Analiza dostępnych ofert pracy prowadzi do wniosku, że idealny kandydat nie istnieje. Cechy, które powinien posiadać, są ze sobą sprzeczne, np: empatyczny i bezlitosny. Wymagania i kaprysy pracodawców rosną jednak wprost proporcjonalnie do bezrobocia.
Wymagania, jakie stawiają pracodawcy kandydatom, nijak mają się do wykształcenia, doświadczenia i umiejętności zdecydowanej większości Polaków. Oto kilka przykładów:
Idealny pracownik / DGP
„Recepcjonista z biegłym angielskim i 10-letnim doświadczeniem”, „kucharz mówiący płynnie w języku hindi i potrafiący (perfekcyjnie!) przygotowywać dania wietnamskie”. Albo „menedżer, który zna się nie tylko na logistyce, lecz także na produkcji i zakupach”. Do tego niczym mantra w każdej ofercie przewijają się te same cechy, jakich oczekują od pracowników firmy: kreatywność, dyspozycyjność, odporność na stres i entuzjazm. To już jednak wieloletni standard.

Trzy w jednym

Przedstawiciele branży rekrutacyjnej przyznają – wymagania pracodawców rosną proporcjonalnie do bezrobocia. Ich zdaniem często żądają od kandydatów wykluczających się umiejętności. – Jedna z dużych warszawskich firm szuka menedżera, który z jednej strony ma być współczujący i fajny, ale z drugiej oczekuje się od niego, że będzie wyciskał z pracowników ostatnie soki – opowiada jeden ze specjalistów od rekrutacji.
– Choć sam przepracowałem w marketingu 10 lat, z czego od pięciu jestem na stanowisku kierowniczym, to nie spełniam oczekiwań, jakie znajdują się w zdecydowanej większości ofert – mówi wprost Krzysztof Zajkowski, menedżer w agencji rekrutacyjnej Adecco. Jego zdaniem ten trend zaczął się pół roku temu i stale się nasila.
Najgorzej mają menedżerowie średniego i wyższego szczebla, od których w dzisiejszych czasach coraz częściej wymaga się, aby przejęli zadania, które do tej pory wykonywało dwóch lub trzech specjalistów. Oczywiście zwolnionych w ramach wprowadzanych w firmie oszczędności.
Artur Ragan z firmy rekrutacyjnej Word Express podliczył, że obecnie ma o 15 proc. więcej zleceń na znalezienie specjalistów łączących dwie funkcje w ramach jednego etatu niż rok temu. Podobnie jest w agencjach Work Service, Antal International czy Adecco. Wszystkie one zgodnie podkreślają, że obecnie największe zainteresowanie multizawodowcami jest w branży motoryzacyjnej, przemyśle ciężkim oraz w sektorze dóbr szybko zbywalnych (FMCG).
Z kolei w firmach handlowych i usługowych powszechną praktyką staje się zlecenie pracownikom działów finansowych czynności windykacyjnych. Efekty takich oszczędności bywają opłakane, bo księgowi rzadko kiedy mają zdolności negocjacyjne i kiepsko radzą sobie ze stresem.
Nawet informatycy, do tej pory uprzywilejowani na rynku pracy, muszą wykazać się czymś więcej niż tylko znajomością komputerów i programów. – Obecnie poszukuje się specjalistów, którzy wiedzę techniczną potrafią przełożyć na język zwykłego klienta – mówi Marta Aserigadu z agencji doradztwa personalnego Hays Poland. – Muszą być więc nie tylko fachowcami, lecz także mieć zdolności komunikatywne i umiejętność pracy w zespole – dodaje. Znajomość języków obcych oraz pełna dyspozycyjność, włącznie ze zmianą miejsca zamieszkania, jest już w tym zawodzie normą.

Epoka siłaczy

Podniesienie poprzeczki dla informatyków to znak, że nawet do tej branży powoli zagląda kryzys. Potwierdzają to analizy danych portalu Pracuj.pl. Wynika z nich, że w trzecim kwartale tego roku dla specjalistów z branży IT było 18,5 tys. ofert pracy – aż o 17 proc. mniej niż w drugim.
Ale coraz wyższe wymagania przedsiębiorcy stawiają już nie tylko menedżerom i specjalistom, lecz także nawet szarym pracownikom. W ofertach Powiatowego Urzędu Pracy w Warszawie trudno znaleźć dziś ofertę dla kucharza, którzy nie władałby przynajmniej jednym językiem obcym i nie specjalizowałby się w kuchniach orientalnych. Z kolei na posadę firmowego kierowcy niewielkie szanse ma osoba, które nie potrafi obsłużyć komputera i urządzeń biurowych.
Czy te absurdalne niekiedy wymagania skończą się wraz z kryzysem? Specjaliści od rynku pracy nie są tego tacy pewni. – Jeżeli firmy przekonają się, że jeden człowiek może robić za dwóch czy trzech, to potem nie będą chciały wydawać pieniędzy na odciążenie go i zatrudnianie nowych pracowników – uważa Wiesław Gomulski, psycholog pracy. Chyba że okaże się, iż pracownicze cyborgi, harując, zapomną o jakości, przez co przedsiębiorcy zaczną tracić. Wtedy wszystko wróci do normy. Oczywiście tylko do czasu następnego kryzysu na rynku pracy.