Lokalni włodarze z obawą patrzą na przygotowywany przez PiS nowy kodeks wyborczy. W czwartek przegłosuje go Sejm.
Zmiany w ordynacji wyborczej / Dziennik Gazeta Prawna





Większe uprawnienia radnych do kontroli samorządowych władz, zwiększony dostęp mieszkańców do informacji związanych z tworzeniem prawa miejscowego, a także większa transparentność wyborów. To tylko część rozwiązań, które znalazły się w projekcie ustawy o zmianie niektórych ustaw w celu zwiększenia udziału obywateli w procesie wybierania, funkcjonowania i kontrolowania niektórych organów publicznych (druk nr 2151). Dziś późnym wieczorem posłowie będą debatowali nad sprawozdaniem Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej dotyczącym poprawek zgłoszonych przez senatorów. Większość ma charakter legislacyjny, a najważniejsza dotyczy przywrócenia możliwości głosowania korespondencyjnego przez osoby niepełnosprawne. Komisja zawnioskowała za ich przyjęciem. Głosowanie ma się odbyć w czwartek, następnie marszałek przekaże ustawę do podpisu prezydenta.
– Nie spodziewam się weta, większość uwag zgłaszanych przez opozycję i inne podmioty została uwzględniona – mówi DGP Marcin Horała, poseł PiS i współautor ustawy.
Według niego zmiany wchodzą odpowiednio wcześnie, więc samorządy z pewnością uporają się z realizacją nowych regulacji dotyczących przebiegu lokalnych wyborów.
Głosy krytyki
DGP przeprowadził sondę wśród samorządowych włodarzy, którzy w dużym stopniu będą odpowiedzialni za realizację nowych przepisów. Większość z nich nie jest takimi optymistami jak autorzy zmian. Przyznają wprost, że są one kosztowne, a czasu na ich wprowadzenie jest mało.
– Związane z realizacją przepisów trudności to przede wszystkim krótki termin na przygotowanie wyborów, zgłaszanie kandydatów i ich weryfikację w rejestrze wyborców. Trzeba też dokonać weryfikacji kandydatów do składów obwodowych komisji wyborczych. Każdą z tych osób trzeba sprawdzić indywidualnie – wylicza Marta Stachowiak, rzecznik prasowy urzędu miasta w Bydgoszczy.
– Poza tym dużo czasu zajmują przygotowania ogólne, związane z aktualizacją uchwały radnych o podziale miasta na stałe obwody głosowania, analiza siedzib, wyposażenie lokali, zapewnienie środków finansowych na uzupełnienie wyposażenia związanych z kosztami monitoringu. Do tego dochodzą koszty indywidualnego powiadamiania mieszkańca o wyborach (to nowy obowiązek gmin, na który jednak nie otrzymały finansowania – red.) – podkreśla Marta Stachowiak.
Samorządy zwracają uwagę na jeszcze jeden problem. Wszystko wskazuje bowiem na to, że wybory samorządowe odbędą się 18 listopada. W tym samym terminie prezydent planuje referendum dotyczące kształtu nowej konstytucji. – Trzeba byłoby powołać odrębne składy obwodowych komisji wyborczych. Rodzi się pytanie, kto poniesie koszty tych wydatków – pyta Marta Stachowiak.
Marcin Zwiła, prezydent Jeleniej Góry, uważa, że zbyt niska dieta za tak odpowiedzialną pracę skutecznie zniechęca ewentualnych kandydatów do komisji. A to może skończyć się poważnymi trudnościami z powołaniem składów okręgowych komisji wyborczych w podwójnym wymiarze. Co do zasady każda ma liczyć po dziewięciu członków. Łącznie w jednym okręgu potrzebnych jest 18 osób (jedna komisja do wydawania głosów, druga do ich liczenia).
Poseł Horała uspokaja. – Wprowadziliśmy odpowiednią poprawkę, która zakłada, że skład komisji może wynieść co najmniej pięciu członków, jeśli okaże się, że nie można skompletować pełnego składu – wyjaśnia.
Elżbieta Anna Polak, marszałek województwa lubuskiego, twierdzi, że wprowadzenie dwóch obwodowych komisji wyborczych nie tylko podnosi koszty wyborów, ale również podważa wiarygodność ich członków. – Skoro nie można ufać tym, którzy zbierają głosy, to dlaczego należy ufać tym, którzy będą je liczyć – pyta.
I przy okazji zwraca uwagę na wprowadzenie zmian w zakresie uznawania głosu za ważny lub nie (chodzi o możliwość całkowitego zamalowania kratki przy kandydacie i postawienia znaczka X przy innym – do tej pory był to głos nieważny, teraz ma być liczony). Jej zdaniem dotychczasowe rozwiązania były jasne i konkretne. Przekonuje, że należało się skupić na doinformowaniu społeczeństwa na temat poprawnego głosowania. – Obecnie przyjęte rozwiązania stwarzają możliwość manipulacji na poziomie komisji ds. ustalenia wyników głosowania, która będzie decydowała o uznaniu głosu za ważny lub nieważny. Głosy nieważne w skali kraju to oczywiście poważny problem, ale zaproponowany sposób jego rozwiązania nie jest przekonujący – mówi Elżbieta Anna Polak.
Pięć lat lepsze, ale...
Choć samorządowcy nie są zwolennikami limitu dwukadencyjności, to jednak doceniają, że na ostatnim etapie wydłużono kadencje z czterech do pięciu lat. Ich zdaniem daje to więcej czasu na poznanie samorządu, stworzenie wizji jego rozwoju i co najważniejsze wdrażanie jej w życie. – Mimo wszystko mamy nadzieję, że w przyszłości po zmianie władzy dwukadencyjność zostanie zlikwidowana – mówi Marek Wójcik ze Związku Miast Polskich.
Krytykowana jest także konieczność zapewnienia kamer w lokalach wyborczych. Ma to zapobiec fałszerstwom, ale samorządowcy uważają, że to rozwiązanie jest dla nich tylko niepotrzebnym dodatkowym obowiązkiem. – Zaproponowane zmiany zakładają wyeliminowanie patologii, która nie miała miejsca – oburza się Elżbieta Anna Polak.
Przekonuje, że zaangażowani w proces wyborczy ludzie byli doświadczeni i dalecy od manipulacji wynikami. Jeżeli zauważalne były jakieś przypadki nadużyć, to trzeba pamiętać, że zawsze normą powinien być ogół, a nie margines.