Realny wzrost przeciętnego wynagrodzenia w przedsiębiorstwach jest w tym roku najwyższy od 2008 r. i wynosi 5 proc. W przyszłym ma być to 5,7 proc.
Jeszcze w dwóch kolejnych latach można się spodziewać solidnych podwyżek w firmach. W pierwszych dziewięciu miesiącach tego roku przeciętne wynagrodzenie w sektorze przedsiębiorstw wyniosło 4234 zł i było realnie o 5 proc. wyższe niż w tym samym okresie ubiegłego roku. To w pewnym stopniu efekt deflacji, która zwiększyła w tym czasie siłę nabywczą płac o 0,9 proc. Bo nominalne pensje urosły o 4,1 proc. – wynika z danych GUS.
Przy tym wzrost zarobków w poszczególnych branżach był mocno zróżnicowany. Najbardziej (o 6,5–7,2 proc.) wzrosły one nominalnie w przemyśle skórzanym, w hotelarstwie i gastronomii, w przemyśle odzieżowym i tekstylnym oraz w produkcji mebli, a więc w branżach, w których nawet po podwyżkach płace nadal należą do najniższych.
Analitycy spodziewają się, że przedsiębiorstwa będą podnosiły wynagrodzenia także w czwartym kwartale. Wskazują na to m.in. badania NBP, według których podwyżki planuje 20 proc. firm. Ich średnia wysokość ma wynieść 5,7 proc. W związku z tym w całym roku wzrost siły nabywczej płac może się utrzymać na dotychczasowym poziomie ok. 5 proc.
– Podwyżki płac są nieuchronne w związku z radykalną poprawą na rynku pracy, na którym spada bezrobocie i przedsiębiorcy mają coraz częściej kłopoty ze znalezieniem fachowców przy dość wysokim i stabilnym wzroście gospodarczym – ocenia Karolina Sędzimir, ekonomista PKO BP. W końcu roku stopa bezrobocia może spaść do nawet 8,4 proc. i będzie najniższa od ćwierć wieku.
– Trudno liczyć na większe przyspieszenie wzrostu wynagrodzeń w przyszłości, ponieważ w tych przedsiębiorstwach, gdzie będzie szczególnie trudno o pracowników, prawdopodobnie firmy będą się starały pracę zautomatyzować, zamiast kusić wysokimi zarobkami. Tak się obecnie dzieje w supermarketach, gdzie są już automatyczne kasy – uważa Urszula Kryńska, ekonomistka Banku Millenium. Dodaje, że to możliwe, ponieważ obecnie brakuje pracowników do często nieskomplikowanych prac, bardzo rutynowych, które mogą wykonywać maszyny. – Oczywiście płace będą szybciej rosły w bardziej wyrafinowanych branżach usługowych, gdzie trudno wprowadzić maszyny – dodaje Kryńska.
Podwyżki płac mogłyby być jednak w tym roku jeszcze wyższe, ale hamują je m.in. Ukraińcy, którzy mają już zauważalny wpływ na nasz rynek pracy. Jest ich już kilkaset tysięcy, ale zadowalają się oni zazwyczaj minimalnym wynagrodzeniem.
W przyszłym roku przeciętne zarobki wzrosną między innymi dzięki podniesieniu płacy minimalnej. Od stycznia wyniesie ona 2 tys. zł i będzie o 8,1 proc. wyższa niż w tym roku. – Spodziewamy się, że w 2017 r. roku nominalny wzrost płac wyniesie 5,7 proc., a ich siła nabywcza zwiększy się o 4,2 proc., ponieważ ok. 1,5 pkt proc. podwyżek zostanie zjedzone przez inflację – twierdzi Sędzimir.
Wzrostowi zarobków sprzyjać będzie utrzymujący się spadek bezrobocia, które może się obniżyć do 7,9 proc. W latach następnych przewidywany jest również dalszy spadek liczby osób bez zajęcia. Stąd też analitycy PKO BP przewidują, że w 2018 r. płace urosną nominalnie o blisko 6 proc., a realnie o 4,1 proc. Ale w następnych dwóch latach będzie już gorzej. Przeciętny wzrost wynagrodzeń może być niższy i wynieść 4,3–4,6 proc. (realnie 1,7 proc.) w związku z prognozowanym w tym czasie osłabieniem koniunktury gospodarczej. Będzie on jednak w dużym stopniu, tak jak dotychczas, zależał od wydajności pracy. Podwyżki płac są na ogół dość mocno związane z jej wzrostem.
Zamiast wciąż podnosić pensje, firmy postawią na automatyzację