- Jedynym zyskiem naszej gminy z odnawialnych źródeł energii jest podatek od nieruchomości. Zarówno turbiny, jak i biogazownia są bowiem w prywatnych rękach - uważa Rafał Ryszczuk burmistrz Kisielic.
Rafał Ryszczuk burmistrz Kisielic / Dziennik Gazeta Prawna
Pańska gmina wiedzie prym w zakresie OZE. Zostaliście nawet w 2014 roku, w konkursie Komisji Europejskiej, pierwszą w pełni samowystarczalną pod względem energetycznym gminą w Polsce. Jak to jest z tą waszą wystarczalnością? Bo przecież to nie gmina wytwarza tę energię.
Gmina zebrała laury nie za mojej kadencji, ale poprzedniego burmistrza. Chwilę później, po wygranych wyborach, objąłem tę funkcję. Sam nie tyle jestem przeciwnikiem energii wiatrowej, co nieco sceptycznie do niej nastawiony. Uważam za uproszczenie albo wręcz nieprawdziwe twierdzenie, że gmina jest samowystarczalna energetycznie. My de facto prądu nie produkujemy dla siebie, ale otrzymujemy go z sieci energetycznej, bo firmy wiatrowe z naszego terenu ten prąd tam wysyłają. My go odkupujemy od przedsiębiorstwa. Dla gminy Kisielice kilowat kosztuje sześćdziesiąt kilka groszy, podobnie jak dla innych samorządów. W takich realiach gospodarczych tylko firma ma zysk. Jeśli zaś chodzi o nagrodę, to trafiła do nas trochę przez założenia teoretyczne. Wszystkie turbiny, które są w prywatnych rękach (należą do spółek Skarbu Państwa), mogą wyprodukować tyle prądu, by teoretycznie zaspokoić zapotrzebowanie całej gminy. W praktyce natomiast może wyglądać to nawet tak, że tę energię otrzymujemy z węgla...
To co wam w takim razie daje takie rozwiązanie? Macie w ogóle jakieś korzyści z wiatraków poza ekologicznymi?
Jedynym zyskiem gminy Kisielice jest podatek od nieruchomości. Na początku, jeszcze przed 2005 rokiem, spodziewaliśmy się go od całej budowli, czyli turbiny i części budowlanych, ale okazało się, że będzie to tylko 1/5 od samej budowlanki. Przez dłuższy czas otrzymywaliśmy mniej. Ale nie tylko my, bo także rolnicy, na których terenach również stoją wiatraki. Obecnie to około 1 mln zł łącznie dla nich, a dla nas 2 mln 600 tys. zł. Należy zauważyć, że tzw. ustawa antywiatrakowa pozwala nam od roku 2017 naliczyć podatek od całości budowli, co też potwierdza nasza kancelaria prawna. To prawie 200 proc. więcej niż do niedawna. Jesteśmy w bardzo dobrej sytuacji. Mamy bardzo dużo turbin – aż 56. Nie byłoby już teraz nawet za bardzo miejsca, by postawić nowe. Możemy bazować na tym, co mamy już od lat.
Słynna jest też wasza biogazownia – tę inicjatywę wysoko oceniają również eksperci. To zasługa gminy?
Mamy po prostu bardzo dobre warunki klimatyczne, a poprzednie władze gminy nie przeszkadzały biznesmenom inwestującym w OZE, załatwiały co trzeba. Chciałbym podkreślić, że zarówno wiatraki, jak i biogazownia to także nie inicjatywa Kisielic, wszystko jest w rękach prywatnych za pieniądze z dotacji. My od biogazowni odkupujemy ciepło do naszej ciepłowni miejskiej, ale jej działanie jest poza samorządem. Poza podatkiem nie mamy z niej korzyści materialnej. Ciepło stamtąd też nie jest takie tanie. Na początku, zaraz po przyłączeniu do infrastruktury, ludzie szybko rezygnowali – a to problemy z nieprawidłowo skalibrowanymi urządzeniami, a to mieszkańcy nie wiedzieli, jak używać swoich domowych odbiorników ciepła. Pomysł może był dobry i wygodny, ale na tę biogazownię nie było nas po prostu stać, a i sam zarząd przedsięwzięciem był nieekonomicznie przemyślany. Wychodziło drogo. Słoma do biomasy nie była tania, a poza tym była kupowana aż we Fromborku – ponad 100 km stąd.
