Uczymy przyszłych urzędników umiarkowania i pokory, czasem nawet lekko „wdeptujemy w ziemię”. Muszą pamiętać, że nawet największa wiedza to jeszcze za mało - mówi Jan Pastwa, były szef służby cywilnej, a od listopada 2012 r. dyrektor Krajowej Szkoły Administracji Publicznej.
Od kilku miesięcy jest pan dyrektorem Krajowej Szkoły Administracji Publicznej. Część specjalistów wieszczy jej rychłe zakończenie działalności. Czy ta placówka ma jeszcze jakieś perspektywy?
To, że szkoła ma perspektywy, wiem bez potrzeby szczególnego orientowania się w jej sytuacji. Niezbędne było jednak przekonanie się, jakie jest nastawienie otoczenia do szkoły.
Absolwent KSAP, który pracuje w jednym z resortów, poprosił mnie, abym zapytał, czy występuje pan w charakterze likwidatora masy upadłościowej, czy też reformatora.
Likwidatora powołuje się wtedy, gdy została podjęta decyzja o likwidacji. Premier nie podjął takiej decyzji. Pogłoski i sugestie o likwidacji KSAP powstawały raczej na podłożu problemów, który miały miejsce w ostatnich latach, szczególnie dotyczących trudności w zatrudnianiu absolwentów KSAP. Szkoła ma misję, która jest wciąż aktualna – przygotowywanie do służby publicznej kadr wyższych urzędników administracji rządowej.
Pojawiały się propozycje, aby dotychczasowych urzędników dokształcać w formie aplikacyjnej.
Jeżeli mowa o częściowo stacjonarnej aplikacji dla już pracujących urzędników, to takie rozwiązanie wymagałoby zmian ustawowych. Obecnie wydaje się, że lepszym rozwiązaniem są dobrze skonstruowane programy szkoleniowe. A rocznie możemy przeszkolić kilka tysięcy osób.
Czy absolwenci KSAP będą wciąż postrzegani jako przyszli dyrektorzy urzędów?
Nie tylko. Równie dobrze sprawdzają się na samodzielnych stanowiskach merytorycznych. W administracji wciąż mamy do czynienia ze zjawiskiem, że za mało docenia się rolę dobrych specjalistów i generalistów. Zbyt często naczelną zasadą jest, że najważniejsi są dyrektorzy i to oni powinni zarabiać najwięcej.
A tak nie powinno być?
Nie musi – to zależy od wagi danej pracy dla urzędu. Wybitni specjaliści powinni zarabiać podobnie, a niekiedy więcej od menedżerów. Po to stworzono taką siatkę stanowisk, w której pojawia się stanowisko radcy ministra czy radcy generalnego.
Rozumiem, że teraz będą tworzone stanowiska radców generalnych dla kolejnych absolwentów KSAP?
Nie. Bezpośrednio po szkole nikt już nie trafi na takie stanowisko. W administracji, podobnie jak w sektorze prywatnym, czasy „rakietowych” karier z lat 90., kiedy młodzi absolwenci krótko po przyjściu do pracy awansowali bardzo wysoko, już się skończyły. Dziś trzeba zaczynać pracę od stanowisk mniej eksponowanych, ale z pewnością samodzielnych.
Ofert dla absolwentów KSAP nie jest zbyt dużo. Jeśli już się pojawiają, to okazuje się, że nie odpowiadają samym zainteresowanym. Dlaczego dyrektorzy generalni niechętnie widzą ich w swoich szeregach?
Z urzędów, w których absolwenci się sprawdzają, w każdym roku wpływają sensowne oferty. Z tych, w których absolwenci KSAP nie pracują, przychodzą niekiedy oferty zatrudnienia np. „geodety z uprawnieniami”. W takim przypadku wiadomo, że nasi absolwenci tam nie trafią. Ewentualna niechęć do nich wynikać może także z ich zachowania. Na uczelniach studenci uczą się dziś asertywności i autopromocji, my uczymy przyszłych urzędników umiarkowania i pokory – czasem nawet lekko „wdeptujemy w ziemię”. Absolwenci muszą pamiętać, że nawet największa wiedza to jeszcze za mało. W administracji potrzeba jeszcze postawy służby. Dlatego w KSAP najłatwiej odnaleźć się osobom, które przychodzą do szkoły nie bezpośrednio po studiach, ale już z jakimś doświadczeniem.
Może warto wprowadzić rozwiązanie, zgodnie z którym wszystkie osoby na kierowniczych stanowiskach muszą być mianowanymi urzędnikami służby cywilnej?
Takie rozwiązanie już było wprowadzone w ustawie o służbie cywilnej z roku 1998, ale nigdy nie zaczęło obowiązywać bezwzględnie. Warto do tego wrócić, bo urzędnicy służby cywilnej to nie tylko fachowcy wiążący swoją karierę na trwałe z administracją, ale także osoby poddane szczególnym rygorom co do ich mobilności, przejrzystości działania, odporności na korupcję i lojalności wobec państwa.
Na 122 tys. członków korpusu służby cywilnej urzędników mianowanych jest nieco ponad 7 tys. A absolwentów KSAP wśród nich dokładnie 708. Limit mianowań urzędników przez kolejne trzy lata ma wynieść co roku zaledwie 200 osób. Czy to pana nie niepokoi?
Bardzo. Gdy limity sięgały kilku tysięcy, obawialiśmy się, że dojdziemy do sytuacji, w której trzeba je będzie ograniczyć do liczby odpowiadającej odejściom ze służby cywilnej. Tak się nie stało. Urzędnicy służby – jako rdzeń administracji rządowej – powinni stanowić od 10 do 15 proc. całości korpusu. Tak mały limit jeszcze długo nie pozwoli w pełni sprofesjonalizować służby cywilnej. Co więcej, za kilka lat trudności z właściwą obsadą stanowisk kierowniczych jeszcze się pogłębią.
Zachętą będą zarobki? Dyrektor w urzędzie zarabia 13 tys. zł, a generalny – o 4 tys. zł więcej.
Według mnie to wcale nie jest zbyt dużo, zwłaszcza gdy mówimy o stanowiskach ministerialnych. Chyba nie chcemy, aby na szefowanie resortom mogli sobie pozwolić wyłącznie ludzie „bogaci z domu”, których będzie stać na takie hobby. Słyszy się już anegdoty o polowaniach na kandydatów na wiceministrów. Jeżeli chcemy, aby sprawami naszego państwa kierowali dobrzy fachowcy, to trzeba im godziwie zapłacić.
W ministerstwach średnio zarabia się już ponad 7 tys. zł, a w KSAP?
4,6 tys. zł. To nie jest zbyt dużo, aby pozyskać albo zatrzymać dobrych fachowców. Z budżetu KSAP otrzymuje ponad 8 mln zł, a drugie tyle to środki z naszych dochodów. Stać by nas było na wyższe wynagrodzenia nawet bez zwiększania dotacji z budżetu.
Czy będzie pan wnioskował o zwiększenie budżetu?
Tego jeszcze nie mogę zadeklarować.
Mówi się, że pana poprzednik odszedł z tej funkcji, bo rząd obciął mu budżet. Nie obawia się pan, że premier nie przychyli się do ewentualnego wniosku o wzrost nakładów?
Zanim zawnioskuję o dodatkowe pieniądze, przedstawię, co i jak chcę zrobić.