Susza przyszła w tym roku szybko. Odszkodowania już nie. Trwa spór o to, na jakiej podstawie udzielać wsparcia poszkodowanym. Wójtowie umywają ręce, a rolnicy czekają.

Fala wysokich temperatur, połączona z brakiem opadów, wywołała ogromne spustoszenie w uprawach i ostatnie, intensywne deszcze nie zmieniły specjalnie tego stanu rzeczy. Z ostatnich danych podanych przez Ministerstwo Rolnictwa wynika, że w uprawach zbóż jarych susza dotknęła aż 92 proc. gmin (2287), na powierzchni ok. 65 proc. gruntów ornych. W przypadku zbóż ozimych problem dotyczy prawie 90 proc. gmin i połowy gruntów. Szkody odnotowano też na ponad 50 proc. gruntów, na których rosną krzewy owocowe czy truskawki. Sytuacja jest na tyle poważna, że rząd rozważa wypłacenie specjalnych dotacji dla poszkodowanych rolników i sadowników. W grę wchodzi nawet kilkaset milionów złotych. – W ciągu najbliższych kilkunastu dni przedstawię nowe, atrakcyjne i ważne propozycje dla rolników i mieszkańców terenów wiejskich – zapewnił kilka dni temu nowy minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski.

Problem w tym, że na razie minister nie jest w stanie uruchomić wypłat na szeroką skalę. Wszystko dlatego, że straty wpierw trzeba oszacować. Powinny to zrobić specjalne komisje. – Na razie tylko w ok. 200 gminach pracują komisje szacujące straty spowodowane suszą, ale oczekuję, że do końca tygodnia zostaną powołane w każdej gminie – mówi Małgorzata Książyk z Ministerstwa Rolnictwa. Procedura zakłada, że komisję powołuje wojewoda, po złożeniu wniosku przez samorząd. – Samorządy mają obowiązek jak najpilniejszego wychodzenia z taką inicjatywą, a jeśli tego nie robią, to rolnicy sami powinni ubiegać się o podjęcie takich działań – przekonuje nasza rozmówczyni.

Oczekiwania ministerstwa mogą się jednak okazać zbyt optymistyczne. – Nowy minister atakuje nas za niezwracanie się do wojewodów z wnioskami o powołanie tych komisji, ale nikt nie pomyślał, kto zapłaci za ich pracę. Myśmy nieraz powoływali komisje, ludzie się napracowali i nic potem z tego nie wynikło, bo sprawę pozostawiono bez dalszego biegu. Sami wojewodowie nie chcą tego robić, boją się, że przy zmasowanych wnioskach musieliby ogłosić stan klęski żywiołowej. A za tym idzie już konkretna odpowiedzialność państwa, zwłaszcza finansowa – mówi Leszek Świętalski ze Związku Gmin Wiejskich RP. Zwraca też uwagę, że w gminach brakuje fachowców od rolnictwa, zwłaszcza odkąd niecałe dwa lata temu wojewodowie przejęli od marszałków województw ośrodki doradztwa rolniczego. – To oni teraz dysponują sztabem fachowców, których należałoby wysłać w teren – przekonuje.

Z podobnym problemem samorządowcy spotkali się przy okazji szacowania szkód łowieckich. – Początkowo miały to robić zespoły pod kierownictwem sołtysów. A przecież ci ludzie nie mają wiedzy na ten temat. Dopiero po naszych naciskach rząd stwierdził, że będą się tym zajmować ośrodki doradztwa rolniczego – mówi Świętalski.

Sytuacja, przynajmniej w tej chwili, wydaje się patowa. Szkody są ogromne, ale trudno nawet oszacować ich skalę. A w związku z tym – dobrać odpowiednie narzędzia pomocowe dla rolników. Minister rolnictwa nie ma nawet jak wystąpić z wnioskiem do Ministerstwa Finansów (MF) o zabezpieczenie konkretnej kwoty w budżecie z przeznaczeniem na dotacje. – MF czeka na wyliczenia wielkości strat – potwierdza resort finansów. „Generalnie w budżecie są zabezpieczone środki na sytuacje nieprzewidziane, takie jak klęski żywiołowe. Jeśli pojawi się taka potrzeba, rząd będzie reagować w sposób zgodny z mechanizmami budżetowymi” – zapewnia nas MF.

Szef resortu rolnictwa – najwyraźniej bezsilny wobec oporu samorządów – zaapelował już bezpośrednio do rolników, by to oni wymusili na lokalnych władzach powołanie komisji. – To straty, które powstały w waszych gospodarstwach, i macie prawo domagać się ich wyceny. Nie powinny w tym procesie przeszkadzać układy i niuanse polityczne – apelował minister Ardanowski.

Leszek Świętalski uważa, że skoro resort rolnictwa podaje dość dokładne dane o skali zniszczeń, to znaczy, że nie ma sensu powoływać jeszcze kilku tysięcy komisji, które zrobiłyby właściwie to samo. – Domagamy się, by wojewoda miał odpowiednie instrumenty, by w takiej sytuacji automatycznie, w oparciu o dane i szacunki instytutów naukowych, podjąć działania i tylko w wypadkach ekstremalnych korzystać z pracy specjalnych zespołów – apeluje nasz rozmówca.