- W dzisiejszych czasach nie ma miejsca dla szlachetnych amatorów i społeczników. Konieczna jest profesjonalizacja także w zakresie wpływania związków zawodowych na poziom bezpieczeństwa i warunków pracy - mówi Marek Nościusz.
Niektórym Społeczna Inspekcja Pracy kojarzy się z donosicielstwem. Jest wręcz porównywana z ORMO, czyli Ochotniczymi Rezerwami Milicji Obywatelskiej.
Niesłusznie. Nie można porównywać tych dwóch organizacji. Owszem, miały wspólny cel, czyli poprawę bezpieczeństwa, ale po pierwsze społeczna inspekcja działała w zakładzie pracy, a po drugie nie była związana z żadną ideologią czy systemem władzy. Nie jest też tak, że SIP jest postrzegana jako donosiciel i nasyłacz kontroli na pracodawcę. Oczywiście Państwowa Inspekcja Pracy spotyka się z inspektorami działającymi w zakładach, ale nie są oni głównym źródłem informacji o nieprawidłowościach. Dziś na pracodawcę może donieść każdy. Stwierdzenie, że społeczny inspektor to donosiciel, jest krzywdzące.
Skoro nie donoszą, to co tak naprawdę robią?
Ich głównym zadaniem jest oddziaływanie na pracowników. Powinni więc zwracać uwagę na dostrzeżone nieprawidłowości w zakładzie, wskazywać zagrożenia na konkretnych stanowiskach, instruować kolegów i dawać im dobry przykład. Niestety najczęściej ich działania w tym zakresie są jednak bardzo ograniczone. Trudno zwracać kolegom uwagę i jednocześnie wcielać się w rolę zakładowego policjanta. Dlatego aktywność inspektorów sprowadza się do realizacji formalnych obowiązków wynikających z przepisów. Zatem widać ich głównie w czasie pracy w zespołach powypadkowych. Wówczas często przyjmują rolę swoistego adwokata poszkodowanego pracownika.
Czy można powiedzieć, że są reliktem z poprzedniej epoki?
Wystarczy popatrzeć na datę uchwalenia ustawy o społecznej inspekcji pracy. Jest to 24 czerwca 1983 r., czyli została przyjęta jeszcze podczas stanu wojennego. Od tego czasu w naszym kraju wiele się zmieniło, a sposób funkcjonowania społecznej inspekcji nie.
Na przykład?
Chociażby to, że społeczna inspekcja nadal jest przybudówką związków zawodowych. Kiedyś związki były w każdym przedsiębiorstwie. Dziś większość firm jest od nich wolna, a tym samym nie działają u nich społeczni inspektorzy.
Przedsiębiorcy pewnie się tym nie martwią, bo teoretycznie inspektor może napsuć im krwi.
Tak, ale jak wspomniałem, inspektorzy pracy nie idą na wojnę z pracodawcą i ograniczają się do działań formalnych i rutynowych.
Tam jednak, gdzie są związki, instytucja społecznego inspektora ma się dobrze. W takich przedsiębiorstwach etaty inspektorskie mnożą się ponoć jak króliki.
Powodem takiego stanu są oczywiście przepisy dające społecznym inspektorom ochronę przed zwolnieniem z pracy. Co więcej, możliwość uzyskania tej ochrony jest dla wielu inspektorów podstawowym motywem objęcia funkcji. Zresztą same przepisy sprzyjają mnożeniu społecznych inspektorów. Zgodnie z nimi inspektorzy działają na szczeblu zakładu pracy, wydziałów oraz grup. Na przykład w jednej ze znanych firm telekomunikacyjnych, gdzie notabene poziom zagrożeń jest minimalny, jest aż kilkuset inspektorów. Przy czym proces ich mnożenia najczęściej nie przekłada się na poziom bezpieczeństwa u pracodawcy. Skoro jednak ustawodawca, znając niedomagania ustawy, toleruje luki w przepisach, to trudno mieć pretensje, że są one wykorzystywane.
Czyli nie widzi pan w społecznej inspekcji naturalnego wsparcia dla profesjonalnych służb bhp?
Społeczni inspektorzy nie są przygotowani do pełnienia zadań zakładowych służb bhp. Co prawda ustawa wyraźnie wskazuje, że powinni mieć niezbędną znajomość zagadnień wchodzących w zakres działania społecznej inspekcji pracy i odpowiedni staż oraz doświadczenie zawodowe, ale z tych zapisów niewiele wynika. Owszem, część z nich szkoli się, podnosi swoje kwalifikacje z zakresu bhp i prawa. Jednak nie jest to działanie systemowe i wszystko zależy od własnego zaangażowania poszczególnych osób i wystawiających ich związków zawodowych. W dzisiejszych czasach nie ma miejsca dla szlachetnych amatorów i społeczników. Konieczna jest profesjonalizacja także w zakresie wpływania związków zawodowych na poziom bezpieczeństwa i warunków pracy w zakładzie.
Z tego wynika, że społeczna inspekcja nie powinna mieć racji bytu.
W obecnym kształcie stanowi relikt. Generalnie związki zawodowe, a nawet załogi, powinny mieć swój udział w tworzeniu i wprowadzaniu w firmie wysokich standardów bezpieczeństwa i przyjaznych warunków pracy. Uważam jednak, że nie muszą tego robić za pomocą amatorów, którymi w większości są społeczni inspektorzy. Związki powinny wynajmować zewnętrzny podmiot – np. pracowników służby bhp, którzy w ich imieniu współpracowaliby z pracodawcą na rzecz poprawy bezpieczeństwa, opracowywali plany, uczestniczyli w badaniach środowiska pracy, oceniali stopień ryzyka zawodowego itp. Takie wynajęte podmioty miałyby odpowiednie przygotowanie merytoryczne i byłyby niezależne od pracodawców, nie ulegałyby ich naciskom. Oczywiście jestem też przeciwnikiem utrzymania szczególnej ochrony dla społecznych inspektorów. Jeśli miałaby pozostać, to przepisy powinny ją ograniczyć do racjonalnych rozmiarów. Na razie jednak nie widać inicjatyw legislacyjnych, które miałyby zmienić status społecznej inspekcji. Obecnie nasza organizacja pracuje nad wzmocnieniem służby bhp poprzez utworzenie samorządu zawodowego. Zachęcam związki zawodowe do korzystania z usług naszych wykwalifikowanych specjalistów.
Możliwość uzyskania ochrony przed zwolnieniem jest dla wielu inspektorów podstawowym motywem objęcia funkcji