To rekord. Już 5,2 mln osób jest zatrudnionych na umowach, które najsłabiej wiążą ich z pracodawcami. Przyspieszenie rozwoju gospodarczego nie hamuje wzrostu nietrwałych umów o pracę. Tendencja jest stała: w angażu jest data jego zakończenia.
Karolina Sędzimir ekonomistka PKO BP / Dziennik Gazeta Prawna
prof. Zenon Wiśniewski Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu / Dziennik Gazeta Prawna
Dziennik Gazeta Prawna

W III kw. 2014 r. ponad 3,6 mln pracowników miało umowy na czas określony – wynika z badań aktywności ekonomicznej ludności prowadzonych przez GUS. Nigdy wcześniej nie było tak dużej ich liczby. Obok nich, jak szacuje DGP, ok. 1,6 mln osób podpisało zlecenia lub umowy o dzieło.

W sumie ponad 5,2 mln ma zajęcie, które słabo wiąże ich z pracodawcą. Przykładowo wypowiedzenie takiego angażu trwa tylko dwa tygodnie i nie trzeba tego uzasadniać.

– Zamiłowanie pracodawców do tego typu umów jest porażające – ocenia prof. Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego. Jej zdaniem wynika ono z niższych kosztów zwolnień. Nie tylko można się z takim pracownikiem szybko rozstać, lecz także nie trzeba mu wypłacać odpraw (przewidzianych w stałych umowach).

Terminówki są tańsze także dlatego, że płace na ogół rosną ze stażem. Gdy szef chce obniżyć koszty, to pracownikowi, który jest już w firmie od dawna, zamiast podwyżki wręcza wypowiedzenie, a na jego miejsce zatrudnia nową osobę, której będzie płacił mniej.

Z kolei kariera umów nazywanych przez związkowców śmieciowymi (zleceń i o dzieło) wynika z tego, że nie dotyczą ich podstawowe zasady kodeksu pracy – nie przysługuje urlop, czas pracy nie jest limitowany i nie ma minimalnego wynagrodzenia.

Nawet spadek bezrobocia nie powoduje zmniejszenia popularności tego typu umów. Na przykład w tym roku stopa bezrobocia była o 1,6 pkt proc. niższa niż przed rokiem, a mimo to liczba osób zatrudnionych na umowach terminowych wzrosła o prawie 340 tys. (aż o 10 proc.).

Mistrzowie umów terminowych

W III kw. blisko 29 proc. pracowników najemnych pracowało na podstawie umów terminowych. Sytuacja jest jednak dużo gorsza, jeśli uwzględni się także tych, którzy zarabiają tylko w oparciu o umowy-zlecenia i umowy o dzieło. Okazuje się wówczas, że wśród 16 mln pracujących (łącznie z szarą strefą) już prawie co trzecia osoba ma zajęcie dzięki tego typu umowom.
– Ich popularność wynika nie tylko z tego, że są one tańsze niż stałe umowy, choć jest to powód dominujący – twierdzi prof. Urszula Sztanderska z Uniwersytetu Warszawskiego. Według niej pracodawcy bardzo się bronią przed jakimikolwiek zobowiązaniami wobec pracowników. Jest tak zwłaszcza w sektorze drobnych przedsiębiorstw, który w Polsce dominuje. – To często wiąże się z niepewnością jutra, bo działalność małych firm nie jest stabilna – uważa.
Zastrzega jednak, że nie zawsze tak jest. – Czasami firma działa kilkanaście lat i nic nie zapowiada, że będzie miała problemy, a mimo to zatrudnia pracowników na czas określony – dodaje Sztanderska. Jej zdaniem stworzył się wzór, że na pracy należy oszczędzać i nie szanuje się kapitału ludzkiego, który można by z firmą związać. – Firmy często niewiele od pracowników oczekują i wiele im nie dają – podkreśla rozmówczyni DGP.

