W przyszłym roku najprawdopodobniej wejdą w życie przepisy ograniczające zatrudnienie czasowe. Skuteczną receptą na jego nadużywanie mogłaby być likwidacja niektórych przywilejów osób pracujących na stałe.
Zmiany w zasadach zawierania umów czasowych / Dziennik Gazeta Prawna
W 2014 r. padł rekord zatrudnienia terminowego. W trzecim kwartale na czas określony pracowało 3,65 mln osób (28,9 proc. wszystkich pracowników najemnych). Jest to jednak także rok zapowiadający wielkie zmiany. Najpierw Komisja Europejska – po skardze NSZZ „Solidarność” – zakwestionowała skuteczność polskich przepisów ograniczających możliwość zawierania umów czasowych. Kilka miesięcy później Trybunał Sprawiedliwości UE uznał, że nasze przepisy dotyczące wypowiadania umów dyskryminują osoby zatrudnione na czas określony.
– Nadużywanie czasowego zatrudnienia to w Polsce ogromy problem. Nie daje ono pracującym poczucia stabilizacji i powoduje nierówności na rynku pracy – mówi prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego.
Podział zatrudnionych na lepszych, bo pracujących na stałe, oraz tych gorszych zatrudnionych na czas określony, już się dokonał. Ci drudzy rzadziej są kierowani na szkolenia, nie awansują tak szybko jak pracujący na stałe i muszą liczyć się z szybką utratą etatu w razie kryzysu lub kłopotów finansowych firmy (przekonali się o tym dotkliwie Hiszpanie, których zastąpiliśmy kilka lat temu na fotelu lidera w UE pod względem odsetka pracujących czasowo). Mogą mieć problemy z uzyskaniem kredytu na mieszkanie, co z kolei wydłuża w czasie decyzję o założeniu rodziny i posiadaniu dziecka. Problem dotyczy zwłaszcza osób młodych. Ich sytuacja na rynku pracy nie tylko się nie polepsza, ale wręcz pogarsza. Z przeprowadzonego w 2013 r. badania Polplan wynika, że w 2008 r. umowę na czas nieokreślony miał co trzeci zatrudniony w wieku 21–25 lat. Pięć lat później już tylko co czwarty. Aż 32,5 proc. pracuje bez etatu, najczęściej na zleceniu (w 2008 r. było to 16,5 proc.). Tylko nieznacznie lepiej jest w grupie wiekowej 26–30 lat. Takie osoby na ogół są zatrudnione na podstawie umowy o pracę, ale co trzecia taka osoba ma kontrakt na czas określony, a nie stały.
– Zmienia się charakter pracy i wykonywanych zawodów. Odchodzimy od modelu, w którym pracownik wykonuje swoje obowiązki w jednym miejscu pracy codziennie od godz. 8 do 16. Pracodawcom zależy na większej elastyczności zatrudnienia, więc coraz popularniejsze są niestandardowe formy zatrudnienia – podkreśla Jan Rutkowski, główny ekonomista Banku Światowego ds. rynku pracy. Dodaje, że to nie tłumaczy aż tak gwałtownego wzrostu popularności czasowego zatrudnienia. – W Polsce jest ono nadużywane. Te nieprawidłowości trzeba wyeliminować – dodaje.

Jest sposób

Lekiem na patologie ma być rządowy projekt nowelizacji kodeksu pracy (zakończyły się już jego konsultacje społeczne). Obecną zasadę, która przewiduje, że trzecia umowa na czas określony zawarta z tą samą osobą przekształca się w tę na czas nieokreślony, zastąpi przepis, zgodnie z którym maksymalny okres zatrudnienia terminowego wynosi 33 miesiące. W tym czasie pracodawcy będą mogli zawrzeć maksymalnie trzy czasowe umowy. Czwarty kontrakt lub kontynuowanie pracy po upływie wspomnianych 33 miesięcy będzie traktowane już jako stałe zatrudnienie.
– W wielu krajach obowiązują maksymalne okresy zatrudnienia terminowego – w niektórych są to trzy, a w innych cztery lata. Najważniejsze jest to, aby taka zmiana została wprowadzona w porozumieniu z pracodawcami i pracownikami, tak aby nie zniechęcać tych pierwszych do zatrudniania, a jednocześnie gwarantować podstawową ochronę tym drugim – wskazuje Jan Rutkowski.
– Porozumienie z partnerami społecznymi w tej sprawie jest konieczne. Oczywiście rząd może samodzielnie wprowadzać ograniczenia czy zakazy w tym zakresie, ale w praktyce każdy przepis da się przecież obejść. W omawianej kwestii firmy mogą np. zastąpić umowy o pracę na czas określony kontraktami cywilnoprawnymi lub fikcyjnym samozatrudnieniem, które jest coraz powszechniejsze – dodaje prof. Elżbieta Kryńska.
Kontrola egzekwowania tego typu rozwiązań jest ograniczona. Wynika to m.in. z niemożliwości sprawdzenia warunków zatrudnienia wszystkich pracujących na czas określony (3,65 mln osób), jak i ograniczonych uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy. Nie może ona narzucić stronom rodzaju umowy, jaki mają zawrzeć (to wyłączna prerogatywa sądów).

Co zmienić

Eksperci są zgodni, że najlepszym sposobem na wyeliminowanie nadużyć jest zmniejszenie różnic między umowami na czas określony i na stałe. Dziś – zwłaszcza w zakresie zasad wypowiadania – dzieli je przepaść. Osobom zatrudnionym na czas nieokreślony przysługuje dłuższy okres wypowiedzenia (maksymalnie trzy miesiące; w przypadku umów na czas określony wynosi on dwa tygodnie). Jednocześnie tylko ich zwolnienie trzeba uzasadnić i skonsultować z reprezentującą pracownika organizacją związkową. To gwarantuje pracującym na czas nieokreślony znacznie większą stabilność zatrudnienia.
– Uprawnienia te powinny być zbliżone, tak aby zachęcać firmy do podpisywania stałych umów – uważa prof. Elżbieta Kryńska.
Rząd taki postulat częściowo już realizuje.
– Z tego punktu widzenia pozytywnie należy ocenić zmianę zasad oskładkowania umów-zleceń. Te rozwiązania ograniczą ich nadużywanie przez pracodawców, którzy omijają przepisy, aby zaoszczędzić na kosztach pracy – podkreśla Jan Rutkowski.
Również rządowy projekt w sprawie terminowego zatrudnienia likwiduje – w ograniczonym zakresie – różnice w uprawnieniach pracujących czasowo i na stałe. Zrównuje bowiem długość okresów wypowiedzenia umów do wymiaru obowiązującego te stałe. Jednak np. wskazywanie przyczyny zwolnienia oraz konsultacja związkowa nadal będą zarezerwowane wyłącznie dla kontraktów na czas nieokreślony.
– Zrównanie powinno jednak obejmować także rezygnację z niektórych przywilejów zagwarantowanych osobom pracującym na czas nieokreślony. W przeciwnym razie firmy po prostu będą obawiać się zatrudnienia na czas nieokreślony. Dziś wiąże się ono z tak licznymi obowiązkami, że pracodawcy porównują je do adopcji dziecka – podsumowuje Jan Rutkowski.