Drastyczne, szokujące i stawiające pod ścianą. Takich sformułowań najczęściej używają pracodawcy, komentując rządowe propozycje dotyczące wysokości dopłat do pensji niepełnosprawnych pracowników. Wprawdzie ich zrównanie dla chronionego i otwartego rynku pracy było już kilkakrotnie zapowiadane, a potem przekładane w czasie (przedsiębiorcy mogli się więc spodziewać, że w końcu decyzja o zniesieniu różnic zostanie podjęta), jednak kierunek działania wybrany przez rząd może budzić wątpliwości.
Wydaje się bowiem, że wprowadzenie równych dopłat, które ma być przejawem sprawiedliwego traktowania wszystkich pracodawców, odbywa się kosztem jednej strony, czyli zakładów pracy chronionej. Owszem, zwolennicy zrównania powiedzą, że przez lata korzystały one z wielu przywilejów, które mogły potem wykorzystywać w walce o kontrahentów i nie zawsze odbywało się to zgodnie z zasadami zdrowej konkurencji. Nie można jednak zapominać o specyfice tych przedsiębiorstw. Zakłady te koncentrują duże grupy osób z dysfunkcjami. Często są one na tyle poważne, że żaden inny pracodawca nie zdecydowałby się na zatrudnienie tych niepełnosprawnych. Oferują im też opiekę medyczną i rehabilitacyjną, na którą w rejonowej przychodni musieliby czekać nawet miesiącami.
W ostatnich dwóch latach wyższe niż na otwartym rynku pracy dopłaty do pensji były zresztą w zasadzie jedynym powodem, dla którego wiele z ZPChr decydowało się jeszcze na posiadanie tego statusu. W 2014 r. to uprawnienie przestanie już obowiązywać i rząd wiele ryzykuje, proponując tak znaczne obniżki pomocy. Jego zachowanie przypomina wręcz zabawę zapałkami, podczas której jeden nieostrożny ruch może doprowadzić do niebezpiecznego zdarzenia. Jest to o tyle prawdopodobne, że sytuacja w gospodarce i na rynku pracy cały czas jest trudna, a zapowiedzi dotyczące zwolnień części niepełnosprawnych pracowników nie powinny być traktowane jak słowa rzucane na wiatr.