Miasta nie radzą sobie z zalewem krzykliwych billboardów, a porządki na lokalnym podwórku idą za wolno. Winne jest nie tylko kulawe prawo.
Taką diagnozę stawia Najwyższa Izba Kontroli. I wylicza, że więcej niż połowa reklam, które codziennie mijają mieszkańcy siedmiu skontrolowanych samorządów, wisi bezprawnie lub niezgodnie z lokalnymi przepisami.
Co gorsza, w niektórych niechlubnych przypadkach ze świecą szukać reklam umieszczonych w publicznej przestrzeni legalnie. Taka marketingowa samowola daje się we znaki przede wszystkim w Zakopanem, gdzie – jak wynika z ustaleń NIK – 112 reklam (ponad 97 proc. wszystkich poddanych oględzinom kontrolerów) umieszczono w pasie drogowym bez zezwolenia lub z jego naruszeniem. Niewiele lepiej było we Wrocławiu i Radomiu.
W ocenie NIK, chociaż przestrzeni publicznej nie da się uporządkować z dnia na dzień, to jednak dużo w tej materii zależy od samych włodarzy. A ci, jak się okazuje, niespecjalnie rwą się do porządków.
Białe plamy na mapach
Gdzie NIK widzi najdotkliwsze zaniedbania? Izba wytyka m.in., że przygotowane przez samorządy plany zagospodarowania przestrzennego są wybiórcze i nie obejmują całych połaci miejskich terenów. Innymi słowy, w obrębie miast jest zbyt wiele miejsc, gdzie szczegółowe przepisy dotyczące chociażby lokowania reklam w ogóle nie obowiązują.
Przykładowo w Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku stosownymi regulacjami objęto mniej więcej połowę powierzchni miasta (kolejno było to: 49, 57 i 64 proc.). Z kolei w Radomiu i Sieradzu liczby te były prawie trzykrotnie niższe i wynosiły: 13–16 proc.
Nieopłacalne kary
NIK nie ma jednak wątpliwości, że samo uchwalenie planów zagospodarowania to jeszcze za mało. I to nawet jeśli radni szczegółowo określili w nich zasady i warunki sytuowania tablic i urządzeń reklamowych. Takie zapisy znalazły się bowiem w większości planów, które kontrolerzy wzięli pod lupę.
Szkopuł w tym, że zbyt często regulacje te nie były w ogóle uwzględniane i stosowane. – Zarządcy dróg praktycznie nie wydawali decyzji o przywróceniu pasa drogowego do stanu poprzedniego, choć taką możliwość zapewnia im art. 36 ustawy o drogach publicznych (Dz.U. z 2017 r., poz. 2222) – przekonuje NIK.
Podkreśla też, że zbyt mało samorządów zdecydowało się ukarać przedsiębiorców, którzy zaśmiecają miejską przestrzeń reklamami swoich biznesów. Jak się okazuje, miasta dużo częściej wolały rozprawić się z reklamami na własną rękę. Zamiast wymierzyć przewidziane prawem kary usuwały nielegalne reklamy na własny koszt, tłumacząc, że postępowanie administracyjne jest zbyt czasochłonne i rzadko przynosi pożądane skutki.
Z raportu NIK wynika, że we Wrocławiu w latach 2015–2016 miasto zdjęło na własny koszt prawie 6 tys. reklam. W tym samym czasie wydało jedynie pięć decyzji o nałożeniu kary administracyjnej. W ocenie NIK to zdecydowanie za mało. Trudno też mówić, by była to słuszna i efektywna droga.
Banery na zabytkach
NIK nie pozostawia też suchej nitki na nadzorze konserwatorskim w miastach. Konkluduje, że ich nadzór nad umieszczaniem tablic reklamowych na zabytkach wpisanych do rejestru zawodził.
– Wojewódzcy albo miejscy konserwatorzy zabytków nie korzystali z uprawnień i narzędzi przewidzianych w ustawie o zabytkach. Ponadto wydawane przez nich pozwolenia nie uwzględniały postanowień prawa miejscowego, tj. uchwały o utworzeniu parku kulturowego oraz miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego – wyjaśnia NIK.
I podaje, że w wyniku przeprowadzonych oględzin, którym poddano łącznie 166 zabytków, stwierdzono, że na jednym zabytku znajdowały się średnio dwie nielegalne reklamy.
Opieszałość gmin...
NIK przekonuje, że panaceum na wiele samorządowych bolączek z nachalnymi reklamami mogłoby być zastosowanie narzędzi, które wprowadziła tzw. ustawa krajobrazowa.
Chodzi o obowiązującą od 11 września 2015 r. ustawę o zmianie niektórych ustaw w związku ze wzmocnieniem narzędzi ochrony krajobrazu (Dz.U. z 2015 r. poz. 774 ze zm.). Pozwala ona gminom określić w formie uchwał prawa miejscowego m.in., jakie mają mieć gabaryty i z jakich materiałów mogą być wykonane np. tablice reklamowe, szyldy i banery, a także gdzie wolno je umieszczać.
Problem w tym, że – na co zwróciła uwagę NIK – do czasu zakończenia kontroli żaden z badanych samorządów nie przegłosował stosownej uchwały reklamowej. A minęły już dwa lata, od kiedy mają taką możliwość.
To akurat nie dziwi ani ekspertów, ani samorządowców. – Po ponad dwóch latach obowiązywania ustawy krajobrazowej widać, że wprowadzone regulacje zupełnie nie sprawdzają się od strony formalnoprawnej – mówi dr Maciej Nowak, radca prawny. I przypomina, że organy nadzoru oraz sądy często kwestionują podejmowane uchwały.
Wtóruje mu Dariusz Słodkowski z Gdańskiego Zarządu Dróg i Zieleni. – Już sama ustawa zawiera wiele zniechęcających zapisów, tj. brak możliwości regulowania materiałów, z jakich mogą być wykonane szyldy, czy ograniczenia liczby reklam na nieruchomości. Nie daje też skutecznych narzędzi do przeciwdziałania autoreklamom, np. oklejonym wrakom samochodów – wymienia.
...czy ważenie interesów?
Samorządowcy podkreślają przy tym, że nad stosownymi uchwałami krajobrazowymi pracują. W większości przypadków prace utknęły jednak na etapie konsultacji z mieszkańcami.
– Uchwały muszą być opracowywane w określonym przez ustawę trybie, aby zminimalizować ryzyko zarzutów, że wprowadzane ograniczenia są arbitralne – wskazuje Grzegorz Kubalski ze Związku Powiatów Polskich.
Również Agnieszka Błachowska z departamentu komunikacji społecznej UM w Białymstoku podkreśla, że uchwałę opracowuje się dla obszaru całej gminy, a zatem nie należy się dziwić, iż opracowanie takiego projektu będzie długotrwałe i skomplikowane.
Nielegalne reklamy przy drogach / Dziennik Gazeta Prawna