Skurczyła się grupa osób, które zmieniły pracodawcę. Wśród pracujących osłabło przekonanie o łatwej możliwości znalezienia lepszego angażu.
Mimo rosnącego zatrudnienia w przedsiębiorstwach i spadku bezrobocia w ujęciu rocznym pracownicy są bardziej ostrożni w podejmowaniu decyzji związanych ze zmianą swojego zajęcia – wynika z badań firmy Randstad zajmującej się doradztwem personalnym. Według nich w czwartym kwartale ubiegłego roku wśród ponad 800 ankietowanych pracowników 24 proc. zmieniło pracodawcę. To o 2 pkt proc. mniej niż w kwartale poprzednim. Głównymi powodami przejścia do innej firmy były lepsze warunki pracy u nowego pracodawcy, osobiste pragnienie zmiany, niezadowolenie z poprzedniej firmy i m.in. restrukturyzacja przedsiębiorstwa. Przyczyny zmiany pracodawcy są więc podobne do wynikających z badań sektora usług biznesowych przeprowadzonych przez firmę rekrutacyjną Antal. Większość badanych przez nią stwierdziła bowiem, że odeszła z poprzedniego miejsca zatrudnienia ze względu na zaproponowane im wyższe od dotychczasowego wynagrodzenie. Ponadto trzy czwarte wskazywało, że skusiły je do tego większe możliwości rozwoju, a niemal połowa uznała, że nowy pracodawca umożliwi im zmianę ścieżki rozwoju zawodowego. Wśród innych przyczyn zmiany pracodawcy były powody rodzinne, ciekawsze benefity i na przykład lepsza lokalizacja firmy.
Zdaniem Grzegorza Baczewskiego z Konfederacji Lewiatan spadek odsetka osób zmieniających pracę wynikał z tego, że rośnie grupa pracowników na tyle zadowolonych, że nie są skłonni do zmiany pracodawcy. Jest tak m.in. dlatego, że rosną wynagrodzenia. Potwierdzają to dane GUS. Według nich przeciętne wynagrodzenie w grudniu było o 3,1 proc. większe niż przed rokiem, a w porównaniu z poprzednim miesiącem wzrosło o 8,4 proc. i był to najwyższy wzrost w ostatnich pięciu latach.
Zwiększył się jednak nieco odsetek pracowników deklarujących lęk przed utratą pracy. Według badań Randstad silną obawę tego rodzaju sygnalizowało 10 proc. ankietowanych pracowników (tyle samo co w kwartale poprzednim), a umiarkowaną 26 proc. – wzrost o 1 pkt proc. Przy tym największe poczucie zagrożenia wyrażali pracownicy zatrudnieni na umowach cywilnoprawnych i na umowach na czas określony. Bo zapowiadane przez rząd zmiany mogą ograniczyć liczbę miejsc pracy niskopłatnej, gdyż wzrosną koszty pracy. – Podniosą je wprowadzenie minimalnej stawki godzinowej do 12 zł, wzrost płacy minimalnej do 50 proc. przeciętnego wynagrodzenia i m.in. pełne oskładkowanie wszystkich umów i samozatrudnienia – uważa Grzegorz Baczewski.
Co ważne, zdaniem ankietowanych zmalała szansa na znalezienie nowej pracy. 67 proc. spośród nich (o 2 pkt proc. mniej niż w kwartale poprzednim) uważa, że możliwe jest znalezienie porównywalnego zatrudnienia, a 74 proc. (o 1 pkt proc. mniej) jakiejkolwiek innej pracy.
Oceniając perspektywy, 62 proc. badanych uznało, że ich pracodawca poprawił w ubiegłym roku swoją sytuację finansową, a aż 73 proc. przewidywało, że kolejny rok będzie dla ich firm lepszy niż 2015 r. Jednak tylko połowa ankietowanych pracowników (49 proc.) oczekiwała podwyżki pod koniec ubiegłego roku, a 54 proc. spodziewało się premii. W ciągu dwóch lat wskaźniki te wzrosły odpowiednio o 13 i 11 pkt proc. A to oznacza, że nadal zarówno premii, jak i podwyżki nie oczekuje aż połowa pracowników. Prawdopodobnie wypływa to z ich dotychczasowego doświadczenia, gdy ich płace rosły dość sporadycznie. Tak wynika z twardych danych. Na przykład badania NBP wskazują, że typowy polski pracownik mógł w ostatnich latach liczyć na podwyżkę raz na dwa lata. Jednak w tym roku możliwa jest zmiana, ponieważ przy rosnącym zatrudnieniu i spadku bezrobocia może narastać presja płacowa ze strony zatrudnionych. Pracodawcy mogą się obawiać utraty fachowców, więc część z nich zaproponuje im podwyżki.