Presja na jakość

Z danych GUS wynika, że popularności umów terminowych często nie studzi nawet przyspieszenie wzrostu gospodarczego. I tak na przykład, gdy w 2007 r. PKB zwiększył się o 6,8 proc., liczba umów na czas określony wzrosła w ciągu roku o ponad 160 tys. Natomiast w ubiegłym roku, gdy wzrost gospodarczy zwolnił do 1,6 proc., liczba takich umów zwiększyła się tylko o 44 tysiące. Za to inaczej było w 2008 r. Wtedy gdy wzrost gospodarczy wyniósł 5,1 proc., liczba umów terminowych spadła o 6 tys. Przeważa jednak tendencja, zgodnie z którą przybywa pracowników, którzy w umowach o pracę mają wpisaną datę jej zakończenia.
– Pracodawcy preferują umowy terminowe, ponieważ mają one korzystny wpływ na jakość pracy pracownika i jego wysiłek – uważa prof. Sztanderska. Głównie dlatego, że stara się on o to, aby umowy nie stracić, aby została z nim zawarta nowa po wygaśnięciu starej. Te starania zastępują w firmach różne sposoby zarządzania ludźmi, bo pracownicy boją się podpaść.
Wśród pracowników umowy terminowe mają na ogół złą sławę. Bo ci, którzy na ich podstawie pracują, traktowani są przez pracodawców po macoszemu: rzadziej są wysyłani na szkolenia albo otrzymują zaniżone premie lub nie otrzymują ich wcale, gdy mają krótki okres zatrudnienia. Ponadto tacy pracownicy tracą pewność jutra, gdyż wiele spraw mogą planować tylko na krótki okres. – Nie opłaca im się na przykład kształcić na potrzeby pracodawcy, u którego są zatrudnieni – mówi prof. Sztanderska. Przede wszystkim dlatego, że nie mają pewności, że nowe kwalifikacje w przyszłości wykorzystają. Ponadto umowy te dezorganizują życie rodzinne pracownika. Trudno mu na przykład otrzymać kredyt mieszkaniowy. Młodzi ludzie, najczęściej zatrudniani na umowach na czas określony, którzy nie mają własnego mieszkania, odkładają również plany prokreacyjne. A to już od ponad dwóch dekad wpływa niekorzystnie na naszą sytuację demograficzną, bo dzieci rodzi się mało.
W Polsce umów terminowych jest średnio dwa razy więcej niż w Unii Europejskiej. Od lat rodzi to niezadowolenie pracowników i związkowców. Dlatego resort pracy przygotował już propozycje zmian w kodeksie pracy, które zapewnią większą stabilność zatrudnienia na podstawie umów terminowych (patrz: ramka).

