Kilka europejskich krajów zdecydowało się wprowadzić kontrakty międzypokoleniowe jako środek na promocję zatrudnienia osób po pięćdziesiątce. Przykład Francji pokazuje, jak nie należy tego robić.
„Solidarność międzypokoleniowa” była jednym z postulatów wyborczych prezydenta Francoisa Hollande’a. Nic więc dziwnego, że Francuzi do sprawy podeszli poważnie. Socjalistyczny gabinet w 2013 r. uchwalił prawo wprowadzające contrat de génération, czyli kontrakt międzypokoleniowy – formę zachęty dla pracodawców do jednoczesnego zatrudniania osób młodszych i starszych, zwłaszcza w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw. Prawo przewiduje, że firmy zatrudniające do 50 osób mają szansę przez 3 lata otrzymywać dotację w wysokości 4 tys. euro rocznie, jeśli zdecydują się na przyjęcie osoby w wieku do 26 lat (lub 30, jeśli jest niepełnosprawna), a jednocześnie pozostawią w załodze osobę w wieku min. 57 lat (lub 55, jeśli jest niepełnosprawna). Dotacja przysługuje także wtedy, kiedy razem z osobą młodą zatrudniony zostanie pracownik w wieku 55 lat lub starszy.
Firmy średnie, zatrudniające od 50 do 300 osób, również kwalifikują się do otrzymania dotacji, jeśli wpiszą contrat de génération do układu zbiorowego, obowiązującego w przedsiębiorstwie. Rząd natomiast nie pozostawił wyboru firmom dużym. Te zostały zmuszone do zamieszczenia odpowiednich zapisów w układach zbiorowych do końca września 2013 r. pod groźbą grzywny. Nie mogą one liczyć na wspomnianą dotację.
Wydawałoby się, że ta polityka przyniosła efekty. Już w grudniu ub.r. paryski Disneyland ogłosił, że w ciągu następnych 3 lat zatrudni 600 osób w wieku poniżej 26 lat i 75 starszych niż 50. W styczniu br. swoje zamiary ogłosił Renault. Koncern motoryzacyjny zobowiązał się przyjąć 2 tys. młodych jeszcze w trakcie nauki na niepełne etaty, a także do utrzymania odsetka pracowników w wieku 55 lat i starszych na poziomie 14 proc. swojej siły roboczej. Za nimi podążyli inni giganci, jak Solvay czy Thales.
Jak jednak wskazuje dziennik „Le Monde”, pomysł od samego początku spotkał się ze sceptycyzmem ze strony biznesu. Gazeta sugerowała, że do kontraktów nie był przekonany nawet ustawodawca. Co prawda dużym firmom za niewprowadzenie kontraktów do umów zbiorowych groziły grzywny, ale już 12 września ub.r., widząc, jak powoli ten proces idzie, szef resortu pracy Michel Sapin przedłużył ustawowe terminy (cierpliwość ministra skończyła się dopiero pod koniec stycznia). Dziennik obśmiewał też przyświecającą przepisowi ideę, jaką było dzielenie się doświadczeniem starszych z młodymi.– W jaki sposób ma zajść transfer wiedzy między 57-letnim księgowym a 25-letnim technikiem? – pytał retorycznie dziennik. Zresztą najlepszą miarą sukcesu kontraktów niech będzie fakt, że rząd spodziewał się, że w ciągu trzech lat zostanie ich zawartych 500 tys. Na początku br. było zaledwie 20 tys.
Niezbyt pozytywny przykład płynie także z Belgii, gdzie kontrakty wprowadzono już w 2005 r. Wtedy pod auspicjami rządu federalnego podpisany został pakt solidarności międzypokoleniowej. W jego ramach znalazły się rozwiązania ułatwiające znalezienie pracy osobom młodym bez uprzedniego doświadczenia zawodowego, a także zachęty dla starszych do pozostania w pracy po przekroczeniu wieku emerytalnego. Jednak w ocenie tamtejszych ekspertów prawo nie przyniosło spodziewanych efektów, ponieważ nie zostało w pełni zaimplementowane.