Europa burzy się przeciwko niemieckiej polityce niskich płac. Zdaniem Francji i Belgii Berlin stosuje nieuczciwą konkurencję, zaniżając zarobki własnych pracowników. Model „kto da mniej załodze” jest wyniszczający.
Francuski minister gospodarki Benoît Hamon oskarżył Niemcy o sztuczne hamowanie wzrostu płac. Taka polityka faworyzuje niemieckich producentów i nokautuje eksporterów z pozostałych krajów UE – przekonuje Paryż. Odsetek osób utrzymujących się za mniej niż 2/3 średniej krajowej jest w Niemczech jeden z najwyższych w UE.
– Chcę, by Niemcy grali sprawiedliwie ze swoim modelem gospodarczym, a nie opierali go na zasadzie „kto zapłaci najmniej pracownikom” – grzmiał minister Hamon w rozmowie z BBC. Jego zdaniem Berlin od lat świadomie prowadzi politykę niskich płac, podkręcając w ten sposób zdolność konkurencyjną własnych eksporterów. Protestują również Belgowie. Zdaniem tamtejszych producentów mięsa niemieccy konkurenci stosowali dumping socjalny, płacąc pracownikom z Polski i Rumunii 3–4 euro za godzinę. Tymczasem analogiczna stawka w Belgii była niemal czterokrotnie większa. O podniesienie zarobków w Niemczech zaapelował m.in. komisarz ds. zatrudnienia, spraw społecznych i integracji Laszlo Andor.
Według Eurostatu 22,2 proc. niemieckich pracowników haruje za najniższe płace. Są to osoby zarabiające mniej niż 2/3 średniej krajowej stawki godzinowej, wynoszącej obecnie 9,15 euro. Dziewięciu na dziesięciu z nich to pracownicy dorywczy zarabiający mniej niż 400 euro miesięcznie. Taka sytuacja jest porównywalna jedynie z sytuacją w państwach dawnego bloku socjalistycznego. Wyższy odsetek pracowników otrzymujących mniej niż 2/3 średniej krajowej jest tylko w Estonii, na Litwie, Łotwie, w Polsce i Rumunii. W RFN płace minimalne są ustalane oddzielnie dla poszczególnych branż. Przed wczorajszymi wyborami lewica proponowała wprowadzenie ogólnokrajowej płacy minimalnej na poziomie 8,5 euro za godzinę. Poniżej takiej stawki – twierdzi „Der Spiegel” – pracuje obecnie co piąta Niemka i co siódmy Niemiec.
Częściowo jest to rezultat największej w powojennych Niemczech reformy socjalnej, wdrożonej 10 lat temu przez rząd Gerharda Schroedera. – Będziemy ograniczać świadczenia ze strony państwa i promować odpowiedzialność osobistą – mówił ówczesny kanclerz w 2003 r. W ramach Agendy 2010 podniesieniu uległ wiek emerytalny, uelastyczniono też zasady przyjmowania i zwalniania pracowników. Otrzymanie świadczeń socjalnych dla bezrobotnych zostało natomiast ograniczone do jednego roku. Reforma pomogła zmniejszyć bezrobocie z 11,6 proc. do obecnych 5,3 proc., z drugiej jednak strony doprowadziła do rozrostu sektora niskich płac. Jak wynika z ostatnich badań Uniwersytetu Duisburg-Essen, liczba pracowników zarabiających mniej niż 9,15 euro na godzinę wzrosła w latach 1995–2010 o 2,3 mln, do 8 mln osób.
Na tańszych pracownikach skorzystał niemiecki eksport. Dziś Niemcy są unijnym liderem, jeśli chodzi o wysokość nadwyżki w handlu zagranicznym. W pierwszej połowie tego roku wyniosła ona 98 mld euro. Dla porównania sąsiednia Francja zanotowała wówczas 38 mld euro na minusie. Niemiecki eksport dławi jednak konkurencję w Europie. „Rosnąca konkurencyjność niemieckich eksporterów została oceniona jako strukturalne źródło ostatnich problemów w strefie euro” – czytamy w raporcie Międzynarodowej Organizacji Pracy (MOP). Niskie płace w Niemczech negatywnie odbijają się bowiem na konsumpcji towarów importowanych. Mimo pozytywnej dynamiki gospodarczej w Niemczech ostatnich lat realne dochody najbiedniejszych gospodarstw zmalały w latach 2000–2010 o 16–22 proc. A to oznacza, że pozostałe kraje mogą sprzedać w Niemczech mniej, niż Berlin zbywa na ich rynkach.