Bat na seniora

Oprócz dużej liczby umów terminowych mamy też plagę kontraktów cywilnoprawnych – zleceń i umów o dzieło. Nie ma oficjalnych danych, ile osób pracuje obecnie na ich podstawie w całej gospodarce. Z ostatnich danych GUS na ten temat możemy się dowiedzieć, że w 2012 r. zatrudnienie w oparciu o umowę-zlecenie lub umowę o dzieło miało 1,35 mln osób. Ich liczba jednak wzrosła. Jak podał GUS, w ubiegłym roku tylko w firmach zatrudniających ponad 9 osób liczba pracowników na umowach cywilnoprawnych zwiększyła się aż o 24 proc.
Do tego wzrostu przyczynia się między innymi obowiązujące prawo. Na takich umowach zatrudnia się osoby, którym do wieku emerytalnego brakuje czterech lat lub mniej. Przy stałych umowach w tym okresie nie można ich zwolnić. Przedsiębiorcy wolą więc nie ryzykować i często rozstają się z pracownikami wcześniej.
Zdaniem ekspertów wzrost liczby pracowników z umowami cywilnoprawnymi wynika również... z częstej krytyki umów śmieciowych w mediach. Ci, którzy wcześniej nie zatrudniali na nich, nagle się do nich przekonują. Przedsiębiorcy liczą pieniądze. Koszty pracy wynikające z umów o pracę na czas określony i czas nieokreślony są wyższe ze względu na konieczność opłacenia składek na ubezpieczenia społeczne. W przypadku umów o dzieło takich składek w ogóle się nie płaci, natomiast przy zleceniach można uniknąć części tych składek.
Jest przekonanie, że na pracy trzeba oszczędzać, nie szanuje się ludzi
Rząd pracuje nad zmianami w umowach o zatrudnienie
W najbliższych latach planowane są istotne zmiany dotyczące warunków pracy i jej oskładkowania.
Najwcześniej w drugiej połowie przyszłego roku mogą zmienić się zasady przekształcania terminowych umów o pracę w stałe. Obecną zasadę, która przewiduje, że trzeci czasowy kontrakt zawarty z tą samą osobą przekształca się w umowę na czas nieokreślony, zastąpi przepis, zgodnie z którym maksymalny okres zatrudnienia terminowego wynosi 33 miesiące. W tym czasie pracodawcy będą mogli zawrzeć maksymalnie trzy czasowe umowy. Zawarcie czwartego kontraktu lub kontynuowanie zatrudnienia po upływie 33 miesięcy będzie równoznaczne z zatrudnieniem na czas nieokreślony. Rządowy projekt nowelizacji kodeksu pracy w tej sprawie zakłada także m.in. zrównanie okresów wypowiedzenia umów terminowych i stałych. Dla obu rodzajów kontraktów będą one wynosić:
●2 tygodnie, jeżeli pracownik był zatrudniony krócej niż 6 miesięcy,
●1 miesiąc, jeżeli pracownik był zatrudniony co najmniej 6 miesięcy,
●3 miesiące, jeżeli pracownik był zatrudniony co najmniej 3 lata.
Od 1 stycznia 2015 r. członkowie rad nadzorczych spółek i innych osób prawnych będą mieli potrącane z wynagrodzenia składki na ubezpieczenia społeczne (emerytalne, rentowe, wypadkowe, chorobowe). Chodzi o grupę ok. 30 tys. osób, które zostały powołane do organu nadzoru, a nie mają innej podstawy oskładkowania. Rząd chce pozyskać z tego tytułu 300 mln zł.
Od 1 stycznia 2016 r. zwiększy się zakres oskładkowania umów-zleceń. Podstawą naliczenia składek do ZUS będzie suma przychodów ze wszystkich zleceń, na podstawie których pracownik otrzymuje co najmniej minimalne wynagrodzenie. Nowe rozwiązanie skierowane jest do grupy ok. 100 tys. osób objętych zbiegiem tego typu umów. Będą oni informować płatników o liczbie zleceń i wysokości wynagrodzenia, a ci ostatni przekażą należności do organu rentowego. Dzięki temu budżet państwa zasili kwota 340 mln zł, a zleceniobiorcy zyskają w przyszłości prawo do najniższej emerytury.
OPINIE
Umów terminowych przybywa między innymi dlatego, że inwestycje przedsiębiorstw są stosunkowo małe. Gdyby szybko rosły, to przybywałoby również stałych umów o pracę, ponieważ przy nowych przedsięwzięciach modernizacyjnych lub rozwojowych firm zatrudnia się na ogół specjalistów z doświadczeniem. A ci oczekują zatrudnienia na czas nieokreślony i zwykle je otrzymują. Kariera umów terminowych związana jest także z niestabilnością koniunktury na rynkach światowych. Do tego doszedł konflikt zbrojny na Wschodzie, który zachwiał wieloma firmami. Dlatego jeśli zatrudniają one pracowników, to często tylko pod określone kontrakty, bo nie są pewne, czy będą następne. Nawet te przedsiębiorstwa, które mają stabilnych odbiorców zagranicznych, zatrudniają pracowników na czas określony, bo są oni tańsi niż osoby pracujące na stałe. To zwiększa ich konkurencyjność cenową na rynkach międzynarodowych i pozwala zdobywać nowych klientów. Między innymi dlatego eksport wciąż rośnie i przybywa przedsiębiorstw, które sprzedają swoje produkty za granicą.
Popularność umów na czas określony wiąże się między innymi ze strukturą naszej gospodarki. Wciąż stosunkowo mało jest w niej wysokich technologii. A to sprawia, że występuje duże zapotrzebowanie na pracowników o niskich kwalifikacjach. Można ich w bardzo krótkim czasie przyuczyć do wykonywania prostych prac. Na rynku pracy jest ich dość dużo, stąd nie ma kłopotów z ich rekrutacją. Tym bardziej że prostych prac podejmują się również osoby ze średnim albo nawet z wyższym wykształceniem, które nie mogą znaleźć płatnego zajęcia zgodnego z wyuczonym zawodem. W tej sytuacji pracodawcy chętnie zatrudniają pracowników na umowach terminowych, bo nie ponoszą kosztów związanych z podnoszeniem ich kwalifikacji. Gdyby takie koszty ponosili, wtedy próbowaliby ich związać z firmą, oferując im stałą pracę. Trzeba przy tym pamiętać również o tym, że na umowach terminowych zatrudnia się także specjalistów. To efekt boomu edukacyjnego, z którym mieliśmy do czynienia w ostatniej dekadzie. Osób z wyższym wykształceniem jest tak dużo, że gospodarka nie jest w stanie ich wchłonąć.