Po 27 latach od pierwszego przeprowadzonego w Polsce zabiegu zapłodnienia pozaustrojowego jest wreszcie długo wyczekiwany projekt ustawy w tej sprawie. Jeszcze rok temu minister zdrowia upierał się, że taka regulacja wcale nie jest konieczna. Przyspieszenie prac nad nią wymusiła Bruksela.
Projekt niestety rozczarował ekspertów. Minister zrobił tylko tyle, ile musiał, aby uniknąć zarzutów, że w Polsce procedura in vitro nie jest uregulowana. Nie poszedł ani krok do przodu. W projekcie zabrakło spojrzenia perspektywicznego na problem, o którym wiele się mówi w Europie, a w Polsce dyskretnie milczy. Chodzi o prawa dzieci z in vitro. Regulacja zabezpiecza interesy wszystkich stron: przyszłych rodziców, kandydatów na dawcę, lekarzy, klinik, tylko nie dzieci, choć to one są podmiotem ich działań. W efekcie przez krótkowzroczność resortu zdrowia będą one pozbawione prawa do wiedzy o ich tożsamości genetycznej. Projekt dopuszcza dawstwo niepartnerskie, ale zupełnie pomija kwestię możliwości uzyskania przez dziecko informacji o dawcy lub dawcach zarodka, spermy lub komórki jajowej. W takich krajach, jak Szwecja czy Holandia odchodzi się od anonimowego dawstwa, a nawet zaczyna się zmuszać kliniki, aby te ujawniały dzieciom dane dotyczące ich genetycznych rodziców. Polskie prawo będzie spóźnione o lata świetlne.
Każdy chce znać swoje korzenie. Dzieci z in vitro także powinny mieć prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu genetycznym. Realizacja tego uprawnienia nie musi kolidować z ochroną dobra dawcy. Jak wskazują eksperci, są nieidentyfikujące, pozamedyczne metody zaspokojenia ciekawości genetycznej dziecka, np. specjalny adresowany do niego list od dawcy. Ale nie o ciekowość tu tylko chodzi, choć ta jest naturalna i uzasadniona. O wiele ważniejsze są argumenty medyczne. Dzieci mają prawo do informacji genetycznej, aby poznać obciążenia dziedziczne i móc chronić swoje zdrowie. Na uwzględnienie tych uwag w polskiej ustawie jeszcze nie jest za późno. Dopiero zaczęły się konsultacje społeczne projektu. Pozostaje mieć nadzieję, że minister wsłucha się w opinie ekspertów i nie będzie się upierał, że projekt jest pilny i nie ma czasu na jego poprawianie.