Komisja Europejska nie zamierza się wycofać ze zmian w dyrektywie o delegowaniu pracowników. Jej zdaniem firmy powinny bowiem konkurować jakością usług, a nie niskimi kosztami.
Eksperci obawiają się, że KE swoją propozycją uderzy przede wszystkim w firmy, które legalnie wysyłają pracowników za granicę. Nie wyeliminuje natomiast szarej strefy. Takie wnioski płyną z IV Europejskiego Kongresu Mobilności Pracy, który wczoraj rozpoczął się w Krakowie.
Równi sobie
Projekt zmian w unijnej dyrektywie o delegowaniu zakłada m.in. wprowadzenie zasady równej płacy za równą pracę w tym samym miejscu. Oznacza to, że polski pracownik wysyłany za granicę ma zarabiać tyle samo, co lokalny zatrudniony na tym samym stanowisku. Ponadto delegowanym Polakom mają przysługiwać wszystkie dodatki i bonusy, które wynikają ze zbiorowych układów pracy w danym państwie (obecnie zagwarantowane ma jedynie minimalne stawki).
Przedstawiciele przedsiębiorców przekonywali w Krakowie, że już obecnie pensje polskich pracowników są wyższe niż minimalna płaca. Z badań prowadzonych przez dr. Marka Benio z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, wiceprezesa Stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, wynika, że już teraz delegowani zarabiają średnio prawie 10 euro za godzinę. – I bez zmian w dyrektywie płace Polaków, którzy pracują za granicą, powoli zrównują się z lokalnymi stawkami, ale na to potrzeba czasu – przekonywał dr Marek Benio.
W jego ocenie zmiana przepisów uderzy jedynie w polskie firmy, które delegują legalnie. I to nie tylko ze względu na podwyżkę wynagrodzenia, ale także ze względu na dodatkowe obowiązki związane m.in. ze spełnieniem wielu formalności wynikających lokalnych przepisów prawa pracy.
Inne zdanie na ten temat mają związkowcy. – Napływają do nas niepokojące informacje o tym, że polscy pracownicy delegowani za granicę nie mają nawet zapewnionej minimalnej płacy w kraju, do którego jadą. Nie mają również zaświadczeń A1 itd. Dlatego popieramy propozycje KE – wskazywała dr Ewa Podgórska-Rakiel, ekspert Zespołu Prawnego KK NSZZ Solidarność.
– Niekiedy delegowanie przybiera postać handlu żywym towarem – wtórowała jej dr Magdalena Bernaciak, senior researcher w Europejskim Instytucie Związków Zawodowych.
Komisja nie zrezygnuje
– Sztuka polega na tym, aby trudniej było firmom delegującym na czarno. Tymczasem propozycja KE sprowadza się do tego, że chce przymykać furtkę, choć dookoła nie ma płotu. A to może doprowadzić do bankructwa legalnie działających firm – twierdzi Stefan Schwarz, prezes Stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy.
Zgadza się z nim Stanisław Szwed, wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej. – Konieczne jest wyeliminowanie nadużyć, ale z drugiej strony nie można ograniczać świadczenia usług. Przyjęcie proponowanych rozwiązań może doprowadzić do wyeliminowania firm delegujących z rynku – przekonywał Stanisław Szwed.
Stanowisko polskiego rządu jednak nie przekonuje KE. – Firmy powinny konkurować ze sobą jakością świadczonych usług, a nie niskimi płacami. Zależy nam na zrównoważonym rozwoju zarówno społecznym, jak i gospodarczym – stwierdziła wczoraj Marianne Thyssen, komisarz ds. zatrudnienia, spraw społecznych, umiejętności i mobilności pracy KE. Zapowiedziała też wypracowanie specjalnych regulacji dla firm transportowych. Konsultacje w tej sprawie potrwają do 11 grudnia. Szczegółowe rozwiązania zostaną zaprezentowane latem 2017 r.