Polskie orzecznictwo, w przeciwieństwie do unijnego, uznaje, że już sam odnośnik do utworu może naruszać prawa autorskie.
Przeglądanie tak, ściąganie już nie / Dziennik Gazeta Prawna
W lutym tego roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wydał precedensowy wyrok, zgodnie z którym samo zamieszczenie linku do pliku nie wymaga zgody właściciela praw autorskich (C 466/12).
– Trybunał przyjął, że w przypadku odsyłania do utworów w internecie nie dochodzi do ich publicznego udostępnienia, ponieważ nie ma wówczas nowej publiczności. Podmiot wyrażający zgodę na udostępnienie utworu w sieci powinien mieć bowiem świadomość, że wszyscy internauci mogą mieć do niego dostęp, bądź bezpośrednio wchodząc na stronę, na której zamieszczony jest utwór, bądź pośrednio – poprzez link do niej – wyjaśnia Xawery Konarski, adwokat w kancelarii Traple Konarski Podrecki i Wspólnicy.
Konsekwencje tego orzeczenia są jednak jeszcze dalej idące. Wynika z niego bowiem, że sam link nie może naruszać praw autorskich, nawet gdy prowadzi do pirackich treści. Użytkownik Facebooka, umieszczając na profilu odnośnik do filmu na YouTubie, nie musi się więc zastanawiać, czy trafił on legalnie do sieci.
Okazuje się, że polscy sędziowie inaczej interpretują przepisy. W wydanym niedawno wyroku Sąd Apelacyjny w Warszawie wprost odniósł się do orzeczenia luksemburskiego trybunału i uznał, że nie może podzielić zawartych w nim poglądów.
„Rozumowanie trybunału prowadzi bowiem do wniosku, że w przypadku wydania książki inny wydawca, drukując i wydając za pośrednictwem tych samych kanałów dystrybucji taką samą książkę na takich samych warunkach, nie narusza monopolu autorskiego” – napisano w uzasadnieniu wyroku (sygn. akt I ACa 1663/13).
„Sąd skłania się ku poglądowi, że dla uznania, iż doszło do eksploatacji na polu udostępniania, wystarczy zamieszczenie linku, który powoduje odtworzenie utworu. Mamy bowiem do czynienia zarówno z aktem woli, ale także z transmisją” – kontynuuje wywód.
Kluczowe dla polskiego sądu jest to, że dzięki linkowi do utworu docierają nowe osoby.
– W pełni podzielam stanowisko, że umieszczenie linku oznacza poszerzenie grona odbiorców, a więc nową publiczność. Oczywiste dla mnie jest, że jeśli plik znajduje się na włoskiej stronie internetowej, a ktoś umieszcza link na polskiej, to mamy do czynienia z zupełnie inną grupą adresatów – komentuje Zbigniew Krüger, adwokat z kancelarii Krüger & Partnerzy Adwokaci, która reprezentowała powoda w opisywanej sprawie.
– Nie należy jednak wyolbrzymiać problemu. Nie sądzę, by ktoś ścigał użytkowników zamieszczających link w portalu społecznościowym. Są inne sposoby walki z piractwem – zaznacza.
Idąc jednak tropem rozumowania warszawskiego sądu, internauta przed umieszczeniem linku do jakichkolwiek treści podlegających ochronie prawnoautorskiej powinien sprawdzić, czy plik trafił do sieci za zgodą uprawnionego i czy ten godzi się na jego dalsze udostępnianie.
– Sąd swoją interpretacją przepisów i zasad dopuszczalnego linkowania wziął bardziej stronę ochrony interesów twórców. Przede wszystkim stwierdził, że kryterium nowej publiczności nie powinno być jedynym warunkiem uznania, czy doszło do korzystania z utworu wbrew interesom twórcy. Dodatkowo nie zgodził się, że umieszczenie pliku w internecie oznacza jego udostępnienie wszystkim internautom – analizuje wyrok Grzegorz Leśniewski, starszy konsultant w kancelarii Olesiński & Wspólnicy.
Zdaniem Agnieszki Wiercińskiej-Krużewskiej, adwokat w kancelarii WKB Wierciński, Kwieciński, Baehr, odmienne podejście sądów nie musi oznaczać fundamentalnych sprzeczności.
– Wyrok TSUE nie wprowadził ogólnej, abstrakcyjnej reguły, że linkowanie do wszelkich utworów dostępnych w sieci jest dozwolone w każdym przypadku, w odniesieniu do każdego utworu – podkreśla adwokat.
– Każda sprawa wymaga odrębnej analizy, a zagadnienie dopuszczalności linkowania jest obecnie jednym z najbardziej złożonych. Nie należy moim zdaniem przeciwstawiać wyroku trybunału orzeczeniu polskiego sądu, które odnosiło się do linkowania utworu zawierającego cudzy utwór muzyczny – dodaje.