Zapewne słusznie ściga się piratów internetowych, chociaż bez wątpliwości można to powiedzieć o takich, którzy za upowszechnianie kradzionych filmów czy muzyki domagają się jeszcze pieniędzy. To są niewątpliwie złodzieje, a dalej już rozciąga się szara strefa.
Internetowe piractwo jest następstwem horrendalnych cen DVD, zwłaszcza muzyki poważnej oraz gier komputerowych, które przez kilka miesięcy po pojawieniu się na rynku kosztują 200 do 300 złotych, co jest nonsensem. Ale chyba największym nonsensem jest to, jak wygląda sprawa możliwości pozyskiwania informacji przez internet.
Pamiętamy, jak kilku przywódców politycznych szło do wyborów z hasłem „internet w każdej szkole”, nawet PiS się do tego przyłączyło. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń co do tego, że internet powinien być w każdej szkole, ale mam ogromne wątpliwości, czy uczniowie, a przede wszystkim nauczyciele, wiedzą po co. Jak dotychczas służy przede wszystkim ściąganiu prymitywnych porad oraz gotowych analiz nastawionych na szkolny system testowy, a czasem zdobywaniu informacji, jakie są obecne w każdej większej encyklopedii.
A zatem po co nam internet, poza ulepszoną komunikacją i zabawą? I tu pojawia się zasadniczy problem praw autorskich. Największym problemem jest dostęp do, istniejących na całym świecie, rozmaitego rodzaju druków. Film obejrzymy prędzej czy później, a olbrzymiej liczby druków nie poznamy, dlatego że są niedostępne, bo zostały opublikowane w małych nakładach albo chronią je prawa autorskie (75 lat od śmierci), a są trudne do kupienia lub bardzo drogie. Oczywiście najbardziej dotkliwe jest to dla studentów i uczonych, ale jeżeli chcemy upowszechniać czytelnictwo – to dla wszystkich. Istnieje już i można jeszcze wymyślać tyle metod ułatwień dla czytania z internetu, że nie w technice jest problem. Kolosalny problem jest z dostępem i z tak zwaną własnością intelektualną. Rozumiem, że autorzy i wydawcy muszą zarabiać, ale bez powszechnego dostępu do własności intelektualnej świat nie pójdzie do przodu.
Można stworzyć systemy, które pozwolą zarobić wydawcom i umożliwią powszechną dostępność do treści. To kluczowe zadanie dla dalszych przemian
Jest wiele sposobów na rozwiązanie tego problemu i proponowałbym rozważenie ich zamiast tylko ścigania. Przy obecnych możliwościach cyfryzacji cała produkcja pisana powinna być dostępna w internecie. Bardzo wielu ludzi byłoby gotowych płacić niewielkie (nawet średnie, ja na przykład chętnie sto złotych miesięcznie) sumy za rodzaj abonamentu, który umożliwiałby mi ściąganie z internetu wszystkich książek i czasopism. Obecnie są pewne możliwości dzięki bibliotekom uniwersyteckim, ale do nich prawo dostępu ma tylko minimalna część społeczeństwa, a i możliwości te są ograniczone. Ponadto publikuje się i sprzedaje e-booki, ale ciągle są drogie, a dostęp do nich trudny (karta kredytowa, a wiele osób boi się ujawniać ją w internecie).
Apeluję zatem do rządów i ustawodawców w wielu krajach, by zajęli się tą kwestią. To nie są wymyślne oczekiwania, lecz zadanie kluczowe dla dalszych przemian nowoczesności. Można stworzyć systemy, które pozwolą zarobić wydawcom i autorom, a zarazem umożliwią powszechną dostępność treści. Wielu z nas by zapewne kupiło konkretną książkę, gdybyśmy najpierw mogli ją przejrzeć w internecie. Wielu z nas zainwestowałoby w odpowiednie urządzenia do czytania, gdyby miało gwarancję, że będzie mogło stale się nimi posługiwać i że nie powstanie kilkanaście różnych systemów, które będą konkurowały ze sobą, a nam utrudniały życie.
Jest skandalem, że w dobie internetu nie mogę w dowolnym momencie sięgnąć po dowolną książkę, bez względu na prawa autorskie. Ponadto nonsensem jest zajęcie w postaci przepisywania cytatów czy odwołań, skoro można by je przenosić elektronicznie bez najmniejszego kłopotu. Oto wielkie wyzwanie dla polityków, którzy tak lubią mówić o wspólnym świecie, globalizacji i tym podobnych głupstwach. Internet w każdym domu, ale internet, do którego będziemy sięgali po wiedzę, którą ludzkość gromadziła skrupulatnie przez tysiące lat. Inaczej to wszystko jest do bani, a kto chce kraść muzykę czy filmy – niech kradnie, skoro nie może legalnie ani nielegalnie czytać.