Przepisy mające trzymać w ryzach pensje urzędników od dawna są anachroniczne – ocenia Grażyna Kopińska.
Grażyna Kopińska, dyrektor programu „Przeciw Korupcji” Fundacji im. Stefana Batorego / Dziennik Gazeta Prawna

Burza wokół Igora Ostachowicza i Orlenu oraz odprawy dla Mari Wasiak to problem państwa czy politycznego obyczaju?

Te dwie sprawy są nieco różne. Problem jest wspólny. Są nim standardy postępowania osób pełniących funkcje publiczne, a nie sumy, które mieli otrzymać.

Ktoś, kto kończy pełnić funkcję publiczną, powinien mieć zakaz bezpośredniego przesiadania się na fotel w publicznej spółce?

Może tak zrobić. Tak się dzieje w wielu krajach. Gdyż takie przejście często jest narażone na ryzyko wystąpienia konfliktu interesów. Dlatego zmiany powinny być przeprowadzane w sposób przejrzysty, zrozumiały dla obywateli i zgodny ze standardami. Także w Polsce obowiązuje zasada karencji, czyli takie przejście powinno nastąpić nie bezpośrednio, ale po pewnym okresie. Choć trzeba zaznaczyć, że pan Ostachowicz nie podejmował decyzji wobec żadnych firm, więc prawa nie złamał. Tu chodzi o standardy.

Czy te przykłady – także szefowej resortu infrastruktury Marii Wasiak – nie pokazują przypadkiem, że istniejące regulacje są średnio dostosowane do rzeczywistości? Chodzi mi np. o ustawę kominową.

Ustawa kominowa jest kompletnie niedostosowana do obecnie panujących warunków. Była uchwalana 15 lat temu, a jej głównym celem było ograniczenie rozdętych zarobków w instytucjach i spółkach podległych samorządowi. Osoby pracujące we władzach spółek Skarbu Państwa zostały do niej niejako dodane. Tych spółek było wtedy znacznie więcej niż teraz. Były przykłady, gdy w bankrutujących spółkach wypłacano sobie ogromne na ówczesne czasy wynagrodzenia. Wtedy taka ustawa miała sens. A dziś jest inaczej. Tych spółek jest niewiele, a te, które są, na ogół działają profesjonalnie. Gorset ustawy kominowej już od dawna jest anachroniczny.

To czemu jej nie zmienić?

Bo politycy się boją. I jej zapisy są obchodzone przy pomocy np. kontraktów menedżerskich. Pierwotne źródło tych problemów to nadmierne ograniczenia w zarobkach w sektorze publicznym, które są anachroniczne.

Rozumiem, że dotyczy to zarówno ustawy kominowej, jak i zarobków ministrów czy premiera.

Minister czy wiceminister zarabia w Polsce dramatycznie mało. Nie uważam, że w sektorze publicznym powinno się zarabiać tyle, ile w prywatnym, bo jest to jednak rodzaj służby publicznej. Niemniej proporcje zarobków ministrów czy wiceministrów do zarobków w biznesie, gdy odniesiemy to do innych krajów, są niekorzystne.

Jakie to stwarza zagrożenia?

Jeżeli się uda do polityki ściągnąć ludzi utalentowanych, którzy świetnie poradziliby sobie na rynku, to trzeba im to zrekompensować, tak by na koniec kariery rządowej mogli przyzwoicie zarabiać w zależnym od państwa biznesie. Czyli wtedy trzeba im pomóc znaleźć tę pracę.

Politycy często mówią o tanim państwie, a potem wprowadzają w życie przeciwne praktyki?

Oczywiście jest to rodzaj hipokryzji. Powstaje jednak pytanie, czy pierwsi są politycy, czy media tabloidowe. Jak zobaczymy pierwszą czy drugą stronę takiej gazety, to tytuły krzyczą: dorabia się naszym kosztem, zarabia 15 tys. Ktoś tworzy atmosferę, w której od wielu lat nie sposób kupić porządnych samolotów dla rządu. Nie sposób podnieść pensji, tak by fachowców łatwiej było ściągnąć na funkcję choćby wiceministrów.

To chyba nie tylko wina tabloidów?

Po stronie polityków mamy absolutny cynizm. Ci, którzy teraz mówią: nic się nie stało, kilka lat temu pierwsi krzyczeli, oburzali się i obiecywali inne standardy. Dlatego, by to zmienić, należy zmienić ustawę kominową i podnieść wynagrodzenia osób na najwyższych stanowiskach.

Dziś mamy milczące założenie: na urzędzie przecierpisz swoje, a potem się odkujesz, bo cię gdzieś wyślemy.

Była propozycja Jana Krzysztofa Bieleckiego stworzenia komitetu nominacyjnego i przejrzystego poszukiwania fachowców, z których wybierano by osoby do władz państwowych spółek. Można się zastanawiać, czy członek takiego komitetu nominacyjnego nie podlegałby naciskom politycznym, ale konieczna jest próba wprowadzenia jakichś jasnych zasad, które miałyby szansę być przestrzegane, zamiast ich ciągłego omijania przez nominacje bezpośrednie czy kontrakty menedżerskie.