PiS wycofał się z części zmian w nowelizacji kodeksu wyborczego. Zostaje zasada dwukadencyjności, ale jedna tura potrwa pięć lat, nie cztery.
Projekt ustawy autorstwa posłów partii rządzącej na ostatniej prostej diametralnie się zmienił. Do tej pory PiS nie słuchał niczyich uwag – zarówno opozycji, ekspertów, jak i Państwowej Komisji Wyborczej.
– Z 18 uwag Państwowej Komisji Wyborczej (PKW) uwzględniliśmy 14, do tego mnóstwo poprawek opozycji i strony społecznej – stwierdził wczoraj poseł PiS Marcin Horała.
Dwukadencyjność będzie, ale później. Potwierdziły się nasze wcześniejsze informacje, że PiS – wprowadzając zasadę, że wójt, burmistrz lub prezydent miasta nie będzie mógł rządzić dłużej niż dwie kadencje – jednocześnie wydłuży czas jednej kadencji z 4 do 5 lat. To oznacza, że ograniczenie zacznie obowiązywać dopiero w 2028 r. Wtedy będzie można starać się o podobne stanowisko, ale w innej gminie. Wcześniej zrezygnowano z dwukadencyjności z mocą wsteczną, która skutkowałaby eliminacją 2/3 włodarzy już w przyszłorocznych wyborach. Samorządowcy nadal są jednak krytyczni. Argumentują, że dojdzie do ograniczenia czynnego i biernego prawa wyborczego, które gwarantuje konstytucja.
Pozostawienie JOW w gminach. Oznacza to de facto odejście od sztandarowego postulatu PiS, który przez ostatnie tygodnie ostro krytykował jednomandatowe okręgi wyborcze jako system zaburzający odzwierciedlenie preferencji wyborczych mieszkańców (obowiązuje zasada „najlepszy bierze wszystko”, a duża część głosów jest zmarnowana). Obecna propozycja zakłada utrzymanie JOW-ów w gminach do 20 tys. mieszkańców, a w większych jednostkach – wybory proporcjonalne. Jest to więc w dużej mierze powrót do zasad sprzed 2014 r. Wielkość okręgów również nie ulegnie zmianie. PiS chciał okręgów od trzech- do siedmiomandatowych na wszystkich szczeblach samorządu. Na to pojawiły się głosy, że zmniejszanie liczby mandatów w okręgu automatycznie zmniejsza szanse kandydatów wystawianych przez lokalne komitety oraz małe i średnie partie.
Mniej komisarzy wyborczych. Plan zakładał, że w miejsce obecnych 51 komisarzy pojawi się ok. 380 powiatowych i 16 wojewódzkich. Teraz PiS chce ograniczyć ich liczbę do 100, a polem działania dla każdego z nich będzie okręg do Senatu. To potencjalnie zwiększa szanse na uniknięcie chaosu organizacyjnego, przed którym przestrzegała PKW. Przynajmniej na razie zmniejszy się rola komisarzy. PiS argumentował wcześniej, że to nieracjonalne, by osoby żywotnie zainteresowane wynikiem wyborów (radni) wyznaczały okręgi – stąd pomysł, by robili to komisarze. Ale przynajmniej przed najbliższymi wyborami zmiany kompetencji nie będzie. Pomysł może jednak wrócić. I ta perspektywa martwi ekspertów. – Komisarze wyborczy, nie będąc ani terenowymi organami administracji rządowej, ani samorządu terytorialnego, nie mogą stanowić aktu prawa miejscowego, jakim jest wyznaczanie okręgów – wskazuje mec. Maciej Kiełbus z kancelarii dr Krystian Ziemski & Partners.
Rady bez spadochroniarzy. PiS chciał, by do samorządowych rad mogły startować osoby z całego województwa (dziś kandydować można jedynie do organów jednostek, na terenie których się stale zamieszkuje). Eksperci wskazywali, że groziło to inwazją „politycznych spadochroniarzy” z całego regionu. W skrajnym przypadku gmina rada składałaby się w całości z osób niezwiązanych z daną jednostką. Teraz poprawka zakłada, że tylko mieszkaniec gminy będzie mógł kandydować do rady gminy, a tylko mieszkaniec powiatu do rady powiatu.
Nadal dwie komisje. PiS w swoim projekcie cały czas forsuje powołanie do życia dwóch komisji wyborczych pracujących w jednym lokalu. Jedna ma się zajmować wydawaniem kart, a druga ich liczeniem po zamknięciu głosowania.
Łukasz Schreiber, poseł PiS i współautor rozwiązań, uważa, że członkowie drugiej komisji, którzy przyjdą liczyć głosy, będą wypoczęci i nie będzie obaw, że dojdzie do pomyłek.
Opozycja od początku była temu rozwiązaniu przeciwna. A samorządowcy już wcześniej alarmowali, że trudno będzie znaleźć wystarczającą liczbę osób do obsadzenia dwóch komisji. Wskazywali, że już przy poprzednich wyborach był z tym problem. Wtedy komisje liczyły po pięć, siedem lub dziewięć osób. Zgodnie z propozycją PiS teraz każda komisja ma liczyć dziewięciu członków. Wprowadzono jednak pewną modyfikację. – Chcemy, aby tam, gdzie nie będzie można skompletować pełnego składu komisji, można było ją powołać przy minimalnej liczbie członków wynoszącej pięć osób. Łącznie wtedy takie dwie komisje będą mogły funkcjonować przy obsadzie 10 osób – mówi Marcin Horała z PiS.