Celem ustawy o otwartych zasobach nie jest odebranie praw twórcom, a zobligowanie instytucji publicznych do udostępniania swoich zasobów - mówi PAP wiceminister administracji i cyfryzacji Igor Ostrowski. Założenia do ustawy mają się pojawić jeszcze w maju.

PAP: Jednym z głównych celów Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji jest udostępnienie obywatelom tego, co zostało wytworzone za publiczne pieniądze. To trudne zadanie resort chce zrealizować w ustawie o otwartych zasobach. Kiedy poznamy założenia do niej?

Igor Ostrowski: Jeszcze w maju chcielibyśmy rozpocząć proces konsultacji społecznych i międzyresortowych założeń do ustawy. Ustawa jest rzeczywiście trudna, ponieważ dotyka materii, która dotychczas w ogóle nie była przedmiotem jakichkolwiek regulacji.

Jednak takie regulacje pojawiły się już w ustawie o dostępie do informacji publicznej.

Informacja publiczna ma służyć przede wszystkim patrzeniu władzy publicznej na ręce. Władza musi działać transparentnie i każdy obywatel ma prawo żądać dostępu do informacji.

Informacja ma jednak także inny cel, nabierający dzisiaj coraz większego znaczenia - może mieć wartość gospodarczą, która opiera się na jej powtórnym wykorzystaniu.

Przykładem takiego działania jest serwis jakdojade.pl. Rozkłady jazdy komunikacji miejskiej służą administracji gminnej do projektowania układu komunikacji w mieście. Po fazie projektowej informacja służy pasażerom, którzy mogą dostosować swój plan dnia do rozkładu jazdy.

Od paru lat rozkłady jazdy to także źródło zarobku dla firm teleinformatycznych, które na tej podstawie budują usługi. Dzięki formie cyfrowej ta informacja została przetworzona w sposób, który komunikacji miejskiej się nie śnił. Sektor prywatny wykorzystał rozkład do stworzenia jednej z najbardziej popularnych aplikacji w polskim istorze (sklep internetowy - PAP).

Co istotne, Administracja prócz tradycyjnie pojmowanej informacji tworzy, zamawia i finansuje mnóstwo innych zasobów i treści. Chcielibyśmy, aby tego rodzaju wiedza była także dostępna obywatelom. W ten sposób zamierzamy zrealizować obietnicę premiera, że zasoby treści wyprodukowane za publiczne pieniądze, mogą być dostępne.

Czym są te "zasoby wiedzy"?

Mówimy w pierwszej kolejności o zasobach oświaty, kultury i nauki.

Placówki oświatowe generują setki tysięcy materiałów edukacyjnych. Chcielibyśmy, aby były one dostępne online, aby nauczyciel mógł skorzystać z wszystkich materiałów edukacyjnych, które zostały wyprodukowane za pieniądze publiczne. Nauczyciel nie będzie musiał się ograniczać do podręcznika przygotowanego na potrzeby standardowego ucznia, bo technologie cyfrowe pozwalają mu przygotować pomoce na potrzeby indywidualne uczniów.

Jasne jest, że w każdej z tych trzech dziedzin funkcjonują różne modele udostępniania treści, wypracowane wiele lat temu. My nie zmieniamy - co chcę podkreślić - modelu tradycyjnego i umożliwiamy instytucjom funkcjonowanie w taki sposób, w jaki sobie one życzą.

Uważamy jednak, że należy wspierać nowe modele, które zapewnią większą dostępność treści. Należy też zapewnić pełną transparencję tego procesu.

Jeżeli nie ma żadnych reguł, jak wydatkować publiczne pieniądze, to każdy interpretuje prawo, jak chce.

Niektórzy rozumieją to tak, że publiczne pieniądze, które są przekazywane na budowanie zasobów, są dodatkiem do ich wynagrodzenia. A przecież nie taki jest cel wydatków. Zasoby powstają aby wzbogacić naszą wiedzę, stymulować innowacyjność i kreatywność.

Przejdźmy jednak do szczegółów. Co otwarcie zasobów będzie w praktyce oznaczało dla instytucji kultury? Wejście do muzeum będzie za darmo?

To nie o to chodzi. Jeżeli muzeum wykorzystuje pieniądze publiczne do budowania zasobów cyfrowych, np. na cyfrowe skatalogowanie swoich dzieł, i prosi o odpowiednie dofinansowanie, to na mocy naszych założeń ma do wyboru różne drogi postępowania. Może powiedzieć "ja chcę ten grant, ale ja nic w zamian nie dam" i ma opcję, którą my nazywamy "opt-out", czyli wypisania się z formuły. Ma do tego prawo, ale musi to uzasadnić.

Jeżeli muzeum się zdecyduje na udostępnianie, będzie mogło to zrobić na bardzo wielu warunkach, np. będzie mogło udostępnić cyfrowe kopie dzieł do dowolnego użytku lub tylko do przeglądania online. Może też powiedzieć, że stworzy katalog cyfrowy, ale udostępni go za dwa lub pięć lat, ponieważ wcześniej chce na nim zarobić.

Ważne aby jasno dzielił zasady udostępniania- choćby w przyszłości. Jednym słowem chcemy określić tryby nabywania zasobów i ich udostępniania.



Skąd będę wiedziała, co mogę z tym udostępnionym utworem zrobić? Czy mogę go skopiować i przekształcić, czy tylko obejrzeć?

Będzie to odpowiednio oznaczone.

Będę mogła też na tym zarabiać?

