W placówkach po raz pierwszy zatrudnionych jest mniej niż 100 tys. osób
Mniejsze oddziały, większe centrale / Dziennik Gazeta Prawna
Kilkanaście lat temu jeden z ruszających wówczas banków przekonywał, że w oddziałach powinna być kawa, która umili czekanie w kolejce i załatwianie spraw związanych z rachunkiem. Dziś inna instytucja finansowa w reklamach daje do zrozumienia, że do oddziału można wpaść tylko na szklaneczkę wody, a bankowi urzędnicy niech sobie czekają na chętnych, bo i tak wszystko można załatwić chociażby przez smartfon. Zmiana w sposobie postrzegania placówek bankowych ma konsekwencje głównie dla pracowników: jak wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego, we wrześniu pierwszy raz liczba osób zatrudnionych w placówkach bankowych spadła poniżej 100 tys.
W porównaniu z końcem 2009 r. liczba pracowników placówek bankowych zmniejszyła się o 7 tys. Jak to działa, pokazuje przykład Banku Zachodniego WBK. W końcu ub.r. było tam 12,6 tys. etatów. W I półroczu ubyło ich 372, a w kolejnych trzech miesiącach – dalsze 196. „Spadek to efekt kontynuacji procesu optymalizacji struktur organizacyjnych w centrum wsparcia biznesu oraz w bankowości oddziałowej, który realizowany jest z uwzględnieniem aktualnych potrzeb biznesowych i uwarunkowań rynkowych” – tłumaczy bank w ostatnim sprawozdaniu finansowym. W przypadku BZ WBK dodatkowym bodźcem jest to, że na początku ub.r. przejął on Kredyt Bank.
Zwolnienia związane z fuzjami, ale też z chęcią ograniczenia kosztów działania, są efektem między innymi zmniejszenia liczby placówek. Na początku 2013 r. mieliśmy do dyspozycji niemal 15,5 tys. oddziałów, filii i przedstawicielstw. We wrześniu ich liczba spadła poniżej 15,2 tys.
Decyzje o zamykaniu albo odchudzaniu oddziałów przychodzą menedżerom bankowym o tyle łatwo, że placówki są klientom banków coraz mniej potrzebne. Finansiści nie ukrywają, że mają one służyć przede wszystkim do pierwszego kontaktu klienta z bankiem. Jak klient już otworzy rachunek, lepiej, żeby obsługiwał go samodzielnie – przez internet.
– Dziś przeciętny klient codzienne transakcje realizuje sam, a do oddziałów przychodzi załatwić konkretną sprawę – mówi Jarosław Mastalerz, wiceprezes mBanku, który właśnie wystartował z projektem, jak to sam określa, lekkich placówek. Firma zapowiada, że choć da to oszczędności, nie jest planowane ograniczenie zatrudnienia.
mBank nie jest pierwszy. Od ponad roku podobne zmiany wdraża Bank Handlowy „w odpowiedzi na zmieniający się model zachowań klientów i dynamiczny rozwój nowych technologii oraz realizując strategię banku efektywnego”. Tradycyjne oddziały zastępowane są nowoczesnymi placówkami zlokalizowanymi głównie w centrach handlowych, które – jak podkreślają dziś przedstawiciele Handlowego – notują sprzedaż kilkakrotnie wyższą niż tradycyjne placówki. Równocześnie bank zapowiedział wówczas zwolnienie niemal 800 pracowników. Było to też związane z wychodzeniem z niektórych lokalizacji.
W skali całego sektora na ograniczanie liczby pracowników oddziałów pozwala m.in. to, że coraz więcej funkcji da się ulokować w centrali. Nic więc dziwnego, że tam zatrudnienie się zwiększa. Statystycznie na każdych pięciu pracowników banków dwóch jest zatrudnionych właśnie w centralach. Od 2009 r. przybyło niemal 4,5 tys. takich osób. Nie muszą to być jednak wysokiej klasy finansiści. W tej grupie są też np. pracownicy call center. Na przykład Bankowi Millennium przybyło w III kw. 251 etatów. Jak tłumaczył na spotkaniu z dziennikarzami prezes Joao Bras Jorge, to właśnie m.in. pracownicy telecentrum. Z tym że tak naprawdę nie nowi, ale tacy, którzy wcześniej świadczyli usługi w ramach outsourcingu.
Rosnąca liczba pracowników central nie rekompensuje spadku w oddziałach. W efekcie ogólna liczba bankowców się zmniejsza. Proces następuje jednak stopniowo, a w dodatku pracujących w instytucjach kredytowych wciąż mamy więcej niż np. w połowie ubiegłej dekady. Jak wynika z danych Narodowego Banku Polskiego, w 2006 r., gdy dopiero zaczynał się boom w kredytach mieszkaniowych, w sektorze bankowym pracowało 158 tys. osób. Dziś jest to niecałe 173 tys.
Jak wynika z danych Europejskiego Banku Centralnego, Polska jest jednym z pięciu państw Unii Europejskiej (pozostałe to Malta, Szwecja i Bułgaria oraz w minimalnym stopniu Luksemburg), w których zatrudnienie w bankowości było w końcu ub.r. wyższe niż na koniec 2007 r., czyli w ostatnim roku przed wybuchem kryzysu. A na przykład w Danii liczba bankowców zmniejszyła się w tym czasie o 27 proc., w Estonii – o 23 proc., a w Hiszpanii – o 22 proc.