Dopiero jak wziąłem sprawę w swoje ręce, to najpierw wyregulowaliśmy urządzenia i nauczyliśmy pewnych podstaw obsługi mieszkańców. A potem namawialiśmy ich, żeby się z powrotem przyłączyli. Na pewno pomogła też zmiana źródła biomasy. Kupiliśmy kombajn i sami zaczęliśmy ją zbierać z okolicznych pól. Ceny ciepła w końcu mogły spaść do akceptowalnego poziomu, czyli 10 proc. Niżej nie można zejść, bo mamy też swoje koszty. Udało się już prawie wszystkich przyłączyć i ustabilizować sytuację w gminie.
Czy po tych doświadczeniach może pan powiedzieć, że działania Kisielic są przykładem dla innych samorządów w zakresie zarządzania OZE?
Jeżeli można w ogóle mówić o energii odnawialnej w Polsce, to raczkowała ona właśnie w Kisielicach. To dzięki dużej liczbie inwestycji mamy zysk z podatku od nieruchomości, a te pieniądze się podwoją dzięki zmianom w przepisach. Może spadnie subwencja, ale to źródło dochodu o wiele rozsądniejsze i stałe dla samorządu.
A jak z miejscami pracy?
Samo OZE nie dało miejsc pracy. Może na początku, przy budowie farm wiatrowych, ale tylko po kilka osób. Dlatego trzeba stawiać na rozwój w innych kierunkach. Mocno przykładamy się do tego, żeby przyciągnąć większy biznes z okolicznych regionów także do nas. Bo ludzie wyjeżdżają do pracy, np. do oddalonego o 40 km Kwidzyna. Mamy już dwóch dużych inwestorów związanych z produkcją dla Ikei. Dostali pozwolenia na budowę i wiosną – latem będą realizować swoje założenia. Poza tym będzie wielka ferma indyków z inicjatywy sporego i znanego na rynku inwestora. To da o wiele więcej możliwości i miejsc pracy. Chcemy zapewnić sobie dwutorowość dochodów – i z OZE (z którego firmy mogą przecież zrezygnować ze względu na podatek), i z przemysłu. Poza tym staramy się o kolejnych inwestorów. W tym celu załatwiamy już formalności dotyczące utworzenia specjalnej strefy ekonomicznej, właśnie tu u nas. To, jak wiadomo, wiąże się z preferencyjnymi warunkami dla firm. Mamy też dobrze uzbrojone tereny w media i sieć dróg.
Jakieś wskazówki dla włodarzy? Może dzięki nim znajdą własny przepis na sukces.
Niedawno objąłem funkcję burmistrza i nie mam aż takiego doświadczenia w zarządzaniu jak włodarze z kilkunastoletnim stażem. Ale nauczyłem się, patrząc na poprzednie rządy, że nie można siedzieć za biurkiem na niedostępnym Olimpie i odcinać się od problemów społeczności i przedsiębiorców. Nie można uprawiać spychologii, należy załatwiać sprawy od ręki, bo to też jest możliwe. Biznes lubi ruch, pieniądz lubi działanie. A to dla wszystkich korzyść. Każdego trzeba wysłuchać i starać się pomóc, czy to starszej pani, której cieknie dach, czy też firmie. Ważne są też inwestycje dla ludzi – inwestowaliśmy już w szkolnictwo, teraz czas na drogi. Wkrótce podzielimy się z samorządami innowacyjnymi i niedrogimi sposobami na polepszenie nawierzchni.
Kisielice wygrały nawet ze Sztokholmem
Konkurs Komisji Europejskiej ManagEnergy Award 2014 obejmował działania mające na celu zróżnicowanie źródeł dostaw energii w oparciu o odnawialne zasoby, poprawę efektywności energetycznej i racjonalnego gospodarowania energią oraz gospodarkę niskoemisyjną. Kisielnice, które leżą na terenie woj. warmińsko-mazurskiego, zwyciężyły wówczas w ramach inicjatywy„ Sustainable Energy Europe & ManagEnergy Awards”. Komisja Europejska nominowała po pięć projektów dla każdej z 6 kategorii, wyłaniając 30 najlepszych z 342 z całej Europy. Oprócz Kisielic, w gronie nominowanych znalazły się projekty z Wielkiej Brytanii, Włoch, Hiszpanii oraz Szwecji. Kisielice były jedynym projektem z Polski. Okazały się lepsze m.in. od Sztokholmu, Sardynii i Andaluzyjskiej Agencji Energetycznej. Na terenie gminy są farmy wiatrowe, biogazownia i panele słoneczne, a ulice oświetlają wydajniejsze lampy sodowe.