To będzie zależało od grantodawcy i grantobiorcy, od tego, jak ustalą zasady udostępniania finansowych dzieł. Nie wyobrażam sobie, aby taki model komercyjny mógł funkcjonować w kinematografii, ale np. w muzeach już jest niekiedy stosowany.

Mówimy teraz o zasobach, które zostaną wygenerowane w przyszłości. Co z zasobami już wytworzonymi, przechowywanymi w instytucjach?

Powoli, nie damy rady wszystkiego zrobić. To i tak jest bardzo rewolucyjna zmiana. Oczywiście, w przyszłości będziemy chcieli stosować te same zasady udostępniania wobec istniejących zasobów, ale jest to bardzo trudne, ponieważ pożądane przez instytucje publiczne prawa do utworów nie zawsze umożliwiają ich udostępnianie.

Nie można naruszyć interesów twórcy. To jest proces na bardzo wiele lat. Na razie - aby jeszcze bardziej nie komplikować sytuacji - chcemy uporządkować przynajmniej to, co będzie stworzone w przyszłości.

Pytam, ponieważ organizacje zbiorowego zarządzania biją na alarm, że państwo chce odebrać twórcom ich prawa majątkowe.

To nie prawda! Nie taki jest cel tej ustawy. Nikt nikogo nie uwłaszcza. Chodzi o udostępnianie zasobów, z czego każdy twórca z pewnością będzie się cieszył. Doświadczenie innych krajów pokazuje, że udostępnianie zasobów stymuluje rozwój cyfryzacji kraju.

Wpływa na popyt na wiedzę, zwiększa zapotrzebowanie. Umieszczenie książki w Internecie za darmo nie musi oznaczać, że jej autor nic nie zarobi.

Najlepszym przykładem jest książka Chrisa Andersona "Free: The Future of a Radical Price", która po tygodniach darmowego udostępniania w internecie znalazła się w dziesiątce bestsellerów "New York Timesa".

Niektóre instytucje kultury już dziś namawiają artystów do podpisywania wolnych licencji, np. Zachęta Narodowa Galeria Sztuki w Warszawie. Do tej możliwości nie uda się jednak przekonać wszystkich artystów przywiązanych do idei praw autorskich.

Artysta nie będzie do tego zobligowany. Jak pokazuje jednak przykład Zachęty, wielu artystów się na to decyduje, ponieważ nic nie traci finansowo, a ich twórczość jest bardziej dostępna i inspiruje. Jeżeli są twórcy, którzy chcą się dzielić swoją twórczością, powinni mieć taką możliwość. Teraz ze względu na przestarzałe normy prawne, nie jest to zawsze możliwe.

Zasoby wiedzy, nauki, kultury to nie są dobra, które się zużywają, a wręcz przeciwnie. Amatorski film o karmieniu krokodyla kurczakiem zamieszczony na YouTubie stał się hitem sieci, dzięki niemu powstał Forfiter (sklep założony przez firmę, która adaptowała warszawskiego krokodyla i nazwała go "Forfiter" - PAP) oraz ogromna liczba filmów i piosenek bazujących na jednym kawałku. To pokazuje rozwój nowych form twórczości, prawo nie powinno tego ograniczać.

Czy Pan uważa, że twórców chcących dzielić się swoją twórczością będzie coraz więcej?

Widzimy to w innych krajach. Dla przykładu otwarty dostęp do nauki stał się jednym z najbardziej dyskutowanych tematów w Stanach Zjednoczonych tej wiosny. Amerykańscy naukowcy skarżą się, że rynek doprowadzi do sytuacji, w której autorzy artykułów nie dostają wynagrodzenia za swoje publikacje.

Ich pracę po weryfikacji i odpowiednim doborze publikują wydawcy w zamian za sam procent znalezienia się w ich periodyku. Wydawcy jako jedyni czerpią zyski na rynku. Największe amerykańskie uczelnie wspierające naukowców wypowiedziały tej wiosny wojnę tradycyjnym modelom dystrybucji przez naukowców.

Nie chcą już zależeć od pośredników, jakimi są wydawcy publikacji naukowych, ponieważ w dobie internetu nie ma to dla nich sensu.

My nie chcemy wypowiadać wojny pośrednikom, to nie nasza rola. Chcemy stworzyć odpowiednie warunki do rozwoju różnych modeli dystrybucji wiedzy, żeby nie było obaw, o których mówiło się w związku z ACTA. Internauci nie wiedzą, co mogą robić w sieci a czego nie. Ustawa o otwartych zasobach jest pierwszym krokiem do wyjaśnienia tej kwestii.

Co z instytucjami publicznymi, które utrzymują się częściowo z publicznych pieniędzy, a częściowo same na siebie zarabiają?

Są też instytucje, które wykorzystują publiczne pieniądze, ale działają na bardzo konkurencyjnym rynku, np. Polski Instytut Sztuki Filmowej. Gdyby wprowadzić obowiązkowy system udostępniania twórczości generowanej z pieniędzy publicznych to PISF mógłby się zamknąć już dziś.

Ta instytucja nie mogłaby funkcjonować bez pokazania wyprodukowanego filmu w kinach, następnie dystrybucji na żądanie, w sieciach kablowych, na platformach cyfrowych, na płytach DVD, wreszcie emisji w telewizji. W pewnym momencie to dzieło jest wyeksploatowane i przestaje zarabiać, mógłby więc trafić do domeny publicznej.

To znaczy, że dyrektor Odorowicz będzie musiała się zgodzić na udostępnianie po np. pięciu latach filmów wyprodukowanych przez PISF?

Będzie to opcjonalne. My będziemy oczywiście do tego namawiać.

Rozmawiała: Magdalena Cedro