostały sfałszowane, PiS zapędził się w ślepą uliczkę. Organizacja wyborów nie jest łatwym przedsięwzięciem. Do tej pory odpowiadali za to samorządowcy. Przy wyborach pracowały dotąd dziesiątki tysięcy osób, które dobrze się na tym znały. Teraz, choć do wyborów zostało niewiele czasu, nawet nie znamy nowych komisarzy wyborczych. Z kolei system informatyczny dopiero się robi i nie jest przetestowany. Jakby było mało, PKW jest w rozsypce, a my się musimy temu wszystkiemu biernie przyglądać.
Za organizację wyborów w dużej mierze odpowiadać ma tzw. korpus urzędników wyborczych. Czy będzie to dla was realna pomoc, czy raczej ciało obce w samorządzie?
A dlaczego ma być ciałem „nieobcym”? Jako samorządowcy czujemy się oskarżeni, że nasi urzędnicy byli zaangażowani w fałszowanie poprzednich wyborów. Obecne zmiany traktujemy jako wyraz braku zaufania rządu do samorządowców. Dlaczego zatem mam traktować nowy mechanizm wyborczy jak coś mi bliskiego? Wymieniamy się miejscami, bo teraz to rząd odpowiada za organizację wyborów. Niech pokaże, jak to się sprawnie robi. Nasza rola sprowadzi się może jedynie np. do zapewnienia jakiejś sali. Ale samorząd przestaje być głównym organizatorem.
W ciągu dwóch miesięcy powołanych ma być stu nowych komisarzy wyborczych. Część z nich będzie musiała zostać przeszkolona przez Narodowy Instytut Samorządu Terytorialnego z zakresu prawa wyborczego...
...przepraszam, a ile to wszystko będzie kosztowało? Kto za to zapłaci? To jest taka partyzantka, że naprawdę czarno widzę te wybory. Liczba niewiadomych jest ogromna, a wybory są przecież tak blisko. Niech rząd robi, co chce, żeby sprawnie przeprowadzić te wybory. Moją rolą będzie przypilnować, by nikt ich nie sfałszował.
Ale jak pan chce tego przypilnować?
Jako Komitet Wyborców wystawię maksymalną liczbę mężów zaufania, którzy będą patrzeć przedstawicielom partii politycznych, szczególnie wydelegowanym przez partię rządzącą, na ręce.
A kamery w lokalach wyborczych? PKW zastanawia się, czy zamiast jednego, centralnego przetargu nie zlecić tego zadania gminom i po prostu dać im pieniądze na zakup sprzętu.
To nie jest takie proste. Rodzi się mnóstwo pytań, np. jakie kamery należy kupić, kto je zamontuje, w którym miejscu, czy będą na nich plomby, kto i jak sczyta dane, kto i komu przekaże karty pamięci? Do wyborów pół roku, przed nami wakacje, a my nie znamy tak podstawowych szczegółów.
Ordynacja proporcjonalna będzie we wszystkich gminach powyżej 20 tys. mieszkańców, ograniczając tym samym zasięg JOW-ów. Co to zmienia w kontekście strategii wyborczej i możliwych rezultatów? Myśli pan, że samorządowcy zaczną zaciągać się do partii, by startować pod ich szyldem?
Tak może być. Do tej pory ludzie głosowali na człowieka, a teraz zagłosują na partię. My, jako komitet obywatelski, na tym stracimy. Nasze miasto nie jest specjalnie duże, na dziś nie mamy ani jednego radnego wywodzącego się z partii. Ale to się zmieni, bo PiS tylko z racji swojej siły partyjnej wprowadzi do naszej rady swoich ludzi. Samorządy zostaną upartyjnione, choć na jaką skalę, tego nie wiemy. Do tej pory samorządy skutecznie uciekały od takiego partyjniactwa. Dziś do tego niestety wracamy.
Ustawa przygotowana przez PiS to nie tylko zmiany w kodeksie wyborczym, ale i w modelu funkcjonowania gmin. Wprowadzana jest np. obywatelska inicjatywa uchwałodawcza czy prawo radnych do składania interpelacji i zapytań. Co pan sądzi o tych rozwiązaniach?
Wprowadzane rozwiązania już od dawna są stosowane przez samorządy. Obywatele mogą zgłaszać swoje inicjatywy, a we wszystkich miastach na prawach powiatu są już budżety obywatelskie. Rady również mają kompetencje, są komisje rewizyjne. Jeśli radni są aktywni, mogą się włączać w zarządzanie gminą. Nie wiem więc, czemu ma służyć przyznanie im większych kompetencji. Szkoda tylko, że nie idzie za tym większa odpowiedzialność. Z tego powodu jestem przeciwnikiem zwiększania kompetencji rad. Bo w dalszym ciągu pełna odpowiedzialność spoczywa na barkach wójta, burmistrza czy prezydenta miasta.
Na organy wykonawcze samorządów nakłada się nowy obowiązek w postaci przygotowywania i przedstawiania do dyskusji na forum rady czy sejmiku raportu o stanie danej jednostki samorządu. Czy to dobry pomysł?
To nic innego jak dublowanie sesji absolutoryjnych, na których co roku radni rozliczają szefa gminy z wykonania budżetu. Nie było żadnych ograniczeń co do tego, by wójt na radzie przedstawiał informacje o stanie budżetu. Dziś próbuje nam się to narzucić poprzez zewnętrzne sterowanie. To zaprzeczenie idei samorządu, w myśl której rządzimy się sami i ponosimy za to polityczną odpowiedzialność. U nas sesje rady trwają góra godzinę, półtorej, jest praca w komisjach, unika się awantur, na sesjach nie ma teatru politycznego. Nie mam doświadczenia z sytuacją, gdy większość rady jest przeciwko burmistrzowi czy prezydentowi. Przy nowych rozwiązaniach może to prowadzić do paraliżu w zarządzaniu gminą. Teraz takiej radzie, będącej w opozycji do wójta, przyznaje się jeszcze większe uprawnienia, utrudnia prace organu wykonawczego przy jednoczesnej odpowiedzialności tego drugiego. Radny jest częścią ciała kolegialnego, więc ta odpowiedzialność – przy całym szacunku do jego pracy – wydaje się bardziej rozmyta niż w przypadku prezydenta miasta, który jest wszystkim znany z imienia i nazwiska.
Pan mówi o odpowiedzialności, a może zwykłym mieszkańcom podoba się pomysł umożliwienia im prowadzenia dyskusji z władzą.
A kto obywatelowi do tej pory zabraniał przyjść na sesję czy zadać pytanie w drodze interpelacji? Jeśli rząd chce to teraz sformalizować, to tylko dołoży nam zbędnej pracy. Im większa biurokracja i sformalizowanie pracy samorządu, tym gorzej dla samorządu. To lokalna społeczność powinna wypracowywać najlepsze dla niej metody działania. Nie powinno się niczego narzucać, bo to jest zaprzeczeniem idei samorządności.