Nadużywanie służbowego auta może się wiązać z utratą stanowiska . Szefowie urzędów rezygnują jednak z dochodzenia nienależnie uzyskanego dobra.
W administracji państwowej nie zawsze są jednoznaczne wytyczne, które zakazywałyby korzystania m.in. z samochodu należącego do urzędu w celach prywatnych. Dopiero gdy kontrole wykażą nadużycia w tym zakresie, osoby na kierowniczych stanowiskach odchodzą z pracy, często bez poniesienia dodatkowych kosztów.
Taka sytuacja miała miejsce w skutek kontroli lubuskiego wojewody w podległej mu jednostce. W trakcie wizytacji w Lubuskim Inspektoracie Nadzoru Budowlanego w Gorzowie Wielkopolskim okazało się, że jego szef zawyżył kilkadziesiąt kart drogowych. Na przykład wskazał, że wyjazd służbowy do Sulęcina wyniósł 218 km, a według mapy średnia odległość wynosi 95 km. Z kolei podróż do Torzymia miała wynosić 235 km, choć w rzeczywistości odległość ta jest o połowę krótsza.
Inspektor tłumaczył, że jeździł dużo na obszarze miasta lub po budowanych drogach. Dodatkowo podkreślił, że wyjeżdżał służbowo (w obszarze województwa) bez wskazywania delegacji.
Kontrolerzy zaznaczyli, że stałym miejscem wykonywania zadań inspektora nie jest teren województwa, tylko siedziba inspektoratu. W efekcie zrezygnował on z tej funkcji, która jest wyższym stanowiskiem służby cywilnej.
– Jeśli jeżdżę na delegację, to wraz z innym inspektorem, który prowadzi służbowy samochód. Wyciągnęłam też wnioski z kontroli i pilnujemy, aby podawana liczba kilometrów zgadzała się z rzeczywistością – zapewnia Agnieszka Harasimowicz, obecny lubuski wojewódzki inspektor nadzoru budowlanego.
Tłumaczy, że w urzędach nagminnie zdarzają się przypadki nadużywania służbowych pojazdów. Dyrektorzy jeżdżą nimi do pracy i z powrotem, często z kierowcami.
Na tę sytuacje oburzają się jednak szeregowi urzędnicy, którzy nie mogą liczyć nawet na niewielkie podwyżki. – Z tych zawyżonych kilometrów wynika, że na paliwo inspektor wydał 20 tys. zł. Nie zwrócił tych pieniędzy – mówi jeden z gorzowskich urzędników.
Wojewoda lubuski uważa całą sprawę za całkowicie zamkniętą.
– Urząd uznał, że odejście inspektora z tego stanowiska jest dla niego wystarczającą karą i ostrzeżeniem dla pozostałych osób pełniących funkcje kierownicze – tłumaczy Marcin Jastrzębski, asystent wojewody lubuskiego.
Dodaje, że nie były wszczynane czynności dyscyplinarne i procedury związane z odzyskaniem pieniędzy, które zostały wydane na paliwo. Zaznaczył też, że były szef inspektoratu nie otrzymał propozycji pracy w urzędzie wojewódzkim ani innych instytucjach podległych.
Eksperci nie mają wątpliwości, że sprawa powinna mieć dalszy ciąg. – Z punktu widzenia zasad gospodarności takie działanie jest naganne i nieetyczne. Mając na względzie interes społeczny i państwowy, wskazany urzędnik powinien być ukarany. Inaczej odbiór społeczny będzie taki, że wszelkie nadużycia uchodzą zatrudnionym w administracji na sucho – prof. Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego, autorka komentarza do ustawy o służbie cywilnej.
Podkreśla, że powinna mieć tu zastosowanie ustawa o odpowiedzialności majątkowej funkcjonariuszy publicznych.
Zdumienia nie kryją również prawnicy.
– W prywatnej firmie takich spraw na pewno nie zamiata się pod dywan, tylko odzyskuje każdą nienależnie pobraną złotówkę. Inspektor przecież naraził na szwank pracodawcę. Dodatkowo też możemy mówić o naruszeniu dyscypliny finansów publicznych – argumentuje dr Stefan Płażek, adwokat, adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
– Jeśli odpowiedzialności nie poniesie sprawca, czyli w tym przypadku osoba na wysokim rangą stanowisku, to poniosą ją podatnicy – dodaje dr Stefan Płażek.
Brak kary może wywoływać opinię, że urzędnikom wolno popełniać nadużycia