Mimo że znane drużyny nierzadko drenują gminne budżety, te dalej w nie inwestują. Kosztem klubów amatorskich, gdzie na przyszłą sławę młodzież dopiero pracuje.
Tymczasem – jak wskazują najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego – Polacy coraz chętniej, zamiast kibicować przed telewizorem, wolą sami aktywnie brać udział w sportowych potyczkach.
W porównaniu z ubiegłym rokiem o ponad 6 proc. wzrosła bowiem liczba wszystkich klubów sportowych w kraju. Jest ich już prawie 15 tys. – podaje GUS w opracowaniu „Kultura fizyczna w Polsce w 2016 r.” z 24 lipca 2017 r. A najwięcej z nich, bo aż 40 proc., to kluby uczniowskie.
Różne oblicza wsparcia
W poniedziałek, 31 lipca, Ministerstwo Sportu i Turystyki ogłosiło dodatkowy nabór wniosków na wspieranie organizacji imprez sportowych dla dzieci i młodzieży, a także upowszechnianie sportu wśród najmłodszych.
Na taką właśnie promocję aktywności fizycznej w ramach programu Sport Wszystkich Dzieci resort przeznaczy aż 5 mln zł z łącznej puli 45 mln zł, które znajdują się w tegorocznym budżecie Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej.
Tego samego dnia również Poznań przekazał pieniądze na upowszechnianie kultury fizycznej. Tylko że w nieco inny sposób, bo miasto podpisało umowy na dofinansowanie czterech lokalnych klubów, które biorą udział w rozgrywkach ligowych. Otrzymają one łącznie ponad 4 mln zł dofinansowania.
Niewiele mniej wyda w tym roku Gdynia. Jej sztandarowy klub, czyli Arka, zainkasuje 3,5 mln zł za promocję miasta w II półroczu 2017 r. To już trzeci raz, kiedy żółto-niebiescy z pomorskiej drużyny otrzymają tak duże wsparcie.
Jednocześnie, za bardzo podobne pieniądze jak te, które zasilą piłkarzy Gdyni, włodarze Stalowej Woli zdecydowali się 27 lipca zmodernizować i rozbudować dwie sale gimnastyczne w lokalnych szkołach. Zadanie to pochłonie ok. 3 mln zł z gminnego budżetu.
Kosztowne inwestycje...
Przykłady te pokazują, że równowaga między wspieraniem sportu wyczynowego i amatorskiego bywa w samorządach zachwiana. Zwłaszcza w tych, które mogą poszczycić się lokalnymi drużynami z pierwszej ligi i ekstraklasy.
Jak się okazuje, wiele z nich dopłaca ogromne kwoty, by tylko utrzymać swoje kluby na powierzchni. Te z kolei bez dotacyjnego zastrzyku z gminy niechybnie zatonęłyby w długach.
Miasta mają przy tym różne sposoby, by wspierać swoje drużyny. Niektóre udostępniają po „promocyjnej” cenie obiekty sportowe, czego przykładem może być Szczecin, który na mocy umowy promocyjnej jest partnerem strategicznym miejscowej Pogoni.
Jakie korzyści z tego partnerstwa czerpie klub? Płaci symboliczny tysiąc złotych netto i pokrywa koszty eksploatacji należącego do Szczecina stadionu miejskiego.
Jak tłumaczą takie działania włodarze? Przekonują, że często liczą się ze stratami, ale dofinansowują kluby, bo chcą zapewnić im płynność finansową na czas szukania strategicznych inwestorów.
...a drużyna i tak przegrywa
Co gorsza, okazuje się, że sowite wsparcie gmin nie gwarantuje sukcesu i niekoniecznie przekłada się na wyniki w sportowych starciach.
Przykładem może być Chorzowski Ruch, który – pomimo udzielonej mu przed rokiem pożyczki w wysokości 18 mln zł na spłatę zadłużenia – spadł z ekstraklasy. Hojne wsparcie nie pomogło również Górnikowi Zabrze, który w ubiegłym roku spadł do pierwszej ligi.
Gmina na spalonym
Takie przypadki to dla gmin niedobre wiadomości nie tylko z powodu utraconych szans na udowodnienie piłkarskiego kunsztu swojej lokalnej drużyny, ale również ryzyka dalszych strat finansowych. Zwłaszcza w przypadku, gdy są one akcjonariuszami klubów sportowych.
Dzieje się tak chociażby w przypadku już wymienionego Chorzowa, który ma 22 proc. akcji Ruchu. Ponad trzykrotnie więcej udziałów w lokalnej drużynie mają też Gliwice (57 proc. udziałów w piłkarskiej spółce Piast).
Kluby sportowe / Dziennik Gazeta Prawna
Rzecz w tym, że w sytuacji, gdy są to akcje zadłużonej spółki, która nie posiada dóbr trwałych (bo stadiony należą zazwyczaj do miasta), większa liczba akcji oznacza de facto jeszcze głębsze wplątanie gminy w spirale długu.
Na zjawisko to zwróciła uwagę też Najwyższa Izba Kontroli, która niecałe 4 lata temu ustaliła, że odnotowywanie strat przez kluby spółki częściej jest regułą niż wyjątkiem. A to pociąga za sobą konieczność ich dofinansowania przez miasta posiadające akcje tych klubów.
Okazuje się, że to nie odstrasza kolejnych gmin od podejmowania takich działań. Widać to na przykładzie Nowego Sącza. Tamtejsza drużyna Sandecja Nowy Sącz awansowała i zagra w nowym sezonie w ekstraklasie. A miasto już jest stuprocentowym właścicielem akcji tej drużyny, która została szybko przekształcona w spółkę akcyjną o kapitale zakładowym w wysokości 1,1 mln zł.
Żółta kartka od Krakowa
Niektóre gminy podchodzą jednak do swoich lokalnych klubów na stricte biznesowych zasadach. Przykładem może być Kraków, który nie zawahał się nawet pozwać piłkarzy z Wisły za nieregulowanie zaległości. A były one – i wciąż są, bo klub spłaca je w ratach – niemałe. Jeszcze niedawno wynosiły prawie 5 mln zł z tytułu dzierżawy i najmu stadionu.
Twarde stanowisko zdaje się popłacać, bo to ostatnie zobowiązanie piłkarze już uregulowali. W zeszłym tygodniu władze klubu zwróciły miastu 1,5 mln zł za wynajęcie stadionu w pierwszym półroczu 2017 r.